III. BICZOWANIE PANA JEZUSA
- Rozważanie (3): Przy Jezusie biczowanym
a) Wprowadzenie
Idziemy nadal wspólnie z Jezusem piękną drogą i przeżywamy piękny czas. Bóg zaprasza nas do cudownych przeżyć na Jego Drodze Krzyżowej, otwierając przed nami swój, tzn. duchowy świat. Człowiek nie poznał tego świata, dlatego stale powinien się zagłębiać w Bożą rzeczywistość i zawsze będzie miał coś do odkrycia, zawsze będzie zaskakiwany, zawsze Boża miłość będzie odkrywać przed nim kolejne swoje tajemnice.
Uczynimy teraz na tej drodze kolejny krok, stając obok Jezusa, który jest biczowany. Będziemy tymi, którzy towarzyszyć będą Jezusowi podczas Jego męki. Będziemy starali się zobaczyć niepojętą Bożą miłość i siebie w świetle tej miłości, aby nasze serca zostały tą miłością dotknięte, poruszone, byśmy po tych rozważaniach doświadczyli kolejnej przemiany. W obliczu Bożego cierpienia, które przecież jest wynikiem miłości Boga do człowieka, człowiecze serce, które się otwiera, pokornieje. Zaczyna zrzucać z siebie różne swoje maski. Zaczyna stawać przed Bogiem coraz bardziej podobny do samego siebie, takiego, jakiego stworzył go Bóg i chciałby go widzieć. Dopiero poznawanie Bożego cierpienia pomaga człowiekowi siebie zrozumieć, poznać. Nie zawsze człowiek jest zdolny przyjąć to poznanie. Ale trzeba się starać, trzeba prosić Ducha Świętego o pomoc, bowiem to poznanie jest poznaniem prawdy. Kiedy prawdę się przyjmie człowiek jest wolny, a w tej wolności staje blisko Boga. Wtedy może patrzeć w Bożą Twarz i rozkoszować się tym widokiem, rozkoszować się Bożą miłością. Abyśmy mogli stanąć przed Bogiem i patrzeć w takiej wolności na Jego Twarz, najpierw musimy próbować otworzyć się na miłość płynącą z cierpienia, na miłość Boga, który przeżywa swoją Drogę Krzyżową. Warto spróbować, bo to, czego doświadczą nasze serca, nigdy się nie zapomni. Tego nie dadzą nam książki, choćby opisujące najpiękniejsze przeżycia duchowe. Niczym są książki, trzeba doświadczyć, aby zrozumieć, aby tym żyć i aby tego pragnąć na wieczność.
b) Spójrzmy na biczowanie oczami duszy
Ponownie wszyscy jesteśmy zaproszeni na spotkanie z Miłością. Człowiek za swego ziemskiego życia, choćby codziennie pogłębiał zrozumienie Bożej miłości, ten cud Bożej miłości i tak nie jest w stanie zrozumieć, jak wielkim darem został obdarzony. Nie jest w stanie pojąć, jak wielka to miłość. Człowiek dostępuje niezwykłej łaski. Bóg zaprasza człowieka na swoją Drogę Krzyżową, a więc zaprasza do swojego Dzieła Zbawczego – największego Dzieła w historii całej ludzkości. Być zaproszonym to wybranie, to wyróżnienie, to wywyższenie, to łaska. A jednocześnie, jeśli człowiek zaczyna rozumieć, czym jest obdarowywany, to również budzi się w nim większa odpowiedzialność za otrzymany dar.
Zatrzymamy się teraz przy Jezusie, który został przywiązany do słupa i za chwilę będzie biczowany. Patrząc na tę scenę starajmy się patrzeć oczami duchowymi. Miejmy to zrozumienie, iż zło przyjmuje postać cielesną. Każda myśl bez miłości, każde słowo wypowiedziane bez miłości i czyn bez miłości – skierowane są przeciwko Jezusowi. Gdyby to ująć obrazowo, to wszystkie te złe myśli, słowa i czyny ze wszystkich wieków istnienia człowieka skierowane są do jednego, do tego centrum – do Jezusa. I one wszystkie zbiegają się i dotykają Jezusa, przyjmując właśnie tę formę męki odczuwanej przez Niego nie tylko duchowo, ale i fizycznie. Miejmy to na uwadze. Nawet najmniejsze słowo, najmniejsza myśl bez miłości biegną do Jezusa, aby tam połączone z innymi stawać się wielkim cierpieniem.
