38. Łuskanie kłosów w szabat (Łk 6,1-5)
W pewien szabat przechodził wśród zbóż, a uczniowie zrywali kłosy i wykruszając je rękami, jedli. Na to niektórzy z faryzeuszów mówili: «Czemu czynicie to, czego nie wolno czynić w szabat?» Wtedy Jezus rzekł im w odpowiedzi: «Nawet tegoście nie czytali, co uczynił Dawid, gdy był głodny on i jego ludzie? Jak wszedł do domu Bożego i wziąwszy chleby pokładne, sam jadł i dał swoim ludziom? Chociaż samym tylko kapłanom wolno je spożywać». I dodał: «Syn Człowieczy jest panem szabatu».
Komentarz: Ten, który ustanawia prawa, jest ich panem. Bóg Izraela dał swoje prawa temu narodowi przez Mojżesza. Dał je po to, by prowadzić naród, by uczyć go miłości i posłuszeństwa wobec Boga, by go kształtować i budować w nim wiarę. Post dla samego postu nie ma większego sensu, ale post jako, na przykład, podjęte wyrzeczenie w jakiejś intencji i ofiarowane Bogu ma już ogromne znaczenie.
Dzisiaj Bóg chce zwrócić naszą uwagę na świadomość tego, co czynimy w ramach wiary, czego się podejmujemy i jakie są nasze intencje. Ważne jest, by sobie dobrze uświadomić cel pewnych postaw i prawdę, w której powinniśmy nieustannie stawać. Otóż tak, jak dawniej Bóg nakazywał pewne rytuały, odprawianie modlitw, nawiedzanie pewnych miejsc, składanie ofiar, zachowywanie postów, tak i teraz, poprzez urząd Kościoła, nakłada na nas różne obowiązki. My, jako jego członkowie, powinniśmy się temu podporządkować. I tutaj istnieje pewne niebezpieczeństwo, że czynić to będziemy tylko ze względu na obowiązek, ze względu na grzech, jeśli się nie wywiążemy, ze względu na ludzi, którzy widzą i oceniają, ze względu na niemożność uzyskania pewnych sakramentów, jeśli nie dopełni się jakichś obowiązków, nie wywiąże się z czegoś.
Mówimy tutaj bardzo ogólnie, ponieważ tych przypadków i możliwości jest bardzo dużo. Chodzi o nastawienie serca do tychże nałożonych przez Kościół, usankcjonowanych przez tradycję, zwyczajów i obowiązków. Każdy zwyczaj zrodził się kiedyś z potrzeby serca, dla podkreślenia czegoś ważnego, dla upamiętnienia, dla głębszego przeżycia. Przykazania, pewne nakazy, zalecenia Kościoła, również służą pogłębieniu wiary, umocnieniu w miłości, kształtowaniu dusz. Nie są dane dla samych siebie. One niejako służą nam, naszej wierze, a poprzez nasze serca i dusze – Bogu. Jednak człowiek nie zastanawia się zbytnio nad wymową świąt, odprawianych nabożeństw, modlitw, czynionych pewnych znaków i zachowywanych tradycji. Nie myśli nad głębią pewnych nakazów czy zakazów, nad mądrością przykazań. W związku z tym traktuje je bardzo powierzchownie, w dodatku jak narzucony ciężar; jak coś, co jest obowiązkiem prawa, a nie serca.
A to wielka różnica, bowiem to, co jest obowiązkiem prawa, zazwyczaj przyjmuje się jako sprawę nałożoną z zewnątrz, która niekoniecznie jest przyjemna, ale konieczna do spełnienia. Nie myśli się wtedy nad jej sensem, wymową, ale traktuje jako rzecz obowiązkową, bowiem za jej niewykonanie czekają człowieka jakieś sankcje. Może to być groźba popełnienia grzechu, nie przystąpienia do sakramentów, wykluczenia z Kościoła, ale i bliżej nieokreślony niepokój wewnętrzny z powodu niedopełnienia czegoś, co jest rodzinną tradycją, co od dzieciństwa było przestrzegane i w związku z tym weszło w krew. Dlatego niewypełnienie tego powoduje jakieś obawy albo poczucie winy, nad którymi się człowiek nie zastanawia, tylko stara się je w jakiś sposób zlikwidować, czy to wypełniając obowiązki wobec prawa, czy to odsuwając od siebie te niepokoje, spychając w głąb podświadomości. Tak czy inaczej, człowiek odczuwa ciężar tego, co traktuje jako obowiązek prawa. Jeśli natomiast przykazania Boże, kościelne traktuje jako obowiązek serca, inaczej odnosi się do nich, bowiem sercem przyjęte nakazy przestają być nakazami, a stają się potrzebą serca. Człowiek rozumie, czuje sens tychże. Odnosząc je do Boga, widzi w nich mądrość Stwórcy. A jeśli nawet nie rozumie, to ufa, bowiem pochodzą od Boga, którego on kocha i któremu wierzy.
