31. Uczta w Betanii (J 12,1-11)
„Na sześć dni przed Paschą Jezus przybył do Betanii, gdzie mieszkał Łazarz, którego Jezus wskrzesił z martwych. Urządzono tam dla Niego ucztę. Marta posługiwała, a Łazarz był jednym z zasiadających z Nim przy stole. Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku. Na to rzekł Judasz Iskariota, jeden z uczniów Jego, ten, który miał Go wydać: „Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?” Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano. Na to Jezus powiedział: „Zostaw ją! Przechowała to, aby [Mnie namaścić] na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie”. Wielki tłum Żydów dowiedział się, że tam jest; a przybyli nie tylko ze względu na Jezusa, ale także by ujrzeć Łazarza, którego wskrzesił z martwych. Arcykapłani zatem postanowili stracić również Łazarza, gdyż wielu z jego powodu odłączyło się od Żydów i uwierzyło w Jezusa.”
Komentarz: Czyn Marii – namaszczenie Jezusa, pozostanie już na zawsze zapamiętany i będzie wspominany przez pokolenia. Mówią o tym zresztą Mateusz i Marek w swoich Ewangeliach cytując słowa Jezusa. Dlaczego jest tak ważny? Jakie ma znaczenie, że zapisany w Piśmie św. służy jako swego rodzaju przykład?
Otóż czyn ten ma być dla każdej duszy wzorem postawy wobec Boga. Ma pokazywać, jakie jest miejsce duszy przed Bogiem. Dusza powinna nieustannie uniżać się wobec swego Stwórcy. Powinna uznawać swoją nicość wobec Jego wszechmocy. Ma czuć się Jego poddaną. Stąd to bycie twarzą przy ziemi. Aby wytrzeć włosami nogi Jezusa, Maria musiała się pochylić i swoją głowę trzymać przy samej ziemi. Ona całkowicie uznała swoją nicość. Do wytarcia Jego nóg mogła przecież użyć ścierki, szmaty, ręcznika. Ona użyła cząstki siebie – swoich włosów. W ten sposób jeszcze bardziej oddała Mu cześć, uznając Jego wyższość, panowanie i przyjmując brak jakiegokolwiek znaczenia swojej osoby. Siebie zdeptała zupełnie, zdegradowała do roli nic nieznaczącego przedmiotu. Do namaszczenia użyła bardzo drogiego olejku nardowego. Dla przeciętnego, ubogiego Żyda był on niedostępny ze względu na swoją wysoką cenę. Maria wylała całą zawartość na Jezusa. Dla Niego użyła czegoś, co jest synonimem bogactwa, co było używane tylko przez zamożną część Izraelitów, co podkreślało rangę Jezusa, niejako ukazując Go, jako osobę niezwykle ważną, osobę, której Maria się poddaje całkowicie, osobę, którą uznaje za swego Pana, za władcę. Siebie zaś czyni niewolnikiem, którego traktuje się jak przedmiot, z którym można zrobić wszystko. Właściciel niewolnika jest panem jego życia i śmierci. Jednak w całej tej postawie najważniejsze są przesłanki, dla których Maria postępuje właśnie w ten sposób. To one nadają tej scenie taką wagę.
Otóż Maria czyni to wszystko z miłości i z wielkiej wdzięczności wobec Jezusowej miłości i miłosierdzia. W swoim życiu dotknęła dna. Żyła w wielkim grzechu. Mimo bogactwa była bardzo nieszczęśliwa. Rodzina, choć starała się, nie potrafiła jej pomóc. Zresztą ona sama zachowywała się tak, jakby tej pomocy nie chciała i odrzucała ją. Dopiero spotkanie z Jezusem odmieniło jej życie. Jej serca dotknęła prawdziwa, czysta, doskonała Miłość. Dotyk tej Miłości przemienił wszystko. Wydobył z niej niezwykłą godność jaką Bóg dał każdemu człowiekowi jako Jego stworzeniu. Do tej pory ona sama nie szanowała siebie. Inni zatem również postępowali wobec niej tak, jak ona wobec samej siebie. A w sercu rosło wielkie cierpienie. Poraniona dusza „jęczała” w niej wołając o ratunek. Jezus był tym, który usłyszał i dobrze odczytał sygnały płynące z wnętrza Marii Magdaleny. Jednym spojrzeniem pełnym miłości miłosiernej otworzył jej serce, obmył je, opatrzył rany, uzdrowił i uczynił nowym. Dokonał czegoś, co współcześnie próbują niekiedy robić psycholodzy, terapeuci, ale niestety trwa to bardzo długo i nie przynosi aż takich efektów, tak radykalnej przemiany. Jezus przebaczył Marii i na nowo przywrócił jej szacunek do samej siebie. On ukazał jej, iż Boża miłość jest ponad ludzki grzech, ludzką słabość, niedoskonałość, nędzę, nicość. Bóg nadal ją kocha i dla Niego ona jest bardzo ważna. On na nią czeka. On ją czyni swoim dzieckiem, mimo iż ona sama potraktowała siebie w tak straszny sposób, bez szacunku, bez godności, jak przedmiot. On nie zdegradował jej do roli przedmiotu.