Jezus obejmuje słup, do którego jest przywiązany. Jego plecy są nagie. Na tych plecach już widać, że i noc nie była spokojna. I w nocy Jego Ciało doznawało cierpienia. Widać ślady poparzeń, nakłuć, widać sińce, widać rany. To Ciało już jest biedne, poranione. A oto siepacze przynieśli straszne narzędzia tortur i wśród tych narzędzi wybierają, by najpierw użyć jednego, potem drugiego, w końcu trzeciego. Uderzają w Ciało Jezusa w taki sposób, jakby w ogóle to nie było ciało ludzkie. Bardzo dobrze znają swoje zadanie. Wiedzą, że najpierw trzeba skórę mocno obić, aby potem pod wpływem uderzeń zaczęła pękać. Na skórze pojawiają się pręgi, czerwienieją, sinieją. Po krótkiej chwili plecy już nie mają koloru skóry i nie przypominają ludzkiego ciała. Kiedy skóra tak strasznie siepana staje się coraz cieńsza, a pod spodem jest coraz więcej sińców, skóra zaczyna pękać i tryska krew. Ale to jeszcze jest za mało. Siepacze sięgają po specjalne narzędzie, które będzie rozrywać Ciało zahaczając o skórę i rozrywać ją. Uderzają Jezusa głównie w plecy, ale uderzają również po nogach, uderzają po rękach, ramionach i głowie. A Jezus trzęsie się i wydaje ciche jęki. Każde uderzenie jest straszne i każde przenika bólem do głębi. Cały organizm odczuwa ten ból. Każde uderzenie przeszywa Serce. A Jezus tłumi jęk. Wie, że Jego Matka stoi i słucha, nie chce zadawać Jej jeszcze większego bólu. Na siepaczy tryska Krew. Oni śmieją się, żartują, jakby to nie był człowiek, jakby to była zabawa. Wydają się całkowicie wyzbyci z ludzkich uczuć. Jezus słabnie i mdleje. Gdyby nie był przywiązany do słupa, upadłby. Ale oto siepacze stwierdzili, że Jego plecy, Jego nogi już nie mają zdrowego miejsca, nie mają zatem gdzie uderzać. Więc odwiązują Jezusa, podtrzymując Go jednocześnie, bo jest słaby, nie może utrzymać się na swoich nogach i przywiązują tym razem plecami do słupa. Przywiązują Go tak, aby się nie odsunął i zaczynają znowu uderzać.
Serce czyste, które patrzy na tę scenę z bólu niemalże umiera. Nie może patrzeć. Serce, które współczuje z Jezusem czuje wraz z Nim każde uderzenie. Za każdym razem przenika miecz przez serce, a łzy zalewają oczy i trudno patrzeć. A jednak, patrz duszo! Patrz na Miłość, na Tego, Który ciebie ukochał; Miłość, której nie rozumiesz, której wielkości nie jesteś w stanie pojąć. Patrz na Miłość! Twoje słowa, twoje myśli, intencje, pragnienia, one uderzają w Ciało Jezusa, rozrywając je.
