47. Obłuda (Łk 6,41-42)
Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Jak możesz mówić swemu bratu: „Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku”, gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka swego brata.
Komentarz: Zajmiemy się belką w twoim oku. Otóż taką belką, którą nosisz nieustannie, są twoje wątpliwości – wątpliwości, jakie stale zasiewa w tobie szatan. Wątpliwości te nie pozwalają ci patrzeć na to, co ciebie otacza przez Boży pryzmat, tylko przez twoje słabe, grzeszne serce. Wątpliwości, jakie szczególnie przesłaniają ci widok na świat ducha, to te dotyczące Bożej miłości. One czynią ciebie ślepcem. One sprawiają, że człowiek nie wierzy Bogu, nie ufa Mu, bo wydaje mu się, że jego grzeszność jest zbyt duża, by zatonęła w sercu Boga pełnym miłości i miłosierdzia.
Zajmiemy się więc tą straszną belką, która oślepia nas i sprawia, że swoją postawą ranimy Boga, a siebie samych pozbawiamy tego cudownego uczucia pokoju w sercu wypływającego z wiary i ufności. Otóż Bóg kocha nas miłością nieskończoną. Z tej miłości stworzył świat, a w nim człowieka. To pulsowanie miłości jest życiem świata, jego sercem. Podtrzymuje jego istnienie. My z tego powstaliśmy i dzięki temu żyjemy. Miłość ta, widząc śmierć panoszącą się na świecie, uczyniła jeszcze coś więcej niż samo stworzenie świata. Otóż Miłość postanowiła odrodzić życie, nadając mu nową wartość, nowy kierunek tak, by każdy mógł zakosztować pełni miłości. Dała samą siebie na śmierć, by zmartwychwstając, dać to zmartwychwstanie każdemu stworzeniu. By zabrać całą grzeszność ludzką, a przeniknąć istnienie, byt, samą istotę człowieka czystą, świętą miłością. By cały świat, cały człowiek, cała jego istota, jego sfera cielesna i duchowa zostały od nowa zrodzone z tejże Miłości i do tej Miłości. By mógł narodzić się nowy człowiek – nowy, chociaż wyglądem ten, co przedtem, ale wnętrzem swoim, sercem, duszą, istotą, duchem, inny. Zrodzony z Miłości Ofiarnej, Miłości Ukrzyżowanej, Miłości Zmartwychwstałej, Miłości Zwycięskiej, jedynej Władczyni świata. By w człowieku mogła zagościć ta triumfująca Miłość.
Miłość, która pokonała już szatana, pokonała grzech, teraz umożliwia nam życie w nowym wymiarze, w nowej wartości. Dusze nasze nabrały mocy, by żyć nie na poziomie grzechu, ale na poziomie czystości. By wchodzić w relacje z Bogiem jako Jego szczególnie umiłowane dzieci, bo przecież odkupione za najwyższą cenę, cenę życia Boga. Nic nie ma wyższej ceny. Droga dziecięctwa duchowego, droga najmniejszych jest tą właściwą dla nas, dla naszej wspólnoty. Jednak wątpliwości, jakie nieustannie goszczą w sercach, bardzo spowalniają nasze kroczenie na drodze rozwoju duchowego. Bóg od jakiegoś czasu przekonuje nas o miłości, o wybraństwie, a my nie do końca jesteśmy ufni. Wydaje się nam, że to niemożliwe, aby Bóg tak bezpośrednio mówił do serca ludzkiego, tak kochał miłością szaleńczą, by tak zabiegał o nas, by w tak niebywały sposób nas prowadził. Ciągle w naszych oczach siedzą belki, które przesłaniają nam pole widzenia. Uniemożliwiają dostrzeżenie tego, co widać gołym okiem, iż Bóg nas kocha! A skoro kocha, to dlaczego nie miałby tak zabiegać, tak przekonywać, tak prowadzić, tak się troszczyć?
