23. Uwięzienie Jana (Łk 3,19-20)
Lecz tetrarcha Herod, karcony przez niego z powodu Herodiady, żony swego brata, i z powodu innych zbrodni, które popełnił, dodał do wszystkiego i to, że zamknął Jana w więzieniu.
Komentarz: Święty daje świadectwo swoim życiem, ale i śmiercią. Do końca trwa w jedności z prawdą. Inaczej nie byłby świętym. Męczeństwo wielu świętych jest właśnie dowodem na to prawdziwe zjednoczenie duszy z Bogiem. Jest dowodem, a zarazem świadectwem na istnienie Prawdy ponadczasowej, Prawdy odwiecznej, absolutnej.
Jan również dawał świadectwo swoim życiem, swoją postawą, słowem, swoim trwaniem przy prawdzie. Jak niebywałe musiało być to świadectwo, skoro schodzili się do niego ludzie nieraz z odległych zakątków kraju. Dawali posłuch jego wezwaniom do nawrócenia i przyjmowali chrzest. Tym, który go również słuchał, był Herod. Słuchał, ale nie wypełniał tego, co słyszał. Słuchając, odczuwał często niepokój. Myślał nad wiecznością. Myślał nad swoim życiem. Jednak przywiązanie do starego, ten związek z grzechem, który prawdziwie zniewala człowieka, był tak silny, że Herod nie zrezygnował z dotychczasowego życia. Nawet gdy uwięził Jana Chrzciciela, słuchał go w swoim pałacu od czasu do czasu. Nie planował zabójstwa, myślał wręcz o uwolnieniu go z czasem. To, czego dokonał, było silnym związkiem z grzechem, któremu nie potrafił się oprzeć.
Natomiast Jan Chrzciciel był cały zjednoczony z prawdą. On nie znał w swoim życiu innej możliwości, jak być w zgodzie z prawdą. Tą prawdą był dla niego Bóg. Poznawał tę prawdę od początku swego istnienia. A że Bóg udzielał mu się w stopniu większym niż innym, to Jan zżywał się z Bogiem tak bardzo, że byli jednością. Prawda była dla niego tak oczywista, bo żył nią i niemalże nie znał innej alternatywy. On wiedział, jak żyją ludzie, ale sam doświadczył na sobie innego życia, życia w Duchu, i to Jemu dawał się prowadzić.
W tym miejscu pragniemy uczulić nasze serca na prawdę. Życie w zgodzie z prawdą jest czymś więcej niż ogólnie przyjęło się sądzić. Zazwyczaj człowiek, któremu wydaje się, że mówi prawdę, że nie okłamuje i nie oszukuje, uważa, że żyje w zgodzie z prawdą. Ale tak nie jest, bowiem tą jedyną prawdą jest sam Bóg. W Nim należy upatrywać źródło prawdy i jej wypełnienie. To, co człowiek w swoim życiu nazywa prawdą, jest jedynie marną próbą jej odzwierciedlenia. Dlaczego? Otóż jako istoty słabe, skażone grzechem nie potrafimy w sposób doskonały czynić niczego, zawsze ta zmaza grzechu będzie dawać o sobie znać. Dlatego i życie w zgodzie z prawdą jest dla nas praktycznie niemożliwe.
Jednak Bóg oczekuje naszego dążenia do prawdy. Tak, jak nie możemy być świętymi, a jednak Bóg powołuje do świętości kolejne dusze i je do tej świętości wynosi, tak i życie w prawdzie jest dla nas zadaniem, do którego powinniśmy się bardzo przyłożyć. A Bóg w swoim czasie z tą prawdą nas zjednoczy. W czym zatem tkwi to życie w prawdzie? Na czym polega, skoro człowiek nie jest sam do tego zdolny? Otóż życie w zgodzie z prawdą to przede wszystkim stanięcie przed Bogiem i uznanie siebie za tak słabego i małego, że nawet tej słabości człowiek nie jest w stanie sam dostrzec u siebie. Bo jest to prawdą. Nasza słabość polega między innymi na tym, że nam się stale wydaje, iż sami możemy wiele osiągnąć, że potrafimy różne rzeczy i że nie jesteśmy aż tak słabi. Owszem uznajemy pewne swoje słabości, ale znamy ich niewiele i tak do końca nie rozumiemy, czym jest grzech i jak wielkie spustoszenie w naturze ludzkiej uczynił. W związku z tym trudno nam dostrzec, jak bardzo nas osłabił. Grzech tak bardzo zamydlił nam oczy, iż często czujemy w sobie moc zamiast słabości. Niestety, jest to tak bardzo mylne, z czego nie zdajemy sobie sprawy, że popadamy w nowe grzechy i ujawniają się nowe słabości.
