40. Wybór Dwunastu (Łk 6,12-16)
W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą.
Komentarz: Wybór dwunastu apostołów nie był przypadkowy. Jezus już wcześniej powołał ich i jako jego uczniowie chodzili za nim. Przypatrywali się, słuchali i rozważali w sercu znaczenie tych wszystkich znaków, jakie widzieli. Słowa Jezusa nie były zwyczajne, Jego nauka zdawała się być nową, Jego postać tchnęła dziwną mocą. Tam, gdzie pojawiał się Jezus, szło szczęście i błogosławieństwo, a ludzie wielbili Boga za otrzymywane łaski. Jezus mówił zadziwiające rzeczy o królestwie niebieskim. Postać Boga Ojca również była niezwykła – Jezus rozmawiał z Nim jak z prawdziwym Ojcem. To, co mówił, stawało się faktem. Wypowiadane słowa wychodziły z Niego zdecydowanie, pewnie. Tam nie było miejsca na wątpliwości, na wahanie. Widać było, że Jezus bardzo dobrze wie, kim jest, z czym przychodzi i jakie zadanie wypełnia. Uczniowie bacznie obserwowali Go. Fascynowała ich ta postać. Pragnęli poznać Go bliżej. To, co mówił, zastanawiało. Nie można było pozostać wobec Niego obojętnym. Wielu z nich pragnęłoby stać się Jego apostołami. Jezus wybrał dwunastu. Po długiej, nocnej modlitwie.
Zauważmy, że ważne decyzje szczególnie wymagają modlitwy. Przecież teraz wybierał przyszłe podwaliny Kościoła, jego pierwszych członków, kapłanów, misjonarzy, diakonów. To przecież apostołowie byli tymi, którzy, prowadzeni przez Ducha Świętego, ponieśli Dobrą Nowinę daleko poza granice Izraela. To za ich życia i działalności powstało mnóstwo gmin chrześcijańskich, narodziło się wielu męczenników za wiarę, wielu świętych zyskał Kościół już na samym początku istnienia. To zaś umacniało Kościół, dawało siły i przynosiło kolejnych wyznawców Chrystusa.
Dlaczego właśnie dziś ten fragment? Co ma wspólnego ze współczesnością? Otóż jest on niezmiernie ważny dla nas, dzieci najmniejszych. Już od pewnego czasu Jezus zbiera uczniów i gromadzi wokół siebie. To są wszyscy ci, co jeżdżą na Wieczerniki. Są wśród nich uczniowie, którzy wykazują większe zainteresowanie Jezusem i Jego działalnością, dlatego kiedy tylko to możliwe, częściej słuchają Go i przyglądają się. Uczestniczą w dniach skupienia i rekolekcjach. Jeżdżą na pielgrzymki wspólnoty. Niektórzy coraz bardziej angażują się, by Jezus mógł docierać dalej, do większej liczby dusz. Na miarę swoich możliwości pomagają Mu – widoczną działalnością bądź modlitwą. Bóg, widząc odzew na Jego zaproszenie, ofiarował nam swój największy skarb – Syna. Złożył w naszych sercach swoją Miłość Wcieloną. To swego rodzaju wybranie i wskazanie, że właśnie w nas Bóg sobie szczególnie upodobał.
Jednak to nie koniec. Teraz oczekuje naszej odpowiedzi. Ta odpowiedź ma wypływać z serca i być widoczna. Nie może to być ustna deklaracja. To musi być decyzja serca. Bóg patrzy w nasze serca i w nich wyczytuje naszą gotowość do apostolstwa lub jej brak. Nasze otwarcie się na ducha lub zamknięcie. Nasze przyjęcie Jego miłości otwartymi ramionami lub obojętność, a nawet odrzucenie. Bóg teraz bacznie bada nasze serca, bowiem Jezus już przechadza się między nami, by powołać nas po imieniu na apostołów Miłości Miłosiernej. Już teraz zagląda do naszych dusz, by w nich wyczytać pragnienie życia z Nim lub wybór tego świata. On niczego nie czyni na siłę. Zaprasza nas wszystkich, ale wybiera tych, których serca odpowiadają na Jego wezwanie. To zadziwiające! Ileż wolności daje nam Bóg. Jaką miłością nas darzy. Kocha nas tak bardzo, że pozostawia nam prawo wyboru – życia z Nim lub bez Niego; bycia blisko, bardzo blisko lub w oddaleniu; zagłębiania się w Jego prawdy lub jedynie ślizgania się po ich powierzchni. Tylko prawdziwa miłość jest zdolna do dawania takiej wolności osobie, którą kocha.
