24. Chrzest Jezusa (Łk 3,21-22)
Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. A gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego, w postaci cielesnej niby gołębica, a z nieba odezwał się głos: «Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie».
Komentarz: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”. Słowa te będziemy dzisiaj rozważać. Do kogo są wypowiadane i dlaczego? Otóż, Jezus spotkał się z Janem po raz pierwszy, gdy obaj byli w łonach swych matek. Wtedy to Duch Święty napełnił Jana i ten rozpoczął swoje życie proroka już pod sercem Elżbiety. To niebywałe wydarzenie miało swoje konsekwencje w całym życiu Jana. Jedno zetknięcie z Jezusem uformowało, ukształtowało, pokierowało życiem człowieka. To Jego Duch sprawił, iż małe jeszcze dziecko Elżbiety już wchodziło w zadziwiającą relację z Bogiem. Można by rzec, że poza swoją pełną świadomością. Gdy zaś się narodził, duszę miał na tyle dojrzałą i napełnioną Duchem Świętym, że patrzył na świat innymi oczami, przez pryzmat ducha. On dzięki temu mógł zapowiadać nadejście Mesjasza, bo spotkał się z Nim wcześniej i poprzez Ducha poznał. Zostało mu objawione, kim jest Mesjasz.
Również z psychologicznego punktu widzenia tak może się stać, gdy dwie osoby czują jakąś szczególną więź ze sobą, odczuwają to samo, podobnie reagują na takie same sytuacje, znają siebie nawzajem na tyle dobrze, że przewidują zachowanie i reakcje drugiej osoby. Jednak jeśli chodzi o Jana i Jezusa, ta więź była jeszcze czymś innym, głębszym, ważniejszym, bowiem to duch Jezusa przeniknął ducha Jana. Przeniknął, czyli objął, wszedł w głąb, dotarł do każdego miejsca w duszy i przemienił, upodabniając do siebie, dając jednocześnie poznać siebie.
To poznanie jest dążeniem wielu dusz, wielu świętych. A Jan jeszcze będąc w łonie swej matki dostąpił tego. Nie musiał o to prosić, modlić się, stosować umartwień w tej intencji. Otrzymał to za darmo, niejako awansem. Po latach następuje ponownie ich spotkanie. Głównym celem ich pierwszego spotkania było napełnienie Jana duchem Jezusa. Ten, który został napełniony Duchem, zapowiada potem przyjście Mesjasza. Pierwsze spotkanie zapoczątkowało misję Jana jako proroka Mesjasza. To spotkanie, o którym mówi powyższy fragment Ewangelii opowiadający o chrzcie Jezusa, kończy misję Jana, a rozpoczyna misję Jezusa.
Zauważmy, że znowu pojawia się Duch Święty. Jest niezmiernie ważny, gdy chodzi o wypełnienie się woli Boga, o wzięcie udziału w Jego dziele, o wypełnienie misji danej człowiekowi przez Boga. Jezus, wchodząc do rzeki Jordan i dając się ochrzcić, potwierdza misję Jana, jej wagę, jej znaczenie, a jednocześnie poprzez to wydarzenie niejako przejmuje pałeczkę od Jana. Sztafeta zostaje przekazana. To, co zapowiadał Jan, co przygotował, staje się bazą pod działalność Jezusa. Teraz Jezus będzie mógł realizować swoje dzieło. Jest ogromny związek między tymi dwiema osobami oraz między misjami każdego z nich. Ten sam Duch i jeśli dobrze się przyjrzeć, to samo dzieło – Dzieło Zbawcze. Tyle że Jan zapowiadał Tego, który tego dzieła dokona ostatecznie.