Jesteś osobą wybraną, którą Jezus zaprosił do bliższej zażyłości ze sobą; osobą, której Jezus objawia więcej niż zwykłym ludziom. Jesteś tą, którą Jezus prowadzi drogą miłości. I chociaż starasz się nią iść i grzechy przeszłości w dużej mierze już zniknęły z twego życia, to jednak wiedz, że ranisz Jezusa i czynisz to stale. W każdym momencie twoja myśl, twoje słowo, które są bez miłości, które nie niosą miłości uderzają w Jezusa. Tobie wydaje się, że jakaś tam drobna myśl, jakieś tam jedno słowo, o którym szybko zapominasz i inni zapominają cóż mogą znaczyć. A jednak? Pomyślałeś, wypowiedziałeś – Jezus to odczuł. Nic nie idzie w próżnię. Wszystko staje się ciałem, rzeczywistością, która albo buduje Królestwo Niebieskie na ziemi, albo je niszczy; albo umacnia Kościół, albo… Cokolwiek czynisz każdego dnia albo jest Adoracją Jezusa, wylewaniem Mu miłości, opatrywaniem Jego ran, albo jest biczowaniem. Nie ma słów, myśli, czynów obojętnych. Zawsze coś te czyny niosą. Znasz Ewangelię i wiesz, że jeżeli nawet duszę opuści diabeł i dusza nie przyjmie Boga – pozostaje sama – to natychmiast to miejsce z powrotem zajmuje szatan, biorąc ze sobą kolejne złe duchy (Mt 12, 43-45). Jeżeli w swoje słowo nie wkładasz miłości, szatan wypełnia to słowo czym innym.
Jezus podtrzymywany sznurami bezwładnie na tych sznurach zwisa. Głowę ma opuszczoną, cały jest zbroczony Krwią. Całe Ciało jest poranione, a przy słupie kałuża Krwi. Siepacze ocierają twarz z Krwi Jezusa. Zmęczyli się. Odwiązują Jezusa, a On osuwa się w tę kałużę Krwi. Nie ma sił, aby stać. Ta Krew jest darem dla ciebie. To może wydawać się wręcz paradoksalne, ale na twoje uderzenia, które ranią Jezusa otwierając Jego Ciało, Jezus odpowiada Krwią, czyli obdarowuje cię Miłosierdziem. Jest to coś niezwykłego, coś, czego umysł ludzki nie jest w stanie do końca zrozumieć. O tym wiesz, o tym mówi Kościół. Ale, gdyby twoje serce przyjęło całą tę prawdę i zrozumiało całą tę tajemnicę nigdy w życiu nie popełniłbyś najmniejszego grzechu. Całego siebie poświęciłbyś Bogu. Od tego momentu żyłbyś tylko dla Niego prawdziwie i w każdej sekundzie swojego życia głosiłbyś niezwykłe Boże Miłosierdzie. Postaraj się klęknąć przed Jezusem, pochylić się nad Nim, bo leży teraz w kałuży Krwi i tak jak potrafisz okaż Mu swoją miłość. Tak, jak chcesz. Nie narzucam ci ani słów, ani gestów. Niech twoje serce podpowie ci, co możesz uczynić, aby Jezus poczuł, że jesteś przy Nim.
Chwila odpoczynku, nabranie sił na kolejne tortury, które ich zdaniem są świetną zabawą. Jezus próbuje wstać. Opiera się na rękach, ale nie ma siły nawet klęczeć. Chce przywiązać sobie przepaskę na biodra i próbuje doczołgać się do niej. Ale oto żołnierze znaleźli sobie nową zabawę. Kiedy Jezus dochodzi do przepaski, kopią ją, rzucają dalej. Jezus czołga się znowu, a za Nim pozostaje straszliwy ślad Krwi. W końcu pozwalają osłonić biodra. Potem prawie martwego ciągną za ręce w drugie miejsce. Pozostaje kałuża Krwi i droga cała naznaczona Krwią Chrystusa. Możesz ty razem z Matką Jezusa zbierać tę Krew. To najcenniejsze, najcudowniejsze relikwie – Krew Jezusa. Każda kropla jest cenna. Aby nie została zadeptana każdą trzeba podjąć. Każdą przechowuj w swoim sercu i adoruj. Jest przecież Darem Jezusa dla ciebie jako Jego odpowiedź na to, co uczyniłeś. On tą Krwią obmywa twoją duszę, aby czysta mogła się do niego zbliżać.