Bóg pragnie, abyśmy dzisiaj zastanowili się nad tym, jak każdy z nas traktuje to, co nakłada na nas nasza wiara. Na ile spełniamy różne nakazy, na ile bierzemy udział w nabożeństwach z obowiązku, na ile zachowujemy tradycje jako obowiązek prawa, a na ile jako potrzebę serca. Może być tak, że w niektórych sprawach sercem przyjmujemy te obowiązki, dobrze je rozumiemy lub czujemy wewnętrznie, wtedy ten sposób przyjmowania ich zbliża nas do Boga. Ale jednocześnie inne nakazy odbieramy jako ciężar obowiązków prawa, który nieraz dosyć mocno odczuwamy. W tej postawie brakuje miłości.
Pierwszą rzeczą, jaką należałoby zrobić, aby zmienić ten stan rzeczy, to pokochać Boga wielką miłością – pokochać Go miłością szaleńczą, miłością jedyną, miłością do końca i na zawsze; taką, jaką On nas pokochał, czyli do ofiary z siebie włącznie. Dlaczego pokochać? Otóż, kiedy się kocha prawdziwie, zupełnie inaczej odbiera się rzeczywistość, o tym już mówiliśmy, Patrzy się na nią przez pryzmat miłości. Inaczej przyjmuje się to, co mówi osoba kochana, a inaczej to, co mówi ktoś nam obojętny. A szczególnie, jeśli są to nakładane na nas obowiązki. Tym bardziej, gdy jest to Bóg. Jeśli się Go kocha prawdziwie, głęboko, żarliwie, pragnie się tego, czego pragnie Bóg i z ochotą pełni się Jego wolę. Przynajmniej stara się pełnić. To staje się potrzebą serca, by zrobić wszystko tak, jak chce Bóg. Z miłości do Niego człowiek pragnie spełnić wszystkie Jego życzenia. Nie traktuje przykazań, poleceń jako ciężaru obowiązków. One nie są tym, bowiem człowiek chce bliskości z Bogiem i dąży do niej, a spełnienie tych przykazań, wywiązanie się z nałożonych przez Kościół obowiązków wiary jest środkiem do realizacji pragnień; jest drogą, po której człowiek idąc może zbliżyć się do swojej Miłości. Zauważmy, że patrzy się wtedy, chociażby na przykazania, jako na daną człowiekowi z nieba szansę na zjednoczenie z Miłością – Bogiem! I wtedy to, co czynimy, z miłości robimy. Serca nasze czują głęboki sens tego i mądrość Bożą.
Módlmy się o wielką miłość. Módlmy się o pełne zrozumienie, iż kiedy się kocha, to obowiązki prawa stają się obowiązkami serca i jego potrzebą. Módlmy się, abyśmy potrafili stanąć w prawdzie przed sobą i Bogiem, by zobaczyć, w czym jeszcze odczuwamy ciężar swojej wiary, a więc, w czym brakuje nam miłości. Módlmy się, abyśmy sercem przyjmowali wszystko, co od Boga pochodzi, wszystko, co jest Jego, wszystko, co nam daje przez ręce Matki, ręce Kościoła. Módlmy się, by pycha nie przesłoniła nam źródła przykazań, sensu sprawowanych obrzędów, czy zachowanej tradycji. Módlmy się do Ducha miłości, Ducha mądrości, by udzielał nam z siebie jak najwięcej, by pomógł nam zrozumieć, iż wierne, z miłością spełnianie swoich obowiązków danych przez Boga bezpośrednio, czy też przez Kościół, może być i powinno wyrazem naszej głębokiej miłości i z niej wypływać. A zrozumienie tego faktu, da nam poczucie wolności, bowiem nie będziemy się już czuli uwiązani tymi obowiązkami, nie będziemy czuli się nimi zniewoleni. Kierować się będziemy miłością, naszą logiką będzie miłość, więc różne sporne kwestie dotyczące wypełniania przepisów prawa, również rozwiązywać będziemy z miłością,
Patrzmy na miłość. Patrzmy na to, że Bóg dał nam wszystko z miłości i po to, byśmy my w niej żyli i do niej dążyli. Nie, aby nas zniewolić, ale by wyzwolić, uczynić wolnymi. W naszym codziennym życiu również niech króluje miłość. I przez pryzmat miłości patrzmy na siebie nawzajem i na nasze obowiązki. Ona nami pokieruje. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?