Maria pokochała Jezusa. Jej serce przepojone wdzięcznością za okazaną miłość i miłosierdzie, nieustannie pragnęło tę wdzięczność wyrażać. Stąd to poświęcenie bardzo drogiego olejku, stąd to namaszczenie nóg Jezusa i wycieranie własnymi włosami, stąd czynienie tego nie raz, a wielokrotnie. Życie Marii Magdaleny zmieniło się radykalnie. Od tej pory żyła miłością do Boga i Jemu pragnęła wszystko poświęcić. Służyła Jezusowi tak, jak potrafiła, jak pozwalał jej stan majątkowy. Dom Marii, Marty i Łazarza był również domem Jezusa, o czym wiele razy się przekonywał. Dlatego powracał do niego z przyjemnością. Szczególnie, gdy chciał odpocząć po trudach swoich wędrówek, po nauczaniu. W tym domu znajdował przyjaźń, miłość, zrozumienie, oddanie i wierność.
Postawa Marii jest wskazówką dla dusz najmniejszych. Choć dla niektórych z nas może się wydać niewłaściwym to porównanie, to spróbujmy spojrzeć na siebie, jako na dusze niewierne Bogu, dusze podobne do Marii. Często Izrael nazywany był oblubienicą Boga, która zdradzała Go. Wtedy Bóg mówił o nim bardzo mocne słowa i okazywał swoje niezadowolenie, a nawet gniew. Dusza, która nie służy swemu Bogu, a idzie za przyjemnościami tego świata, nie jest w niczym różna od duszy Marii. Bowiem ona również nie okazuje szacunku samej sobie. Bóg nadał jej wielką godność dziecka Bożego, a dusza tę godność szarga, depcze ulegając grzechowi. Źle się prowadzi. Zdradza w ten sposób siebie i samego Boga. Jakże ją nazwać? Czyż określenia nadawane Izraelowi, nadawane Marii Magdalenie, nie są nader trafnymi? Spójrzmy na siebie w ten sposób. Ulegając swoim słabościom, zdradzamy Boga! Stworzył nas dla siebie. Powołał do życia w miłości doskonałej – swojej, Boskiej! A my folgujemy miłości własnej, własnej pysze, własnym zachciankom, pożądaniom! Nie szanujemy tej niezwykłej godności dziecka Bożego, jaką nabyliśmy powtórnie dzięki Jezusowi! Sami siebie depczemy, sami na siebie plujemy! Wiem, że są to mocne słowa. Ale jakże miałyby być delikatniejsze wobec tak wielkiej Miłości Boga do człowieka! Odrzucenie tej Miłości, a zwrócenie się ku temu, co ziemskie, co jest marnością, co jest grzechem nie da się inaczej, delikatniej nazwać! To zdrada swego Człowieczeństwa nadanego przez Boga. To zdeklasowanie godności nadanej człowiekowi przez Boga do zwykłego przedmiotu bez duszy, bez ducha! W dodatku człowiek czyni to własnymi rękami wobec samego siebie! Czyż nie można wtedy duszy przyrównać do grzesznej, rozwiązłej kobiety wystającej na rogach ulic? Czyż nie przypomina Izraela, który oddawał cześć innym bożkom? Jednak spojrzenie Jezusa pełne miłości miłosiernej oczyszcza duszę. Staje się ona na powrót czystą oblubienicą Boga. I tak, jak Maria Magdalena, może i powinna oddawać Bogu cześć, uznawać Jego bezwzględne panowanie nad sobą, służyć Mu całą sobą, swoim życiem i Jemu wszystko poświęcać. I tak nic nie może równać się z Jego miłością. Więc jej poświęcenie będzie niczym wobec okazywanej człowiekowi Boskiej miłości i miłosierdzia. A to uniżenie, namaszczanie Jezusa i wycieranie własnymi włosami, powinna dusza okazywać codziennie duchowo. Wszystko zaś z miłości, a nie z przymusu.
Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.