Dzisiaj Jezus pragnie powołać po imieniu swoich najbliższych współpracowników- apostołów, którym będzie wyjawiał tajemnice Boże. Dzisiaj! Czy twoje serce gotowe jest do tego? Stań pośród Jego uczniów, zobacz sercem tę scenę. Jezus modlił się całą noc w odosobnieniu na górze. Ty zaś razem z innymi licznymi Jego uczniami tę noc spędziłeś niedaleko, u jej podnóża. Jezus właśnie schodzi i daje znać, abyśmy zbliżyli się do Niego. Patrzy na nas z uśmiechem, z miłością. Jest trochę blady po tej całej nocy spędzonej na modlitwie. Widać, że ma dla nas jakąś ważną wiadomość. Otwiera szeroko ramiona, obejmuje pierwsze osoby dochodzące do Niego. Potem siadamy wokół Niego na kamieniach, wystających skałach, na trawie, która gdzieniegdzie wyrasta na tej skalistej ziemi. Jezus zaczyna mówić. Mówi nam o wybraniu, powołaniu, odpowiedzialności, zadaniu, misji. W końcu dotyka serc. Z wielką miłością mówi o tej dwunastce, która będzie Mu towarzyszyć do końca i spełni bardzo ważne zadanie w budowaniu królestwa niebieskiego już tu, na ziemi.
Zwraca się też do wszystkich, aby nie smucili się, gdy nie usłyszą swojego imienia, bowiem Bóg ich kocha. Oni też mają swoje powołanie w tym dziele, ale być może nie jako ci najbliżsi współpracownicy. Zawsze musi być ktoś, kto prowadzi dzieło. Muszą być ci, co Go wspierają bezpośrednio i pomagają w prowadzeniu misji. Są tacy, co czując sercem, mając pewne predyspozycje, włączają się w poszczególne zadania do wykonania, poddają własne pomysły, konsultując je ze sobą nawzajem, z prowadzącymi i wszystko powierzają Bogu na modlitwie. Są i tacy, co chociaż z daleka, ale również czują się związani z tym dziełem, pragną jego realizacji, sercem je wspierają, modlą się, ale z różnych względów nie włączają aż tak aktywnie w jego tworzenie.
Już za chwilę Jezus wymieni imiona apostołów. Już za chwilę okaże się, kto pójdzie z Jezusem drogą apostolstwa, kto swoim życiem zaświadczać będzie o Jego nieskończonej miłości, kto wszystko poświęci, wszystko odda na rzecz tego dzieła. Komu Jezus pragnie powierzyć swoje tajemnice, z kim szczególnie dzielić będzie najbliższe lata, kogo włączy w swoje życie, komu da poznać siebie, komu siebie objawi, by z czasem objawić się wszystkim, kto dostąpi łaski trwania przy Nim aż po krzyż, kto wraz z Jego Matką oczekiwać będzie Jego zmartwychwstania?
Módlmy się do Ducha Świętego. Prośmy, by otworzył nasze serca na głos Jezusa. By je otworzył na Jego miłość. By otworzył je na przychodzącego Jezusa. Nie myślmy teraz gorączkowo, czy usłyszymy swoje imię. Myślmy o Bogu i Jego miłości. Jemu się oddajmy. Jemu się ofiarujmy cali. Prośmy o zrozumienie dzisiejszego rozważania i przyjęcie dzieła do serca. Prośmy o miłość, która pozwoli nam zrozumieć jego istotę, bowiem dopiero wtedy, gdy sercem, z miłością przyjmiemy Jezusa i Jego dzieło, wtedy tak naprawdę zostaniemy powołani po imieniu. Módlmy się o miłość. A Bóg będzie nam błogosławił.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?