32. Uroczysty wjazd do Jerozolimy (J 12,12-19)
„Nazajutrz wielki tłum, który przybył na święto, usłyszawszy, że Jezus przybywa do Jerozolimy, wziął gałązki palmowe i wybiegł Mu naprzeciw. Wołali: Hosanna! Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie oraz „Król izraelski!” A gdy Jezus znalazł osiołka, dosiadł go, jak jest napisane: Nie bój się, Córo Syjońska! Oto Król twój przychodzi, siedząc na oślęciu. Z początku Jego uczniowie tego nie zrozumieli. Ale gdy Jezus został uwielbiony, wówczas przypomnieli sobie, że to o Nim było napisane i że tak Mu uczynili. Dawał więc świadectwo ten tłum, który był z Nim wówczas, kiedy Łazarza z grobu wywołał i wskrzesił z martwych. Dlatego też tłum wyszedł Mu na spotkanie, ponieważ usłyszał, że ten znak uczynił. Faryzeusze zaś mówili jeden do drugiego: „Widzicie, że nic nie zyskujecie? Patrz – świat poszedł za Nim”.”
Komentarz: Tłum wołał: „Hosanna! Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie!” Chociaż słowa tłumu głosiły prawdę, to serca nie rozumiały sensu tych okrzyków. Dalekie były od zrozumienia. Serca po kilku dniach odwróciły się zupełnie i wołały: „Ukrzyżuj!” Dzisiaj na chwilę zatrzymajmy się nad tymi sercami, po to, by i nas skłonić do refleksji i zrewidowania poglądów. Po to, by od nowa nasze serca poruszyć.
Gdy Jezus wjeżdżał do Jerozolimy, ludzi ogarnął wielki entuzjazm. Do najważniejszego miasta dla każdego Izraelity wkraczał ten, Który dokonał wskrzeszenia Łazarza! Dokonał czynu nie mieszczącego się w ludzkim umyśle. Dokonał rzeczy niesamowitej, niepojętej, niemożliwej dla ludzkiej mocy. Zatem musi być kimś rzeczywiście wielkim. Radość, euforia były zaraźliwe i bardzo szybko opanowały wiele serc. Niektórzy nawet nie do końca wiedzieli, dlaczego tak traktowany jest Jezus. Dlaczego takie okrzyki. Wszystkich ogarnęła radość, a serca poddały się tej fali prowadzącej Jezusa.
My również poddajemy się emocjom, uczuciom. Również będąc wśród innych przejmujemy ich radość, ich entuzjazm. Jest to naturalne. Dzielimy wzajemnie radość z obecności Boga chociażby we Wspólnocie. Wtedy z łatwością przychodzi nam ufać, wierzyć, a nawet podejmować jakieś ważne decyzje wobec Stwórcy. Opierając się na tej fali entuzjazmu czujemy się mocni. Wydaje się nam, że od tej pory nasza wiara będzie już zawsze pewna i nie ugniemy się pod naporem przeciwności. Boga zapewniamy o swojej miłości i oddaniu. Uwielbiamy Go, wychwalamy Go, oddajemy Mu cześć. W tym ogólnym entuzjazmie często zewnętrznie przeżywamy swoją wiarę, spotkanie z Bogiem. By coś się ugruntowało w człowieku, musi odbywać się w głębszych pokładach jego duszy, musi dotykać wnętrza serca, nie jego obrzeży. Zatem jeśli ten entuzjazm i doznawana euforia, przeżywane są płytko, raczej niejako w zewnętrznych warstwach duszy, najczęściej szybko mijają i człowiek powraca do dawnego przeżywania swojej wiary. Wtedy wystarczy drobna sprawa, a nic, co było postanowieniem, pragnieniem serca, nie jest realizowane, bo człowiekowi nie starcza sił, by się tego podjąć.
