30. W Efraim (J 11,54-57)
„Odtąd Jezus już nie występował wśród Żydów publicznie, tylko odszedł stamtąd do krainy w pobliżu pustyni, do miasteczka, zwanego Efraim, i tam przebywał ze swymi uczniami. A była blisko Pascha żydowska. Wielu przed Paschą udawało się z tej okolicy do Jerozolimy, aby się oczyścić. Oni więc szukali Jezusa i gdy stanęli w świątyni, mówili jeden do drugiego: „Cóż wam się zdaje? Czyżby nie miał przyjść na święto?” Arcykapłani zaś i faryzeusze wydali polecenie, aby każdy, ktokolwiek będzie wiedział o miejscu Jego pobytu, doniósł o tym, aby Go można było pojmać.”
Komentarz: Pozornie Jezus nie jest obecny w tym fragmencie Ewangelii. Mowa jest jedynie, iż przebywał w miasteczku Efraim. Jednak jest to jedynie pozorna nieobecność. Zauważmy, że serca ludzkie zajęte są właśnie Nim. Zarówno mieszkańcy okolicy, jak i arcykapłani zastanawiali się, czy Jezus przyjdzie na święto Paschy w Jerozolimie. Ci drudzy nie mieli wobec Niego dobrych zamiarów. Chcieli Go pojmać. Wydali nawet polecenie, aby każdy, ktokolwiek będzie wiedział o miejscu Jego pobytu, doniósł im o tym.
Jezus nawet nieobecny niepokoi serca, porusza serca, intryguje, pobudza do myślenia o Nim. Oczywiście różne są ludzkie dążenia i cele, więc i sposób myślenia o Jezusie jest różny. Jedno jest pewne: spotkania z Jezusem sprawiają, że człowiek nie może o Nim zapomnieć. Niekoniecznie musi to oznaczać od razu wolę nawrócenia, pójścia za Jego głosem. Jakże często jest to sprzeciw, bunt, niepokój. Jezus przecież stawia wymagania, daje jasne zasady, warunki na jakich można iść za Nim. Jego droga jest czytelna, nauka prosta, klarowna. Wszystko oświetlone prawdą i miłością. Tylko ludzkie serca żyjące w ciemności, boją się tego światła. Przyzwyczajone do szarości, niepokoją się jasnością. Przy słabszym świetle mniej widać. Można więcej ukryć. A człowiek zdaje sobie sprawę ze swoich słabości i nie zawsze chce, aby ujrzały one światło dzienne. Woli, by niektóre sprawy pozostały nadal w ukryciu.
Skąd ten niepokój w sercu? Ano stąd, że w duszy ludzkiej zakodowane jest Boże prawo. Czy człowiek chce tego, czy nie, czy wierzy w to, czy nie, został stworzony przez Boga. Wziął swoje istnienie z wnętrza Boga. Utworzony na Jego wzór, na Jego podobieństwo ma w sobie cząstkę boskości. Trzon, który mówiąc językiem współczesnej techniki, niejako zaprogramował człowieka na miłość, naznaczył go miłością. Miłość jest rdzeniem, jest bazą, pniem. Jest życiem człowieka. Brak miłości oznacza śmierć. Czynienie czegoś wbrew miłości daje poczucie niepokoju. Jest przecież działaniem wymierzonym przeciw swojej naturze. Człowiek wziął się z miłości. Zwrócenie się przeciw swoim korzeniom, odcięcie się od nich, jest zadaniem sobie śmierci. Człowiek żyjąc w grzechu powoli zapomina, obojętnieje i zdaje się nie odczuwać swojego umierania. Ale wystarczy jeden promyk światła, jedno przejście Jezusa obok duszy, a powraca do niej niepokój. Bowiem Prawda i Miłość oświetliły duszę, ukazując jej, przypominając kim jest, od kogo pochodzi, jakie jest jej źródło istnienia, gdzie są jej korzenie. I dusza ponownie zaczyna odczuwać niepokój.
Ten niepokój jest bardzo potrzebny duszy i bywa zbawiennym. Może nakłonić duszę do nawrócenia. Niestety są dusze, które potrzebują wielu spotkań z Jezusem, a i tak zagłuszają niepokój serca nie chcąc stanąć w Prawdzie. Organizmy żywe potrzebują pokarmu, by żyć. Dla roślin jest to woda i światło słoneczne, dla zwierząt to rośliny i inne zwierzęta, dla człowieka, dla jego ciała, to codzienne pożywienie pochodzenia roślinnego i zwierzęcego posiadające wiele składników budujących organizm. Tym, czym jest zwykły pokarm dla ciała, tym dla duszy jest Miłość. Ta Miłość doskonała – Boska. Tak więc, życiem dla duszy jest Miłość Boża, czyli sam Bóg, bowiem On jest Miłością. Bóg jest stale wypowiadającą się Miłością. Jest stale realizującą się Miłością. Jest Osobą, która nieustannie wyraża się poprzez Miłość, której istnienie jest miłowaniem. Dusza, która nie karmi się Bożą Miłością, nie podtrzymuje swego życia. Powoli umiera. Wystarczy jednak niewielki promyk światła, jedna krótka chwila spotkania z Jezusem, by odczuła w sobie na nowo krążące soki, by odczuła mocniejsze bicie serca, by poczuła, że można inaczej żyć. Niestety często tak mocno jest uwikłana w grzech, że łatwiej i prościej jest do niego wrócić, niż z nim zerwać, by żyć z Bogiem, czyli źródłem swego istnienia. Mimo, że doprowadza siebie do samounicestwienia, nie ma siły, nie potrafi dążyć ku prawdziwemu życiu. To dramat wielu dusz!
Współcześnie jest to dramatem przeważającej części dusz! Wielka odpowiedzialność spoczywa na tych duszach, które tego świadome, mogą i mają wręcz obowiązek pomóc innym. Ta pomoc nie musi być jawnym działaniem na rzecz dusz, nie musi być typowym działaniem apostolskim, ewangelizacyjnym. Ta pomoc, jeśli chodzi o dusze najmniejsze, ma polegać przede wszystkim na ofiarowaniu swego serca Bogu na służbę miłości. Ma polegać na oddaniu serca, by wypełnione Bożą miłością, mogło służyć Mu stając się kanałem Jego łaski. Dusze najmniejsze mają pozwolić Bogu kochać przez nie inne dusze i udzielać im błogosławieństwa i wszelkich łask. Dusze najmniejsze żyjąc w zjednoczeniu z Bogiem mają jedynie pozwolić na Boże działanie w nich. Same przecież są niczym. Są bez sił.
Módlmy się, by Duch Święty rzucił światło na nasze dusze, by wzbudził w nas niepokój, który skłoni duszę do nawrócenia, do oddania się Bogu na własność. Módlmy się, byśmy stali się prawdziwie kanałami Bożej łaski dla innych dusz. Byśmy swoim oddaniem i wierną służbą Bogu, przyczynili się do zbawienia wielu dusz żyjących obecnie w wielkich ciemnościach. Módlmy się, by Bóg przekazywał swoje życie innym duszom poprzez nas. Módlmy się, Bóg będzie nam błogosławił.