41. Napływ ludu (Łk 6,17-19)
Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.
Komentarz: Cały ten fragment mówi nam o tym, iż każdy człowiek potrzebuje Jezusa, jest spragniony Jezusa. Bez względu na to, czy sobie to uświadamia czy nie, człowiek potrzebuje Boga. On jest źródłem jego istnienia. To jego Stwórca. To Ten, który wie o nim wszystko, bo uformował go od początku, bo począł w nim duszę, bo tchnął w niego życie, bo dotknął każdej komórki w ciele, kiedy je stwarzał. To Ten, który stworzył człowieka. Uczynił to z miłości i do miłości, chociaż nie musiał i nie potrzebował tego czynić, bo człowiek nie jest Mu do niczego potrzebny. To jednak pragnienie rozlewania swojej miłości, dzielenia się nią, uszczęśliwiania nią innych, niejako zmusiło Boga, by stworzył kogoś, na kogo mógłby całą swoją miłość przelewać. Mimo, że sam do szczęścia nie potrzebuje nikogo, to obdarzanie człowieka miłością jest Jego radością, szczęściem, pragnieniem.
Bóg cały jest miłością. Samo to stwierdzenie mogłoby wystarczyć za całe rozważanie. Jego byt to miłowanie, to nieustanne pulsowanie miłości. W głębokości tego Bytu, który jest miłością, zrodziła się każda dusza. Wyszła z Boga przepiękna i czysta. W pierwotnej swej doskonałości odzwierciedlała Boską doskonałość. Skąpana w miłości, nią całkowicie przesiąknięta, również żyła, tchnęła miłością. Relacja między stworzeniem a Bogiem była cudowną harmonią przenikania duszy miłością Boga i odpowiedzią tejże, a więc przyjmowaniem i odwzajemnianiem miłości. Dusza zrodzona w łonie Boga do Niego należała, w Nim przebywała, stale słuchając tego cudownego bicia Jego serca. Była z Nim zespolona niemalże jak dziecko w łonie swej matki. Jednak to zespolenie było jeszcze czymś więcej, chociaż trudno to sobie wyobrazić. Bowiem dziecko rozwijające się pod sercem matki jest całkowicie od niej uzależnione, mimo że już żyje ono swoim życiem. Jednak matka przekazuje mu to, co jest w jej organizmie, ale i w sercu, w duszy. Dusza ludzka również czerpała wszystko od Boga, ale relacja Bóg – człowiek opierała się jeszcze trochę na czymś innym. Bóg obdarzył człowieka wielką godnością, obdarzył go wolnością, obdarzył niepojętą miłością. Dał siebie człowiekowi do tego stopnia, iż tajemnica tego obdarowania jest zgłębiana od tylu wieków i nadal pozostaje tajemnicą. To obdarowanie duszą, duchem jest wyróżnieniem w świecie, wyniesieniem, wywyższeniem. Uczynienie człowieka dzieckiem Boga stworzonym na Jego obraz i podobieństwo podnosi człowieka niemal do rangi równej Bogu. Mimo że jest tylko stworzeniem. To niebywałe i niepojęte!
Grzech pierwszych rodziców spowodował niesamowity wstrząs w sferze ducha, co miało swoje reperkusje na całe stworzenie. Ta cudowna harmonia, to piękno, zostało zniszczone. Powstała rysa, pęknięcie, nie do naprawienia dla człowieka. Człowiek stracił to, co otrzymał od Boga. Stracił siebie takiego, jakim go stworzył Bóg i życie, do jakiego go powołał. Zniszczenie tej jedności z Bogiem zupełnie zmieniło jego samego i jego życie. To dramat nie do opisania, strata niezrównana. Nic nie może się z nią równać. Człowiek sam nawet tego do końca nie pojmuje, bo gdyby zrozumiał, co stracił, serce jego nie wytrzymałoby tej rozpaczy. Jednak Bóg wie wszystko. On rozumie, co stało się z chwilą popełnienia grzechu, dlatego od początku dał obietnicę pojednania, Nowego Przymierza, obietnicę Mesjasza, aby człowiek mógł z nadzieją czekać na jej wypełnienie, aby się nie załamał. I dokonało się.
