33. Jezus w Nazarecie (Mk 6,1-6)
Wyszedł stamtąd i przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?» I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony». I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.
Komentarz: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. To stwierdzenie uczynimy dzisiaj tematem naszych rozważań. Zacznijmy jednak od przypomnienia, iż Jezus dokonując uzdrowień i cudów, zawsze podkreślał znaczenie wiary ludzkiej. Wiara czyni cuda. To znane powiedzenie nosi w sobie prawdę zaczerpniętą właśnie z Pisma Świętego. To druga sprawa, nad którą zastanowimy się dzisiaj.
Jezus opuścił dom w trzydziestym roku swego życia. Był młodym, zdolnym mężczyzną w pełni sił. Krewni i znajomi traktowali Go jak każdego innego człowieka w Jego wieku. Wprawdzie opuszczenie Matki i wędrówka w świat były różnie komentowane, głównie ze względu na Maryję, jednak poszukiwanie własnej drogi życia duchowego, dążenie do zdobycia pewnej wiedzy, poznanie filozofii było w tamtych czasach sprawą przyjmowaną dość otwarcie i akceptowaną, o ile mieściło się w ramach wyznawanej religii. Pojawiały się różne szkoły, sekty, odłamy. Niektórzy całe swe życie poświęcali na studiowanie ksiąg, nauczanie w synagogach, służbę w świątyni. Było więc to ogólnie znane i uważane za normalne.
Jezus jednak wyszedł z domu nie po to, by szukać, ale by już nauczać. On swoją drogę życiową znał od początku. Dojrzewał na niej przez trzydzieści lat u boku Matki, a wcześniej też swego Opiekuna. Teraz nadeszła pora, by tę drogę ukazać innym. To było dla wielu zadziwiające. Jezus – Ten znany im człowiek, syn najzwyklejszego cieśli i prostej dziewczyny – głosi słowo. I czyni to z wielką mocą. Do tego dochodzą znaki, a nie są to jakieś sztuki magiczne, popisywanie się drobnostkami. To poważne sprawy: uzdrawianie z chorób nieuleczalnych – chociażby takich jak trąd; wskrzeszanie umarłych; cuda rozmnożenia chleba i ryb, by nakarmić tysiące ludzi. Tu nie mogło być mowy o oszustwie. A mimo to mieszkańcy Nazaretu mieli wątpliwości. To nie mieściło im się w głowach. Oni przecież znali Jezusa od dziecka. Wprawdzie przejawiał większą inteligencję od innych dzieci, zadziwiał znajomością Prawa, Pism, ale poza tym był normalnym dzieckiem. Może nieco spokojniejszym, zawsze uśmiechniętym, życzliwym względem wszystkich. Często chwalono Go przed Józefem – bo i zdolny, i chętny do pomocy, i mądry, i dobry dla ludzi. Nigdy nie sprawiał kłopotu. Potem wprawdzie opuścił Matkę, zostawiając Ją samą, ale widać za obopólną zgodą, bo i Ona przeniosła się do Kafarnaum, by być bliżej Niego. Nie raz nawet towarzyszyła Mu w Jego wędrówkach. Nigdy się nie skarżyła.
Teraz jednak Jezus powraca. Naucza, prorokuje, uzdrawia. Mówi jak ktoś, kto ma władzę. A w Jego słowach przejawia się moc – poddają się im złe duchy, znikają choroby, a ludzie źli stają się niczym owieczki. To było nie do pojęcia! Mieszkańcy rodzinnego Nazaretu nie potrafili zapomnieć obrazu dawniejszego Jezusa i zastąpić go nowym – uznać w Nim Proroka, Nauczyciela, Mesjasza. Oni nie chcieli tego uczynić. Toteż Jezus niewiele mógł zdziałać w tym miejscu – ze względu na ich niedowiarstwo.