Stanięcie w prawdzie ukazuje człowiekowi, kim jest. A jest samą słabością. Wobec szatana człowiek w pojedynkę nie ma szans. Zatem by zwyciężyć swoje słabości, człowiek musi zjednoczyć się z mocą, czyli z Bogiem. Musi uznać, iż jest nikim, przyjąć tę prawdę całym sercem, wziąć ją sobie do serca i ustanowić mottem na całe życie: „Jestem samą słabością. Moją mocą jest Bóg.” Po przyjęciu tej prawdy nastąpi próba życia nią. Nie jest to takie proste, bo szatan ciągle podnosić będzie głowę i wmawiać nam, że już teraz jesteśmy mocni, już teraz potrafimy to czy tamto, bo udało się nam pokonać samego siebie, bo udało się nam nie ulec jakiejś słabości, bo przezwyciężyliśmy samych siebie i pokusy. Mimo to należy cały czas siłą swej woli uznawać swoją słabość, a Bogu dziękować za wszelkie dobro, którego dokonał, posługując się nami. Należy dziękować Mu za Jego moc objawiającą się w naszym życiu. I jeszcze bardziej korzyć się przed Nim, prosząc, by nasze słabości nie przeszkadzały Mu zbliżać się do nas i posługiwać się nami. Prosząc, byśmy własną osobą nie przesłaniali działania Bożego w nas i sobie nie przypisywali tego, co Bóg czyni w naszym życiu.
To ciągłe stawanie w tej prawdzie o własnej słabości jest niezmiernie ważne, bowiem oddaje Bogu należną chwałę i zaprasza Go do dalszej współpracy. Stawanie w prawdzie w każdej sekundzie swojego życia sprawia, że ciągle powracamy do istoty swego jestestwa. Powracamy do źródła swego istnienia, do prawdy, która ustala właściwe relacje: Bóg Stwórca – człowiek stworzenie. Ona pozwala nieustannie przyjmować Boga jako Dawcę i Stwórcę wszelkiego dobra, i siebie jako tego, który został stworzony przez Boga, wprawdzie na Jego obraz i podobieństwo, ale przez grzech skażonego, w związku z tym mogącego jedynie dążyć do tego dobra, pragnąć go i przyjmować z rąk Boga. A wszystko, co w życiu dobrego staje się udziałem człowieka, jest wyrazem Bożej miłości i miłosierdzia, Jego dziełem i dobrą wolą. Zatem człowiek powinien nieustannie czuwać, by z jednej strony móc przyjmować wszelką łaskę daną z nieba, a z drugiej, by nie przywłaszczać sobie chwały jej posiadania. Dlatego musi stawać w prawdzie przed samym sobą i Bogiem. Musi czynić to cały czas. Musi błagać Niebo o pomoc, by słabości jego nie przesłoniły mu tej prawdy. Musi również stale badać swoje serce, czy aby na pewno w każdej chwili żyje prawdą, ponieważ pycha i próżność, egoizm i nieczystość sprawiają, iż człowiekowi bardzo trudno jest niekiedy dostrzec fałsz w swoim postępowaniu, myśleniu, przeżywaniu. A żyjąc długo w zakłamaniu, tak bardzo ugrzązł w tym bagnie, że wyjście z niego wydaje się wręcz niemożliwe.
Tutaj na pomoc przychodzi Matka Najświętsza, sakrament pojednania i częsta Komunia święta. One pomagają duszy nieustannie powracać do prawdy o sobie i Bogu. One przywracają zdrowe i właściwe relacje z ludźmi, otoczeniem, a przede wszystkim z Bogiem. To częste oczyszczanie się i napełnianie samą prawdą, jaką jest Bóg, daje gwarancję, że człowiek tak szybko nie ulegnie pokusie. To moc dana z nieba, by żyć prawdą. A jeśli prosi się nieustannie Maryję, zapraszając do swego życia, serca, duszy, to można być pewnym, iż jako najlepsza Matka, chcąca dla swoich dzieci tego, co im może dać życie wieczne i szczęście, sprawi, że zaczniemy małymi kroczkami, powoli iść drogą prawdy, stopniowo wchodząc w zjednoczenie z nią – Prawdą Jedyną, Odwieczną, Wcieloną.
Niech Bóg błogosławi nas. Módlmy się o zobaczenie prawdy w swoim życiu, o przyjęcie tej prawdy i podjęcie próby życia nią nieustannie. Zapraszajmy Ducha Świętego oraz Matkę Najświętszą, aby nas na tej drodze prowadzili i opiekowali się nami. Niech nam Bóg błogosławi na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?