Bóg zawarł Nowe Przymierze. Przypieczętował je krwią własnego Syna. Mimo że zawinił człowiek, winę odkupił Syn Boga. Wziął na siebie wszystko i stanął przed Ojcem jako reprezentant ludzkości. Przyjął karę za grzechy ludzi na siebie, bo człowiek nie byłby zdolny tego uczynić, a poza tym jego czyn nie miałby takiego zasięgu. Nie objąłby całej ludzkości od jej początku do końca. Tego mógł dokonać tylko Bóg. Bóg przywrócił człowiekowi jego godność dziecka Bożego. Ale rysa, która powstała na relacji Bóg – człowiek, harmonia, która została zburzona, nie do końca została zabliźniona, odbudowana. Choć ofiara była doskonałą, a odkupienie całkowite, wstrząs spowodowany grzechem pierworodnym ma swoje konsekwencje do tej pory. Każdy otrzymuje od Boga dar zbawienia, ale poznanie dobra i zła przy tej wolności, jaką Bóg obdarzył człowieka sprawia, że nie każdy wybiera zbawienie. To poznanie jest nadal rysą, blizną, która sprawia, że człowiek nie zawsze potrafi oprzeć się złu. Dlatego często nadal czuje się nieszczęśliwy. Chce dobra, wybiera zło. Wybiera zło i ponosi smutne konsekwencje tego . Nie zawsze ma siły, by się złu przeciwstawić. Dlatego potrzebuje Boga. Po to, by móc być szczęśliwym. By móc na nowo przyjąć z rąk Jezusa dar zbawienia i powrócić do cudownej harmonii z Bogiem.
Sięgnijmy jeszcze do powyższego fragmentu. Jezus zszedł z góry. Na równinie czekało na niego mnóstwo ludzi, zarówno uczniów, jak i różnych osób, które potrzebowały uzdrowienia z chorób ciała i duszy. „A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.” Ludzie ci w pewnym stopniu zdawali sobie sprawę, że potrzebują Jezusa. Oni nie znali dokładnie przyczyn swoich chorób. Nie znali swoich dusz. Nie wiedzieli, iż zazwyczaj Jezus, uzdrawiając z chorób ciała, najpierw uzdrawiał dusze. Nie wiedzieli, że często przyczyną dolegliwości somatycznych był grzech, stan śmierci duszy. Współcześnie również człowiek często nie rozumie przyczyn swoich dolegliwości, nieszczęść, dramatów. Jednak coraz mniej ludzi widzi w osobie Jezusa swój ratunek. Coraz więcej ucieka się do różnego typu specjalistów, nie myśląc nawet, żeby najpierw zwrócić się do Boga. Nie oznacza to, by zaprzestać wizyt u lekarza. Natomiast chodzi o to, by we wszystkim współdziałać z Bogiem. We wszystkim prosić o Jego błogosławieństwo i prowadzenie. Modlić się, by on pokierował naszymi krokami, chociażby do odpowiedniego specjalisty. I pamiętać, że ogromne znaczenie dla pokoju serca ma jego oczyszczenie przed Bogiem. Pokój serca zaś pomaga w odpowiednim przyjmowaniu różnych trudności i problemów, a nawet sprawia, że ustępują niektóre dolegliwości lub się zmniejszają. Powiązanie duszy z ciałem i psychiką jest przecież ogromne i wszystko ma na siebie wpływ. Człowiek jest jednością. Jeśli jedna ze sfer niedomaga, inne to również odczuwają. Mogą jej pomóc bądź jeszcze bardziej spowodować nasilenie się objawów dolegliwości.
Niech Bóg błogosławi nas. Módlmy się, byśmy dostrzegli tę wielką potrzebę życia z Bogiem w jedności i harmonii, byśmy do tego dążyli, abyśmy zapragnęli tego pierwotnego piękna i harmonii naszej duszy z duchem Boga. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?