30. W domu Piotra (Łk 4,38-41)
Po opuszczeniu synagogi przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On stanąwszy nad nią rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im. O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich. Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: «Ty jesteś Syn Boży!» Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem.
Komentarz: W tym fragmencie ukazana została wiara ludzi w uzdrawiającą moc Jezusa. Jezus przychodzi do konkretnego człowieka. Nie jest to jakieś tam przyjście do niejasno określonych osób. On przychodzi do ciebie – do ciebie, który masz imię i nazwisko. Mieszkasz w konkretnym kraju, mieście, przy konkretnej ulicy. Przychodzi do ciebie, by ciebie i twoją rodzinę uzdrowić. Myślimy, że Jezus, idąc do domu Piotra, nie wiedział o chorobie jego teściowej? Jezus wie wszystko. On szedł tam po to, by uzdrowić ją i wiele innych osób. Z pozoru mogło to wyglądać, że znalazł się tam z powodu zaproszenia Piotra, a przypadkiem teściowa zachorowała, więc przy okazji swego tam pobytu uzdrowił ją.
Jezus nigdy nie przychodzi do ciebie przypadkiem. Nigdy nie pojawia się w twoim życiu przypadkowo, przy okazji jakiejś innej sprawy. On zawsze przychodzi wtedy, gdy widzi potrzebę Jego obecności. Ze słów Ewangelii możemy wywnioskować, że nie od razu Jezus zajął się chorą teściową. Dopiero, gdy inni prosili o uzdrowienie, o pomoc, wtedy „stanąwszy nad nią rozkazał gorączce i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im”. Tak naprawdę Jezus szedł, aby ją uzdrowić, ale czekał na akt ich wiary. Czekał, aż człowiek zda sobie sprawę z tego, kim jest sam z siebie, zwróci swój wzrok na Jezusa i uzna Go za jedynego, który ma władzę nad wszystkim, a więc i nad chorobami. Gdy znalazł w ich sercach wiarę, współczucie dla chorej i gorące pragnienie pomocy, wtedy dokonał tego cudu.
Widzimy tutaj dwa bardzo ważne momenty. Pierwszy to przyjście Jezusa, który wszystko wie i przychodzi z troski o człowieka. Drugi to zdanie sobie sprawy przez człowieka, że potrzebuje pomocy Boga, bo sam nie da sobie rady. Tak dzieje się też w naszym życiu. Dobrze byłoby, abyśmy zastanowili się nad tym faktem obecności Jezusa w naszym życiu. Bo ten fakt jest niezaprzeczalny. Tym bardziej, że podczas Świąt Bożego Narodzenia otrzymaliśmy dar miłości – Jezusa. Nie jest to pierwszy lepszy prezent, z którego człowiek się ucieszy albo i nie, a potem kładzie w kąt i zapomina o nim. Obecność Jezusa złożona w naszych sercach jest czymś więcej. I Bóg chciałby jeszcze nam pewne sprawy wytłumaczyć.
To nie przypadek, że właśnie teraz właśnie nam – Wspólnocie Najmniejszych – Bóg daje tak niepojęty dar. To nie przypadek, że właśnie w twoim sercu złożył swego Syna. Jezus przyszedł do ciebie i zamieszkał w twoim sercu w konkretnym celu. Widocznie bardzo Go potrzebujesz. Widocznie Bóg uznał, że jako wspólnota bardzo Go potrzebujemy. Widocznie stwierdził, że świat potrzebuje Jezusa, który żyjąc w sercach ludzkich, dokona ich całkowitej przemiany, co skutkować będzie w przyszłości wielkim triumfem miłości. Wszelkie działania Boże są celowe, uzasadnione, mają głęboki sens i znaczenie. Tylko człowiek jest za mały, aby wszystko pojąć. Zatem wierząc w mądrość Bożą, ufając, że przyjście Jezusa do nas jest nam szczególnie potrzebne, żyjąc nadzieją na wypełnianie się Bożych obietnic, prośmy Boga, aby realizował swoje plany wobec nas.