Zamiast spojrzeć w niebo, my, mając belkę przed sobą, zajmujemy się wątpliwościami. Ta belka sprawia, że nie widzimy, a więc nie wierzymy, że może być inaczej. Pozwalamy naszym wątpliwościom niejako przesłonić nam świat. Serca zajmują się tą narzucającą się wątpliwością i przyjmują ją jako prawdę. I choćby Bóg pukał do naszych serc setki lat, to my Mu nie wierzymy, my Go nie słyszymy, bo zajęci jesteśmy naszymi wątpliwościami. To zajmowanie się wątpliwościami nie musi być takie ewidentne i widoczne. To może być po prostu przyjęty sposób odbierania świata, rzeczywistości, świata duchowego. To swego rodzaju ostrożność, nieufność w przyjmowaniu tego, co dzieje się we wspólnocie; tego, co Bóg w niej czyni. To krytykowanie, przedstawianie swego częstego „ale”. To zastrzeżenia do osób, do kapłana. To nieposłuszeństwo wobec niego. To niepełne przyjmowanie drogi, jaką idzie wspólnota. A tutaj nie ma kompromisów. Albo idzie się tą drogą wskazaną przez samego Boga i korzysta z łask i błogosławieństwa danego duszom realizującym w pełni tę drogę, albo idzie się czymś, co może i przypomina ją, ale nie ma już tego pełnego namaszczenia danego przez Boga. Wtedy nie warto tracić czasu na coś, co jest tylko złudzeniem tej drogi. Może trzeba poszukać innej, bowiem idąc w ten sposób, traci się cenny czas i nie wznosi się na drodze rozwoju. Oszukuje się samego siebie.
Dusze, które chcą czerpać z różnych duchowości, w żadnej nie zanurzają się w pełni. Zatem nie idą żadną z nich. Muszą one bardzo uważać, bo szatan właśnie na nie czyha. Podobnie ma się sprawa z kierownikami duchowymi. Należy wybrać sobie jednego i za jego wskazaniami podążać. Nasłuchiwanie kilku nie przynosi korzyści duszy, bo tak jak z drogą duchową, tak i z przewodnikami duchowymi – każdy z nich ma swoją duchowość. I tą duchowością będzie się kierował. Dusza zaś będzie szła raz w jednym, raz w drugim kierunku, zatem stać będzie w miejscu. Uważajmy na wilki w owczej skórze, które przynosić będą nam nowinki duchowe. Tym nie dajmy się zwieść. O wszystko pytajmy swego kierownika duszy, bowiem on, namaszczony przez Boga, wie najlepiej, co będzie z korzyścią dla duszy, a co nie.
Specjalnie mówimy dzisiaj słowami mocnymi, nawet chwilami ostrymi, ale tak, jak Jezus powiedział do Piotra: „Zejdź mi z oczu szatanie”, tak i nas Bóg pragnie uczulić na to, co właśnie szatan będzie starał się nam uczynić. On już to czyni. My zaś nie zauważamy jego działania, nie widząc w sobie nawet drzazgi, choć wielka belka tkwi w naszym oku.
Niech Bóg błogosławi nas. Niech Duch miłości zstąpi na nas i rozjaśni nasze serca. Niech przemyje nasze oczy i da nam prawdziwe poznanie miłości. Niech pomoże nam dojrzeć naszą belkę i usunie ją. Niech wleje w nasze wnętrza swoją miłość tak wielką, że przyprawi nas o zawrót głowy. Niech zachwyci nią i wzbudzi wielką tęsknotę za nią. Niech dusze nasze rozpalą się wielkim płomieniem miłości, który zniesie resztkę wątpliwości i sprawi wielkie przejrzenie. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Wszelkie zdolnosci, umiejetnosci, talenty, wiedza,wszystko jest darem Boga. My sami z siebie nie jestesmy zdolni do niczego, jestesmy bezuzyteczni. Uwazac sie za nicosc aby nie popasc w pyche bo „kto mniema, że stoi, niech baczy, aby nie upadł”. Albo: „niech nikt w swej pysze nie wynosi się nad drugiego.Któż będzie cię wyróżniał? Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśli otrzymałeś, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał?”. Tak to rozumie.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?