Dlaczego dzisiaj przypominamy sobie całą tę sytuację? Ponieważ powinniśmy w jej świetle spojrzeć na samych siebie i rozważyć ten fragment, jako słowa skierowane bezpośrednio do naszej wspólnoty. Otóż Jezus przyszedł na świat, by go zbawić. Wcześniej przygotowywał ludzi do tego, co miało się wydarzyć – nie tyle do swego męczeństwa i ukrzyżowania, choć w pewnym stopniu również, lecz do nowego życia po Jego śmierci i zmartwychwstaniu. Usposabiał serca, by już teraz zaczęły żyć inaczej. Dlatego mówił o królestwie Bożym, które choć odwieczne, nieznane jest przez ludzi. Jezus prostował ich sposób myślenia tak bardzo skrzywiony przez wieki. On urodził się po to, by objawić światu oblicze Bożej miłości. Wszystko co czynił, było więc miłością. Z Jego ust wypływały słowa miłości, Jego oczy były pełne miłości. I ludzie to czuli. A jednak wielu z nich nie potrafiło tego przyjąć. Wątpiąc, odrzucali słowa Boże i tę miłość, która spływała z Serca Jezusa. To swego rodzaju dramat tamtych ludzi. Mieli u boku samego Boga, ale Go nie przyjmowali.
Odnieśmy teraz tę sytuację do siebie. Bóg w tych czasach posyła nas – dusze wybrane, umiłowane – do swego ludu, by głosić orędzie Jego miłości miłosiernej. Pragnie poprzez nas – najmniejszych – odrodzić swój Kościół. Posługuje się zwykłymi ludźmi; nie wykształconymi w tym kierunku, nie jakoś specjalnie predysponowanymi do apostolstwa. Jednak wyposaża nas w swoją moc. Daje swoje słowo. Ono jest naszym orężem. To jeszcze nie wszystko. Bóg powierza nam rzecz niezwykłą – czyni nas szafarzami swoich zdrojów miłosiernych. Złożył je w naszych sercach, oczekując należytej czci i szacunku oraz tego, iż będziemy ich orędownikami. Nie dość na tym. Dał nam za Towarzyszkę swoją Matkę, by była przy nas, tak jak przy Jezusie w czasie Jego działalności nauczycielskiej.
Zauważmy, ileż analogii, ileż podobieństwa. My dzisiaj mamy stawać się niczym Chrystus. Bóg oczekuje naszej przemiany. Nie dokonamy jej jednak własnymi siłami, ale mocą danej nam Bożej miłości. Jeśli przyjmiemy ją, ona przemieni nas w siebie. Jedyne co możemy zrobić, to otworzyć się na Boże działanie. Dokładnie tak jak to czyniło wielu uzdrawianych w Izraelu. Jezus oczekuje naszego pójścia Jego śladem; naszego apostolstwa. I w tym aspekcie słowa dotyczące nie przyjmowania proroka w ojczyźnie, odnoszą się również do nas. Spotkamy się z niechęcią otoczenia, z pogardą, lekceważeniem, ironią – szczególnie ze strony bliskich osób. Piętrzyć się będą przed nami trudności. Przygotujmy się na to – na wyśmiewanie i szyderstwo, wzrok pełen politowania; nawet na gwałtowne reakcje sprzeciwu wobec naszych słów oraz planów. Uzbrójmy serca w cierpliwość. Przywdziejmy na siebie szatę wiary – wiary niezłomnej, która przenosi góry. Nie zniechęcajmy się. Bądźmy samą miłością. A ona przemieni serca naszych bliskich, znajomych, otoczenia. Kochajmy, módlmy się i wierzmy w słowo Boga, bo On posyłając apostołów, wspiera ich swą mocą i swoim Duchem.
Dzisiaj Bóg mówi o nas: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. Niech te słowa nie przygnębiają nas jednak, ale sprawią, że wierząc w moc Ducha Świętego, danego nam przez Jezusa, kochać będziemy jeszcze więcej, ufać coraz bardziej i mieć w sercu pewność, że również poprzez nas, Bóg przeprowadza na ziemi nową ewangelizację. Cieszmy się, że nasze serca służą Mu w działaniu, by zatriumfowała Jego miłość i rozlewało się miłosierdzie. Radujmy się, bo bliskie już jest królestwo niebieskie.
Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.