Jesteśmy mali, więc nie dostrzegamy wszystkich potrzeb. Poza tym nasza perspektywa patrzenia też nie jest właściwa. Prośmy, by Bóg, który wszystko wie i rozumie, spełniał swoje zamierzenia w naszym życiu. My dostrzegamy tylko to, co szczególnie nas dotyka, boli, porusza, co często jest wynikiem bardzo subiektywnego patrzenia. Dlatego prośmy o wszystko, co Bóg chce czynić poprzez nas. Prośmy, by dał nam obiektywne spojrzenie na rzeczywistość. Módlmy się o wiarę dla naszych dusz, by z nią ufnie prosić o potrzebne łaski. Módlmy się o to, co dostrzegamy jako potrzebujące naszej modlitwy. Zawsze czyńmy to z ufnością, iż Bóg wysłuchuje nas i spełnia nasze prośby tak, aby mogło dokonać się nasze zbawienie.
Zauważmy, iż nie mówimy tylko o spełnianiu próśb, ale o warunku: Bóg tak je spełnia, by mogło dokonać się twoje zbawienie. Nie uczyni nic, co by się temu sprzeciwiało. Jednak On spełnia twoją prośbę, wysłuchuje twojej modlitwy. Tylko ty nie zawsze rozumiesz właściwie swoje i innych potrzeby lub nie rozumiesz Bożej mądrości objawiającej się w danych wydarzeniach. Masz jednak modlić się z wiarą i ufnością. To jest bardzo ważne. Tak, jak to miało miejsce w domu Piotra. Zgromadzeni tam prosili Jezusa, by ten uzdrowił teściową. A Jezus czekał, aby ich serca zapłonęły miłością i wiarą. Wtedy spełnił ich prośbę.
Patrząc na ten fragment Ewangelii, rozważając dzisiejsze słowa, adorując w sercach złożony w nas Skarb, módlmy się, abyśmy dobrze odczytali tę obecność Jezusa w nas i pośród nas. Przyjmijmy ten fakt za bardzo ważne dla nas wydarzenie i spróbujmy odczytać jego sens. Nie zniechęcajmy się, bowiem Jezus dany jest nam nie na jeden dzień, ale na wieczność. Codziennie od nowa starajmy się zgłębiać znaczenie Jego obecności. Każdego dnia może okazać się, iż cel złożenia w nas tego daru jest nieco inny. Dlaczego? Bo my potrzebujemy Jezusa zawsze. Bo każda sprawa potrzebuje Jego obecności. Bo nie może być nawet jednego wydarzenia bez Niego. Bo życie nasze bez Boga straciłoby sens, a my po prostu przestalibyśmy istnieć. Bo tylko Jezus poprzez swój Krzyż dał człowiekowi wieczność, a więc nadał sens całemu ludzkiemu istnieniu.
Dar miłości - Jezus – jest dla nas jeszcze niezrozumiałym do końca i niedocenianym. Ta Święta Obecność będąca mocą, będąca prawdą, nadaje naszemu życiu nowy wymiar – życie w Duchu. Poprzez ten dar Syna Bóg zaprasza nas do zjednoczenia ze sobą, z całą Trójcą Świętą. Wprowadza nas w swoje życie. Pokazuje swoje oblicze. Daje dotknąć Niepojętego, Niepoznawalnego, Nieskończonego. Otwiera przed nami swoje wnętrze i wprowadza nas w nie. Tu nie wystarczy uczniowska wiara, jaką człowiek nabywa we wczesnych swoich latach, która pozostając bez rozwoju, karłowacieje i ulega wręcz wypaczeniu. Tu potrzeba wiary wielkich świętych, będącej wiarą prawdziwie dziecięctwa Bożego. Tu potrzeba wejrzenia w swoją duszę, otwarcia się na ducha i ufności. Tu potrzeba zawierzenia.
To, co Bóg przygotował dla nas, jest niepojętą dla ludzkiego serca i rozumu miłością w wieczności, ale już na ziemi możemy zacząć jej kosztować. I do tego otrzymaliśmy zaproszenie. Módlmy się więc do Ducha Świętego, by poprowadził nas ku tej miłości, by objął nasze dusze w posiadanie i je ukształtował, aby były doskonałymi formami przyjmującymi Bożą miłość. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?