46. Uzdrowienie niewidomego (Mk 8,22-26)
Potem przyszli do Betsaidy. Tam przyprowadzili Mu niewidomego i prosili, żeby się go dotknął. On ujął niewidomego za rękę i wyprowadził go poza wieś. Zwilżył mu oczy śliną, położył na niego ręce i zapytał: «Czy coś widzisz ?» A gdy przejrzał, powiedział: «Widzę ludzi, bo gdy chodzą, dostrzegam ich niby drzewa». Potem znowu położył ręce na jego oczy. I przejrzał [on] zupełnie, i został uzdrowiony; wszystko widział teraz jasno i wyraźnie. Jezus odesłał go do domu ze słowami: «Tylko do wsi nie wstępuj!»
Komentarz: Dzisiaj popatrzymy na etapy dochodzenia duszy do Boga i poznawania Jego prawd.
Do Jezusa przyprowadzono niewidomego, prosząc, aby go dotknął. Wszyscy rozumiemy, że oczekiwano uzdrowienia. Ludzie wierzyli, że wystarczy do tego dotyk Pana. Jezus jednak najpierw wyprowadził niewidomego poza wieś. Dlaczego tak uczynił? Czemu nie dokonał cudu na oczach wszystkich? Ponieważ nie przyszedł, aby wzbudzać sensację, by zwracać na siebie uwagę. Nie chciał rozgłosu jako uzdrowiciel. Wielu z okolicznej ludności było poganami. Patrząc na znaki które czynił, uważali Go za czarnoksiężnika. Dlatego Jezus wolał częściej pomagać ludziom gdzieś na uboczu, a nie wśród tłumów. Pragnął też, by uzdrowiony miał możliwość duchowo przeżyć to spotkanie z Nim.
Ten fragment powinien być swego rodzaju wskazówką dla nas. Bowiem bardzo często oczekujemy od Boga pomocy w różnych sprawach. Przyjeżdżamy na dni skupienia, na wieczerniki, oczekując spełnienia naszych próśb. Pragniemy, żeby Bóg właśnie teraz nas uzdrowił, dokonał takiego czy innego cudu, dał taki czy inny znak; aby odpowiedział na pytanie, udzielił wskazówki jak postąpić. Zachowujemy się trochę jak żądni sensacji poganie. Oni słyszeli co nieco o Jezusie, ale nie traktowali Go jak Boga; raczej jak maga, szamana, czarnoksiężnika. Szli na spotkanie z Nim z ciekawością, licząc na cuda, znaki, niesamowite wydarzenia. Trochę się Go bali, uważając, że taki człowiek – dokonujący wielkich, niespotykanych rzeczy – musiał mieć kontakt z bogami. Toteż lepiej okazać Mu szacunek. Ciekawość ludzka też robiła swoje. Nie rozumieli, z kim mają do czynienia.
Ten niewidomy też tego nie wiedział. Nie znał Jezusa. Ale dał się poprowadzić za rękę poza wieś. Dopiero tam Jezus „zwilżył mu oczy śliną, położył na niego ręce i zapytał: Czy coś widzisz? ” Niektórym z nas może wydaje się do dziwne, nawet niezbyt przyjemne, a wręcz obrzydliwe. Nie zatrzymujmy się jednak na samym sposobie uzdrawiania. Ważnym jest fakt, iż po położeniu rąk – co oznaczało Jego modlitwę i błogosławieństwo Boga – zapytał, czy coś widzi. Odpowiedź świadczyła o tym, że człowiek nie przejrzał do końca. Uzdrowienie było częściowe. Toteż Jezus „znowu położył ręce na jego oczy. I przejrzał [on] zupełnie, i został uzdrowiony; wszystko widział teraz jasno i wyraźnie”.