By człowiek miał te siły, musi ich gdzieś nabrać. Tylko zbliżenie się do Boga i autentyczne spotkanie z Nim napełnia człowieka siłą, mocą. Tylko dotknięcie serca przez Niego rzeczywiście odmienia duszę. Jeśli nie ma tego autentycznego, bliskiego spotkania, tego wręcz spojrzenia sobie w oczy, to przy najbliższej okazji dochodzi do sytuacji opisanej później w Ewangelii. Te same osoby krzyczą: „Ukrzyżuj Go, ukrzyżuj!” Teraz niejedna dusza nieco się oburza uważając, że nie czyni w ten sposób i nie godzi się na takie porównanie. A jednak zwracamy naszą uwagę na to, iż wcale nie musimy stać w tłumie i krzyczeć: „Ukrzyżuj!”, aby przyczyniać się do krzyżowania, a wręcz samemu wbijać gwoździe w ciało Jezusa. Czym jest to wołanie: „Ukrzyżuj!” Czym jest sam ten fakt takiej nienawiści tłumu, który krzyczy, by uwolnić zbrodniarza, a skazać na haniebną śmierć Boga – Miłość. Jest każdym twoim niewłaściwym wyborem, kiedy to poprzez ten wybór odsuwasz na bok Miłość, a wybierasz to, co nią nie jest. Zdaj sobie sprawę, że takich wyborów dokonujesz codziennie bardzo dużo. Dokonujesz je nieustannie, w każdej godzinie i każdej minucie. Każda sekunda, to kolejny wybór. Czy jesteś aż tak doskonały, że świadomie wybierasz nieustannie Miłość? Każde twoje spojrzenie, każde słowo, każda postawa, czynność jest dokonanym wyborem. Za każdym razem albo wołasz: „Hosanna!” albo: „Ukrzyżuj!” Czy masz rzeczywiście tę świadomość? Za każdym razem masz przy sobie Anioła i szatana. Twój Anioł Stróż podpowiada ci, co i jak czynić. Szatan zaś mąci wchodząc na twoją pychę, na twoje „ja”, wprowadzając wątpliwości, pokazując inne możliwości, a często są to niuanse, które pozornie wydają się zgodne z prawdą. Ale czy są zgodne z Miłością? Ty ulegasz jego argumentacjom, bo chcesz im ulec. To jest wygodniejsze, to realizuje twoje pragnienia, to karmi twoją pychę. A w dodatku, przecież takie drobiazgi nie mają zbyt wielkiego znaczenia. Niestety to tylko tobie tak się wydaje!
Jezusa zabili nie wielcy zbrodniarze, zawodowi mordercy, ale ludzie tzw. porządni, niemalże święci – faryzeusze, uczeni w Piśmie oraz tłum zwykłych, prostych, często biednych Żydów. Ci sami, którzy kilka dni wcześniej wołali: „Hosanna!” Weź pod uwagę to, że też jesteś zwykłym człowiekiem. Może wykształconym, może bardziej światłym od innych. Może należysz do tych, którzy, jak uczeni znają Pisma. Tym bardziej twoje serce powinno zadrżeć. Nie możesz być pewnym samego siebie. Sam z siebie zdolny jesteś tylko do grzechu. Dobrym jedynie jest Bóg. I to On, tylko On czyni dobro. Jeśli twoje serce nie spotka się z Nim blisko, bardzo blisko. Jeśli nie przeżyjesz autentycznego spotkania z Bogiem, to nie będziesz wybierał dobra, miłości. Bo nie będziesz miał sił. I choćbyś cały dzień wykrzykiwał: „Hosanna”, to następnego dnia rano zawołasz: „Ukrzyżuj!” Już wieczorem twoje usta ułożą się w ten okrzyk. Nie możesz być pewien samego siebie. Nie różnisz się zbytnio od tamtych Żydów. Jak i oni jesteś grzeszny, ulegasz swoim słabościom.
Jeśli nie chcesz im ulegać, dąż do takiej bliskości z Jezusem, jaką miał św. Jan. Staraj się pokochać jak Maria Magdalena. Zaproś do serca Matkę. Te osoby miały bardzo bliską relację z Jezusem. One po prostu Go kochały. Nie poszły za tłumem, nie rozproszyli się jak apostołowie i uczniowie, ale trwali przy Nim bez względu na wszystko. Bo ich dusze przemienione Miłością były nieustannie w bliskości z Nim. Bliskość Jezusa, dotyk Jego Miłości dał im umocnienie, siły. One nieustannie w swoich duszach wołały: „Hosanna!”.
Módlmy się o takie głębokie relacje z Bogiem, o takie spotkanie z Miłością, która przemieni nas umacniając, dając siły do prawdziwego miłowania Boga. Módlmy się, Bóg będzie nam błogosławił.