Spójrz na siebie. Jakże ważne dla ciebie są twoje racje. Jakże ty jesteś ważny, twoja pycha i egoizm. Czy wobec Jezusa, czy wobec tak wielkiej Miłości rzeczywiście to twoje „ja” jest tak ważne? Może spróbowałbyś dzisiaj w końcu zostawić to swoje „ja”, porzucić, aby całemu być przy Jezusie, aby w końcu to On był najważniejszy, Jego miłość. Czy jesteś w stanie zrezygnować z tego wszystkiego, co tak zniewala twoją duszę w relacjach z innymi? Kiedy zwycięża brak miłości, czy jesteś gotowy z tego zrezygnować w obliczu Jezusa biczowanego? W obliczu Jezusa, który osuwa się osłabiony w kałużę Krwi? Czy jesteś gotowy? Pomyśl o swoich relacjach z bliskimi, z otoczeniem, tam, gdzie żyjesz, gdzie pracujesz, z czego mógłbyś zrezygnować? I zanurz to w tej kałuży Krwi.
Sam nie jesteś w stanie rezygnować każdego dnia, wyzbywać się swego egoizmu i pychy. Ale jeśli będziesz o to prosił, by Jezus ci pomógł, jeśli będziesz zanurzał w Jego Krwi, zostaniesz oczyszczony. Twoja dusza będzie biała, czysta. Postaraj się przez następnych kilka dni być przy Jezusie biczowanym. Postaraj się towarzyszyć Mu. I składaj u Jego stóp wszystkie myśli i słowa, i czyny. I zanurzaj wszystko w Jego Krwi. I proś o siły, aby z tego wszystkiego zrezygnować, aby wyrzucić ze swojego życia, aby Jezus, Jego miłość była na pierwszym miejscu. By ta miłość zwyciężała w twoim sercu promieniując na innych, na Kościół. Możesz być pewien, że te modlitwy będą wysłuchane, że Bóg ci pobłogosławi i uwolni ciebie.
2. Konferencja (4): Wyjść z ciemności w jasność
Jezus staje pośród nas, abyśmy doświadczając Bożej obecności, otwierając się na tę obecność, przyjmując ją mogli lepiej przygotować się na święte Triduum Paschalne. Abyśmy mogli lepiej zrozumieć, czym jest Triduum; abyśmy w ten sposób zrozumieli sens przyjścia Jezusa na świat, abyśmy zrozumieli sens stworzenia człowieka, abyśmy lepiej pojęli, czym jest wieczność. Nie da się tego zrozumieć, jeśli człowiek nie otworzy duszy i nie zagłębi się w rozważanie Jego Męki. Tylko rozważanie cierpienia Bożego daje duszy powolne zbliżanie się do Bożego Serca. Tylko wtedy, kiedy będziesz otwierać się na kolejne kroki na Drodze Krzyżowej i przyjmować je do swojego życia, odnosić do swojej duszy, kiedy w świetle kolejnych kropli Krwi zobaczysz swoją duszę, dopiero wtedy będziesz mógł prawdziwie zbliżać się do Boga. Wtedy będziesz mógł prawdziwie spotkać się z Nim. Żadne inne promienie, chociażby promienie słoneczne nie rozjaśnią twojej duszy, nie dadzą ci zrozumienia sensu twojego istnienia, istnienia innych dusz, istnienia ziemi, sensu stworzenia kosmosu. Tylko światło Bożej miłości jest w stanie przeniknąć te straszliwe mroki, jakie spowiły dusze ludzkie. Tylko Boża miłość jest w stanie tę gęstą ciemność przeniknąć, rozwiać, rozjaśnić i uczynić w duszy pełny dzień – samo południe.
Chodzisz w ciemnościach. Od grzechu pierworodnego człowiek chodzi w ciemnościach. Nic tych ciemności nie rozwiało. Tylko Boża miłość te ciemności, które panują w każdej duszy jest w stanie przemienić w jasność. By mogło to się stać twoją rzeczywistością, musisz zbliżyć się do Męki Jezusa. Jego miłość, która przejawia się w tej Męce i która rozlewa się poprzez Jego Krew, ona rozjaśni twoją duszę, oczyści, obmyje i sprawi, że pojmiesz to, czego do tej pory nie rozumiałeś. Zaczniesz rozumieć sprawy Boże.