Odnieśmy te wydarzenia do naszego życia, własnych doświadczeń. Uczestnicząc w wieczernikach, modląc się we wspólnocie, bardzo chcielibyśmy, by to o co prosimy, spełniło się natychmiast, najlepiej w sposób jawny. Inni zobaczyliby cud. Sądzimy, że wtedy nasze życie zmieniłoby się na lepsze, wszystko potoczyłoby się wspaniale, wzrosłaby też nasza wiara, nawróciliby się bliscy, wszyscy żyliby szczęśliwie, w wierze i bojaźni Bożej. Takie myśli przypominają trochę bajki dla dzieci. Nic dziwnego, przecież jesteśmy dziećmi Boga. Ale prawdziwe dziecięctwo jest tak naprawdę niezwykłą dojrzałością duszy, przyjęciem podstawowej prawdy o Bożym Ojcostwie. Jednak dzisiaj nie o tym mamy mówić.
Powróćmy do niewidomego. Jego uzdrowienie dokonywało się niejako w dwóch etapach. W pierwszym stwierdził, że widzi ludzi, „bo gdy chodzą, dostrzega ich niby drzewa”. Dopiero gdy Jezus po raz drugi położył ręce na jego oczy, „przejrzał [on] zupełnie, i został uzdrowiony. Widział teraz jasno i wyraźnie.”
Przeżywamy w swoim życiu różne chwile. Nierzadko trudne, ciężkie. Potrzebujemy pomocy i prosimy o nią Boga. Modlimy się nieraz bardzo gorąco, oczekując zmiany na lepsze. Jednak ona nie następuje. Modlimy się nadal, ale często ufność i zapał nieco stygną. Prośby są już mniej żarliwe, bo w serce wkrada się zniechęcenie. Chcielibyśmy natychmiastowego wysłuchania, a tak się nie staje. Nie dostrzegamy drobnych zmian, które Bóg już poczynił, aby przygotować grunt pod całkowitą przemianę. Najczęściej nie zauważamy w swoim przypadku tego pierwszego etapu uzdrowienia, o którym mówi niewidomy: „Widzę ludzi, bo gdy chodzą, dostrzegam ich niczym drzewa”. Jezus przygotował najpierw jego oczy i serce do całkowitego wyleczenia. Z nami Bóg postępuje podobnie – przygotowuje pod dogłębną przemianę. W tym fragmencie drugi etap nastąpił od razu po pierwszym. Ale w życiu nie musi tak być. Nieraz przygotowanie wymaga dłuższego czasu. I modlitwa o uzdrowienie powinna płynąć do nieba dłużej. Ten pierwszy etap jest bardzo ważny. Bóg usposabia nas do przyjęcia zmiany. Czyni to w różny sposób. Przygotowuje nasze serce, rodzinę, dokonuje zmian w otoczeniu, stwarza przeróżne sytuacje, które kształtują nas, byśmy z czasem mogli przyjąć całkowite uzdrowienie i przemianę.
We wszystkich sprawach jakie przedkładamy Bogu na modlitwie, najważniejsze jest nasze spotkanie z Tym, który uzdrawia – autentyczne, szczere spotkanie z Jezusem. To ono nas przemienia, podnosi, pociesza i leczy. Dopóki serce nie spotka się prawdziwie z Bogiem, nie może zostać uzdrowione. Cała Ewangelia jest opisem spotkań Jezusa z ludźmi. Uzdrowienia były ich efektem. Prawdziwe spotkanie serca ludzkiego z Sercem Boga – to daje życie, to przemienia. Nie jest najważniejsze, by zostać fizycznie uzdrowionym, by Bóg załatwił jakąś ważną, naszym zdaniem sprawę, aby nam w czymś pomógł. Do nieba wejdą i chorzy i ubodzy, jeśli serca będą mieć napełnione miłością. Wszyscy zaś zatwardziali, zamknięci – choćby najzdrowsi i najbogatsi – im zastaną zamknięte bramy. Bo kluczem do nich jest miłość. I o nią przede wszystkim powinniśmy się modlić. Dopiero potem – o spełnienie innych próśb, o ile zgodne są z wolą nieba.
Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań. Zaprośmy do nich Ducha Świętego, by nami pokierował. Niech cała Trójca Święta zstąpi na nas.