31. Jezus opuszcza Kafarnaum (Łk 4,42-44)
Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich. Lecz On rzekł do nich: «Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo na to zostałem posłany». I głosił słowo w synagogach Judei.
Komentarz: „A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego: Chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich”. To wzruszający fragment mówiący o duszy, która już zaznała obecności Boga i boi się go utracić. Ten fragment będziemy teraz rozważać, oczywiście odnosząc go do dusz maleńkich. Dusza za łaską Boga zostaje dotknięta Jego miłością. Czując ten miłosny dotyk, często jeszcze zdezorientowana, rozgląda się i zaczyna rozumieć, iż to sam Bóg tym delikatnym dotknięciem budzi ją do życia. Do nowego życia. Dusza zaznaje radości. Zachwyca się Bogiem, Jego miłością, jaką ją obdarza. Cieszy się z otrzymywanych łask. Nie może nadziwić się, że do tej pory nie dostrzegała tak oczywistej obecności Boga. Bóg zaś otacza taką duszę szczególną opieką, ponieważ chce ją przygotować do dalszego życia. On zna tę duszę. Wie o wszystkich jej słabościach. Teraz udziela łaski podtrzymującej ją w tym zachwycie, w tym uwielbieniu, by bardziej duszę do siebie przyciągnąć. By ukazać jej swoją miłość, rozkochać w sobie, w niej samej rozbudzić pragnienie należenia do Boga. I dusza rzeczywiście przeżywa swoje pierwsze zakochanie. Wszystko odsuwa w kąt, bo jej Umiłowany jest najważniejszy. Czuje się mocna, pewna siebie i nie może zrozumieć, jak wcześniej żyła bez tej miłości, bez tej świadomości, że Bóg ją kocha.
A Bóg, patrząc na to swoje nowo nabyte dziecko, uśmiecha się. Wie, że jeszcze wiele musi przejść, by prawdziwie stać się duszą świętą. Udziela się tej duszy. Daje zaznać słodyczy swojej obecności. Daje jej różne pociechy. Dusza z radością wszystko przyjmuje, dziwiąc się. Często uważa, że oto wznosi się na wyżyny świętości. To jej słabości biorą jeszcze górę nad nią. Ona przecież do tej pory nie doświadczała takiego umiłowania. Skąd może wiedzieć, że to tylko i wyłącznie dar Boga, a nie jej zasługi czy cnoty? Tym bardziej, że jest dopiero na początku swej drogi, drogi oczyszczenia, stanięcia w prawdzie, drogi rezygnacji z siebie, własnej śmierci zadanej swemu „ja”. Toteż dusza cieszy się, raduje, dzieli z innymi swoją radość, opowiada, co też cudownego uczynił jej Bóg. Dziwi się, że inni tego nie dostrzegają. Jak mogą nie widzieć miłości Bożej? I zaczyna oceniać inne dusze przez pryzmat otrzymanych łask, uważając je za wynik jej zbliżania się ku świętości. Jeszcze dużo taka dusza musi przejść, nim rzeczywiście osiągnie świętość. Na razie dusza żyje tymi łaskami. Na razie zaznaje miłości, pokoju, radości. Wszystko to nieco jej Boga przesłania, ale ona tego nie zauważa. To taki pierwszy etap w rozwoju duszy na drodze ku niebu. Nie potrafi jeszcze odróżnić darów od Dawcy, jedno z drugim mieszając. Ponieważ przez swoje słabości traktuje łaski jako coś zdobytego przez nią, zaczyna niepokoić się, żeby tego nie utracić. Nie wyobraża sobie, że Bóg mógłby teraz odejść i zostawić ją samą. Sam ten niepokój sprawia, że zajmuje się nim (tym niepokojem), a nie Bogiem, przez co sama odwraca oczy od źródła miłości, pokoju, radości. Modli się, ale nie z myślą o zjednoczeniu, lecz by Bóg nadal obdarzał ją swymi darami. Ona idzie za Bogiem, lecz po to, by z niepokojem modlić się o dalsze łaski. Bóg natomiast usuwa się nieco w cień.