Wydaje ci się, że przeżyłeś już sporo lat, że jesteś we wspólnocie, słuchasz pouczeń, starasz się je realizować, a więc w twojej duszy nie jest tak ciemno. Mylisz się. W twojej duszy jest bardzo ciemno, a Jezus pragnie, abyś spotkał się z Nim, ze Światłością świata. Abyś poprzez nagłe spotkanie – wyjście z tej ciemności w jasność – nie oślepł, najpierw zbliż się do Męki Jezusa i cały zanurz się we Krwi Jego.
Dla wielu z nas są to słowa dziwne: jak to zrobić? Jak zrealizować takie zalecenia? W jaki sposób opatrywać Jego Rany? Jak czerpać tę Krew rozlaną? Jak ją chować do serca i pielęgnować? O co w tym wszystkim chodzi? Otóż dusza, która pragnie, jest w stanie uczynić to wszystko, bo czyni z miłości. W swoim wnętrzu w sposób duchowy zbliża się do Jezusa, w swoim wnętrzu w sposób duchowy klęka przy Nim, w sposób duchowy opatruje Jego Rany, zbiera Jego Krew i chowa do serca. I tam z największą czcią, jako swój największy Skarb przechowuje, adoruje, wyznając miłość.
To prawda, do tego potrzebna jest łaska. Bez niej człowiek nie potrafi tego czynić. Jest zbyt racjonalny, aby czynić taką rzecz, którą może każdy racjonalnie myślący człowiek uznać za jakieś dziwactwo, albo postradanie zmysłów. A Jezus ci mówi: tylko zbliżanie się do Jego Męki, tylko zanurzanie się w Jego cierpieniu, rozważanie Jego miłości, objawiającej się w Krzyżu – tylko to rozjaśnia mroki twojej duszy, daje jej poznanie prawdziwe. Poznajesz Boga i poznajesz siebie. Poznając Jezusa zadziwiasz się wielkością Bożej miłości, jednocześnie poznajesz siebie, swoją nędzę, swoją nicość. Bowiem w obliczu Bożej miłości wszystko to, co twoje, okazuje się tak małe, tak nędzne, tak słabe, że trudno to zauważyć.
Jezus daje ci łaskę, abyś zobaczywszy w sobie prawdę o stanie swej duszy, tę prawdę przyjął, pogodził się z tym, że jesteś taki: mały, słaby, że stale upadasz i że na tej maleńkiej drodze miłości właściwie nie postąpiłeś ani na krok do przodu; że w twoim sercu nie ma miłości. Zobacz, co było wczoraj, co było przedwczoraj, co było dzisiaj zanim podjąłeś to rozważanie? To prawda o tobie. Ale Jezus ci daję łaskę, abyś przyjął tę prawdę. Tylko wtedy, gdy tę prawdę przyjmiesz, tylko wtedy, wykąpany w Krwi Jezusa przestaniesz chodzić w mrokach. Będziesz chodził w jasności, w świetle. Wielokrotnie mówiliśmy o tym, a jednak nie rozumiesz w pełni tych stwierdzeń. Wielokrotnie mówiliśmy o miłości, o życiu miłością, a jednak jakże często z twego serca ta miłość nie płynie.
