48. Drzewo i owoce (Łk 6,43-45)
Nie jest dobrym drzewem to, które wydaje zły owoc, ani złym drzewem to, które wydaje dobry owoc. Po owocu bowiem poznaje się każde drzewo; nie zrywa się fig z ciernia ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron. Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta.
Komentarz: „Z obfitości serca mówią jego usta.” Teraz zajmiemy się naszą mową. Oczywiście nie pod względem logopedycznym, ale pod kątem miłości. Otóż autor natchniony zacytował tutaj słowa Jezusa, które zwracają uwagę na pewien bardzo ważny fakt. Poprzez usta człowieka wychodzi na zewnątrz to, co nosi on w sercu. Oczywiście można się nawet nieźle kamuflować, udawać, jednak z czasem i tak zostanie odkryte to, co jest w sercu. Nieraz człowiek nawet nie wie, jaki jest stan jego serca, co w nim się kryje. Dopiero, gdy wypowie się na dany temat, z kontekstu słów, z tonu głosu, mimiki można wyczytać emocje, intencje, nastawienia. Można zorientować się ze słów, co na dany temat myśli ta osoba, ale i co chciałaby, aby inni myśleli o niej.
Człowiek często chciałby ukryć intencje. Jednak swoją wypowiedzią bardziej się odkrywa niż zakrywa. Zauważmy, że poprzez mówienie bardziej otwieramy się nie na świat ducha, ale na świat nas otaczający, w którym żyjemy. Otwieramy się na zewnątrz, zamiast otwierać się na Boga w naszym wnętrzu. Zaczynamy wchłaniać to, co niesie świat. Zamiast skupić się na Bogu, jesteśmy rozproszeni. W dodatku mamy coraz mniej sił, by trwać w miłości. To, co zewnętrzne, wchodzi i dotyka nas, pozostawiając swoje ślady. Nie jesteśmy na tyle silni, by obronić się przed światem, gdy pozwalamy mu na wchodzenie do swojego serca. Szatan wykorzystuje to i opierając się na naszych słabościach jeszcze bardziej pogrąża nas w nich. Zatem gdy otwieramy usta i mówimy, nie jesteśmy w stanie mówić z miłością, jeśli w sercu jest coś innego.
Nasza słabość jest tak wielka, że nawet gdy wchodząc na drogę miłości staramy się realizować potrójne dziewictwo, to również wtedy nieustannie ujawniają się kolejne słabości. Bo nadal one są w sercu. Wprawdzie nasze podejście do wielu spraw uległo zmianie, jednak słabości pozostały. Te wykorzystuje szatan. Stara się on ujawnić to zło na zewnątrz, bo wie, że ono, będąc zaraźliwym, może dotknąć wtedy wielu serc. Będzie się rozmnażać. Zło, wychodząc z naszych ust, czyni krzywdę nie tylko tym, do których je wypowiadamy. Ono krzywdzi również nas. Na co dzień dusza, tzw. przeciętny chrześcijanin, nie myśli o tym, nie zastanawia się, nie zauważa tego. Czasem w sercu poczuje jakieś niezadowolenie z samego siebie, czasem jakiś niesmak do siebie samego, ale ogólnie nie zwraca uwagi na to, czym są jego słowa. Czy są dobrem czy też przynoszą zło nieraz ukryte pod pozorem dobra? Wiele słów wypowiadamy, które zupełnie nie budują, które nie mają w sobie ani odrobiny miłości, chyba że mają na uwadze miłość własną. Jakże wiele słów naszych rani, wzbudza negatywne emocje, odczucia i nastawienia. Jak wiele słów czyni zamieszanie w sercach. Ileż niepokoju jest w nas w związku z naszymi słowami i słowami naszych bliskich. To bowiem, co jest w sercach, ujawnia się poprzez słowa. Można udawać, można się kamuflować, ale przychodzi taki moment, takie zranienie, takie emocje, które sprawiają niemalże niekontrolowany wyrzut słów. Szatan dotknął wrażliwego miejsca w naszej duszy, posłużył się naszą słabością i zło zostało niejako uwolnione.