Jezus „z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne”. Daje niejako czas ludziom, by zauważyli dobro w swoim życiu i żeby zdali sobie sprawę, kto jest Dawcą tego dobra. Żeby zaczęli dziękować Bogu i wielbić Go. Ludzie jednak mając na uwadze korzyści płynące z obecności Jezusa – który uzdrawiał, dzielił się z potrzebującymi, pocieszał – nie chcieli zastanawiać się nad swoimi duszami, tylko chcieli nadal mieć pośród siebie Tego, który to dobro zapewnia. Bo wtedy już na zawsze to dobro gościć będzie w ich życiu. I chociaż wznosili swe podziękowania ku niebu, to szukali Jezusa, chcąc Go u siebie pozostawić. Ileż to by rozwiązało problemów! Dusza czyni podobnie. Ona niby wie, iż wszystko jest łaską Boga, ale tak bardzo jeszcze dla niej, będącej głównie z ciała, ważne są same łaski, że trudno się jej pogodzić z myślą, iż kiedyś mogą zniknąć, nie pojawić się. Często głównie z tego względu usilnie się modli. Chociaż i zdarzają się dusze wyjątkowe, które Bóg szczególnie usposabia i wyposaża, że niemalże od razu mają odpowiednią perspektywę patrzenia i zwracają uwagę głównie na Dawcę łask, a nie same łaski.
Jezus kocha duszę. Patrzy na nią z czułością. Widzi, jak bardzo boi się Go utracić i chociaż powód tego nie do końca jest taki, jakiego by Jezus oczekiwał, jednak tłumaczy duszy bardzo spokojnie i łagodnie, iż posłany jest do wszystkich. Wszystkim pragnie udzielać tych łask. Jej dał bardzo dużo. Nadszedł czas, by zaczęła żyć korzystając z tych darów i rozważając w sobie słowa Jego nauki. Czas bardzo potrzebny, bo pokazuje, iż trzeba teraz wcielać w życie to, co zostało dane. To swego rodzaju sprawdzian, na ile przyjęła dusza Boga do swego serca i Nim żyje. Dusza natomiast lęka się tego. Dobrze jej było z Jezusem, więc obawia się, że bez Niego nie da rady i utraci wszystko. Boi się utraty łask, darów. Obawia się, że już nie będzie odczuwać tej radości i miłości. Że modlitwa nie będzie tak cudownie sama płynęła z serca. Że życie okaże się za trudne, a kłopoty przygniotą do samej ziemi i nie będzie sił, nawet by spojrzeć w niebo.
To typowe niepokoje duszy na początku jej drogi rozwoju. Jedne dusze wtedy chwytają się całymi sobą pouczeń, które otrzymały wcześniej, oczywiście tego, co szczególnie dotknęło ich serc, i za wszelką cenę chcą wcielać w życie, często nie patrząc na miłość, nie kierując się miłością. Inne dusze natomiast od razu dają za wygraną i powoli stygną. Niekiedy rozpamiętują ten błogosławiony czas, aby chociaż na chwilę przywrócić dawne emocje, uczucia. Zanurzają się w nich, ale niestety żyją przeszłością, a więc czymś, co już nie istnieje, oszukując się, że coś z tego jeszcze mają w sobie. A to tylko wspomnienia. Trudny to etap do przejścia dla duszy, swego rodzaju ciemność, jednak przejść ją trzeba, by doznać wstępnego oczyszczenia. Wstępnego, bowiem zanim Bóg dokona dalszej, głębszej, bardziej radykalnej „obróbki”, minie jeszcze sporo czasu, a dusza będzie musiała jeszcze niejedno przyjąć, doznać i wycierpieć.
Jednak droga ku świętości jest drogą piękną. Jest doświadczeniem przygody razem z Bogiem. Dusze, które się na nią decydują, osiągając cel, twierdzą, iż warto dla jego osiągnięcia przejść stokrotnie więcej, a i tak Bóg wynagrodzi sowicie wszelkie przykrości. Nie pozostanie dłużny. Jest hojnym Dawcą, a Jego łaska trwa na wieki. W porównaniu z tym, ziemska droga duszy do Boga jest tylko jednym westchnieniem. Niech Bóg błogosławi nas, Jego dusze najmniejsze. Niech poprowadzi nas Duch Święty rozjaśniając naszą drogę ku zbawieniu.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?