Teraz otrzymujesz tę laskę. Jesteś przeniesiony do kolejnego kroku sceny z Męki Pańskiej, abyś stanął przy Jezusie, abyś z bliska zobaczył to, co uczyniłeś z Jego Ciałem. Jezus wie, że słowa o tym, iż możesz utożsamiać się z oprawcami i że wybierasz narzędzia tortur mogą się wydać za mocne, toteż mówi do ciebie po prostu, abyś spojrzał na Jego Ciało. Twoje przyzwolenie na brak miłości w twoim sercu przybrało taką cielesną postać oprawców, którzy zmasakrowali Jego Ciało. W każdej Ranie Jezusa możesz zobaczyć swoje myśli, słowa, swoją postawę. W każdej Jego Ranie zobaczysz swój grzech. One wszystkie utkwiły w Nim. Ale Jezus w zamian wylewa na ciebie swoje Miłosierdzie, tylko przyjmij tę prawdę o sobie, że nie potrafisz kochać, a tylko ranić. Brakiem miłości ranisz swoich bliskich, otoczenie, ranisz Jezusa. Autentycznie, twój brak miłości przyjmuje taką postać – rani. I naokoło wszyscy są w jakimś stopniu poranieni. Niestety fala tych zranień rozlewa się coraz dalej i dalej, zatacza kręgi. Tobie się wydaje, że rzuciłeś tylko jedno słowo. Było złośliwe. Może trochę starałeś się przybrać to w żart, ale w sercu miałeś złość. Może się obraziłeś, to słowo, jedno małe słowo wydało na zewnątrz twego serca owoc żalu albo pretensji. Niestety to jedno rzucone słowo jest jak mały kamień rzucony z wielkiej góry. Po drodze zabiera poszczególne kolejne kamienie i w pewnym momencie już tworzą lawinę niszcząc po drodze roślinność, zabierając ze sobą życie zwierząt bądź ludzi. Ta lawina niszczy, a przecież rzucony był tylko jeden kamień.
Tak, twój grzech rzucony sprawia, że powstaje z tego cała lawina. Ty nawet możesz o tym nie wiedzieć, jak to zło się namnożyło i objęło tak wiele, wiele dusz niszcząc. Zobacz w sobie ten brak miłości wyrażony w stosunku do twoich bliskich. Naprawdę, nieraz tylko spojrzenie wystarczy, by potem była cała lawina. Nieraz brak reakcji wystarczy, by lawina zniszczyła wiele, wiele rzeczy. Łatwo zobaczyć w sobie grzech, który jest ewidentny, ale ty takich grzechów już teraz nie popełniasz. Ty popełniasz te drobniejsze, ale te drobniejsze również mają moc biczowania. Jest ich bardzo dużo.
Przybliż się do Jezusa i zaczerpnij Jego Krwi. Obmyj się w niej. Zgódź się na to, co o sobie się dowiadujesz i to zanurz w Jego Krwi. To, co zobaczyłeś zanurz w Jego Krwi! Pozwól, by Jego Krew obmyła ciebie całego, dotknęła różnych sfer twego życia. Pozwól i otwórz się na prawdę o sobie. Pozwól, by mogła dokonać się przemiana. Jezus chce dać ci odwagę zmiany twego życia. To wszystko jest bardzo trudne. Dziwisz się, bo chwilami nie rozumiesz, o czym ci Jezus mówi. Jeśli jednak będziesz każdego dnia klękał przy Nim, przy tym słupie, przy którym Jezus był biczowany i jest nadal straszliwie raniony, to powoli zrozumiesz. Będą się otwierać twoje oczy. Zobaczysz swoje życie, relacje z bliskimi, sytuacje i rozpoznasz to, o czym On tobie mówi. Wtedy zawsze to, co zobaczysz, zanurzaj w Jego Krwi. A Jego Krew doda ci sił, aby przyjąć prawdę i aby zgodzić się na przemianę.
Podczas Mszy świętej na Ołtarzu złóż swoje serce i proś, niech Jezus złoży w nim tę łaskę poznania, czym jest Boża miłość i czym jesteś ty sam z siebie. Proś o Jego błogosławieństwo dla siebie, abyś miał odwagę spojrzeć prawdzie w oczy, abyś się nie bał i przyjął tę prawdę. A ona wyzwoli ciebie. Wtedy będziesz mógł wpatrywać się w Jezusa. Będziesz widział Jego Twarz i rozjaśni się twoja dusza Jego światłością.
a) Modlitwa po Komunii św.