Jakże cennym w pracy nad sobą jest potrójne dziewictwo: dziewictwo myśli, języka i serca. Jakże cennym dla duszy! Ono ją uświęca! Bowiem starając się trwać w nim, trwamy w miłości. Kiedy hamujemy swój język, by nie mówić rzeczy niepotrzebnych, by nie poruszać spraw bez miłości, a staramy się w tym czasie trwać w miłości, gdy w tym czasie powierzamy się Matce Najświętszej i Jezusowi, wtedy następuje zwycięstwo miłości w nas. Każde takie zwycięstwo jest krokiem naprzód na maleńkiej drodze miłości. Małe to kroki, bo i zwycięstw początkowo jest mało. Bardzo trudno jest duszy naraz zaprzestać mówić, skoro do tej pory czyniła to nader często. Trudno jest wyciszać swoje emocje, zatrzymać gonitwę myśli, które niejako same pchają się do głowy.
Popracujmy więc nad tym, by chociaż słów nie wypowiadać i nie rozsiewać zła. Z czasem nauczymy się rozróżniać, co można powiedzieć, a co powinniśmy przemilczeć, kiedy się odezwać, a kiedy, mimo że inni rozmawiają, nie włączać się do dyskusji. Praca nad tym, by nie wypowiadać słów niepotrzebnych, łączy się z pracą nad swoimi myślami i sercem. Jedno z drugim jest powiązane. Dlatego w takich sytuacjach módlmy się do Ducha Świętego, aby pomógł nam uspokoić serce, wyciszyć emocje, aby zatrzymał bieg myśli. Aby dał zrozumienie prawdy o nas samych i o naszym wnętrzu, które chcielibyśmy lepiej poznać i zrozumieć. Aby pokazał nam nasze słabości w danej sprawie, bowiem na nich opiera się szatan, stale skłaniając nas do rozmów. Niech Duch Światłości oświeci nas co do intencji, z jaką chcielibyśmy wypowiedzieć kilka słów. Niech też pokaże nam, na ile nasze słowa mogą rzeczywiście przynieść dobro, a na ile są jedynie zaspokojeniem własnej pychy, egoizmu i miłości własnej.
Prawda, którą odkryjemy za sprawą łaski, może okazać się wręcz trudna do przyjęcia, bowiem zobaczymy, jak bardzo naszymi wypowiedziami sterują nasze słabości, nasza nędza, a jak mało kierujemy się naprawdę miłością. Jeśli pozwolimy tej prawdzie dojść do głosu we własnym sercu, będzie ona stale nas prowadziła. Pamiętajmy jednak, że jest to delikatny głos w naszej duszy, który można łatwo zagłuszyć i nie słuchać go. Zatem prośmy, stale prośmy Ducha Świętego o dobry słuch i dobre oczy dla naszych dusz. Prośmy Matkę Najświętszą o ciągłe wprowadzanie nas od nowa na drogę miłości; o to, by przypominała nam o potrójnym dziewictwie, by pomagała w nim trwać, by za nas trwała w milczeniu serca, języka i myśli. By przypominała nam, kim jest Ten, który zamieszkuje naszą duszę, a który pragnie spotykać się z nami w zaciszu serca, a nie w zgiełku świata. Im bardziej wejdziemy w głąb duszy, tym bliższy będzie nasz kontakt z Bogiem. Jednocześnie pamiętajmy, żeby nie zaśmiecać swego wnętrza, bo śmieci zabierają miejsce Bogu. Śmieciem zaś jest to, co nie zostało zrodzone z miłości, co nią nie jest, co do niej nie dąży, co ją przesłania, co absorbuje naszą uwagę odciągając od Boga, od Krzyża, od tego cudownego źródła miłości.
Niech Bóg błogosławi nas. Niech to rozważanie wprowadzi nas na drogę milczenia, bowiem w ciszy najprędzej można usłyszeć głos Boga.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?