Dla potwierdzenia misji Jezusa i samej Jego osoby (w czasie, gdy następuje radykalny zwrot w dziejach Izraela oraz w życiu Jana i Jezusa, czyli podczas chrztu w Jordanie, który niejako na czoło wysuwa Jezusa, a w cień usuwa Jana), Bóg Ojciec daje świadectwo o Synu, zwracając się do Niego: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”. Słowa te mają wielkie znaczenie, bowiem Bóg potwierdza synostwo Jezusa, udziela niejako carte blanche na wszystko, cokolwiek Jezus uczyni, powie, czego dokona. Wypowiada słowa umiłowania Syna. Umacnia Go w ten sposób na rozpoczynającą się misję. Jest to bardzo ważny moment w życiu Jezusa, ale i w dziele. Dzisiaj ponownie Bóg pragnie wypowiedzieć te słowa nad swoim Synem – Synem, którego złożył w sercu każdego z najmniejszych. W sercu, które było otwarte i zaprosiło Jezusa wraz z Matką do siebie.
Zauważmy tę logiczną kolejność wydarzeń. Bóg przygotowuje nas podczas Adwentu, składając swoje ziarno miłości. Poprzez pouczenia, rozważania pielęgnuje w nas tę miłość, by ona formowała nasze dusze i serca na podobieństwo Jezusa. W końcu aktem swojej nieskończonej miłości, poprzez Maryję Matkę Kościoła, Matkę wszystkich ludzi, rodzi swego Syna w każdej duszy maleńkiej. Rodzi pełną Miłość. Składa w nas swój dar największy i najcenniejszy – samego Jezusa. Włącza nas w ten sposób w Jego życie, a więc i w zbawczą Misję, którą przyszedł wypełnić. Na początek zaś Jego działalności i naszego w niej udziału wypowiada nad Nim, będącym w nas, słowa umiłowania i umocnienia. Daje świadectwo o swoim Synu, abyśmy byli pewni Jego Bożego synostwa.
Jednocześnie wszelkie słowa wypowiadane nad Synem są kierowane również do nas, bowiem od momentu zrodzenia w nas Jezusa, wszystko, co Jego, stało się również naszym. Posłuchajmy tych słów, które Bóg wypowiada również nad nami. Wsłuchajmy się w ich brzmienie. Postarajmy się zrozumieć ogromne ich znaczenie dla nas i dzieła, w którym uczestniczymy, do którego powołuje nas Bóg, a czyni to poprzez zjednoczenie nasze z Jezusem. „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie.” Wielkość tych słów nie jest przez nas tak naprawdę dostrzeżona. Nasze serca są jeszcze za mało otwarte, za mało kochają, za mało próbują jednoczyć się z Jezusem, który już zamieszkuje nasze wnętrza. Jednak spróbujmy aktem swojej woli, pomagając sobie rozważaniem rozumowym, uświadomić sobie tę niebywałą wagę słów wypowiadanych nad nami, to niepojęte ich znaczenie.
Bóg do nas mówi, że jesteśmy umiłowanymi dziećmi. Bóg w nas sobie upodobał. Nas wybrał. Nam udziela szczególnych łask. W nas złożył najcenniejszy swój Dar i nam niejako zaufał, że Daru tego nie zaprzepaścimy, a staniemy się Jego świadkami, głosicielami Dobrej Nowiny o królestwie Bożym zwyciężającym wszelkie zło; że pozwolimy, by Jezus zamieszkujący nasze dusze kochał w nas wszystkich, których napotkamy na drodze swego życia; by to On przezwyciężał naszą niemoc i wlewał w serca swoją siłę. Bóg oczekuje, iż odpowiemy na to szczególne powołanie szczerym, gorącym sercem; że gorliwość o dusze będzie stale zagrzewać nasze serca do boju, a Miłość zrodzona tej świętej nocy stanie się dla nas jedynym sensem, celem, wartością naszego życia.
Módlmy się, by słowa, które Bóg wypowiada nad Synem, otworzyły nas jeszcze bardziej na świat ducha i wprowadziły nas w głębsze zjednoczenie z Jezusem. By zaowocowały w nas świadomym uczestnictwem w Dziele Zbawczym Jezusa. By poprowadziły drogą jasną i prostą do celu, jakim jest Miłość Odwieczna. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?