Jezu mój! Jesteś w moim sercu, a ja tego nie potrafię pojąć. Ty jesteś, a ja staram się dociec rozumem, co takiego wydarza się teraz w mojej duszy. Ze wszystkich sił staram się objąć to, ale nie potrafię. Moje serce czuje tę wielkość, tę nieskończoność wydarzenia, ale umysł nie potrafi niczego pojąć. Sercem, Jezu, widzę Ciebie biczowanego. I pozwalasz mi Jezu dotknąć Twoich Ran, które przecież uczynił mój grzech. Pozwalasz mi, Jezu, w moim sercu klęczeć przy Tobie, gdy Ty przywiązany do słupa doświadczasz bólu.
O Panie mój! Całuję Twoje stopy. Jakże mam wyrazić moje pragnienie, aby Ciebie przeprosić, aby błagać o wybaczenie. Ale zanim to uczynię, Ty już wylałeś za mnie swoją Krew i obmyłeś mnie. Twoja miłość ubiegła mnie. Nic nie mogę pojąć Boże, czyli tak wielką miłość Twoją. Tak wielką! Przy niej jestem tak maleńki, znikam zupełnie. Choć doświadczam swojej nędzy, to jednak czuję się kochany miłością, którą trudno jest określić, bo nie ma słów, aby ją nazwać. A więc znowu chylę czoło do ziemi i całuję Twoje stopy. I rany Twoje, Jezu, całuję na nogach. O Panie mój! Pragnę przytulić się do Ciebie. Pragnę tak pozostać i być przy Tobie. Czuję w moim sercu wzrastającą miłość. Wiem, że kocham. A im bardziej ta miłość wzrasta we mnie, tym więcej doświadczam bólu i cierpię wraz z Tobą. Panie mój! Pozwól mi być przy Tobie. Wiem, że nic uczynić już nie mogę. Ale pozwól mi chociaż być. Moje serce pragnie się tulić do Ciebie. Moje serce, Boże, jakże ono pragnie Ciebie! Jakże tęskni za Tobą. Pozwól mi Jezu i pomóż mi, abym potrafił przy Tobie być, gdy cierpisz. Abym potrafił wpatrywać się w Ciebie i mówić Ci o miłości, gdy doświadczasz bólu. Abym potrafił opatrywać Twoje rany i czynić to najdelikatniej na świecie. Pozwól mi też zbierać Twoją Krew do mojego serca. To będzie mój największy Skarb – Twoja Krew. Będę ją adorować, kochać. O Panie mój! Dziękuję Ci.
b) Adoracja Najświętszego Sakramentu (6)
Dziękuję Ci Jezu, że pozwalasz mi przychodzić do Ciebie tak blisko. Dziękuję Ci, że sam zszedłeś z Nieba na Ołtarz, bo pragniesz być ze swoimi dziećmi. Dziękuję Ci, że przywołujesz nas, zapraszasz, przyciągasz, otwierasz ramiona, wołasz nas. Dziękuję Ci! To niepojęte Boże! Przecież wcale nas do niczego nie potrzebujesz. Prawdziwie musisz kochać i ta miłość musi być niepojęta, nieskończona, skoro tylko po to nas stworzyłeś, aby nas kochać, abyśmy mogli zaznawać tego szczęścia miłości. A gdy człowiek odwrócił się od Ciebie posłałeś swego Syna, aby znowu nas wykupił, abyśmy mogli jednak zaznawać tej miłości przez całą wieczność. Wcale nie musiałeś tego robić, a my na to w ogóle nie zasłużyliśmy. Dziękuję Ci, Jezu!
Nie pojmuję, Jezu, takiej miłości. Wybacz mi! Zbyt mały jestem, umysł marny, serce skurczone, a Twoja miłość tak wielka, tak piękna. Nie potrafię jej objąć. Kiedy rozmyślam o Tobie, Boże, o Twojej miłości, nie potrafię długo myśleć. Mój umysł staje przed jakąś granicą, której nie może przekroczyć. A moje serce przeczuwa nieskończoność. Dusza napełnia się Tobą. Mam wrażenie, Boże, że zaraz me serce pęknie. I tęsknię za Tobą, i pragnę Ciebie. Już nic nie mogę zrozumieć. Kocham Ciebie. Proszę, udziel mi swojego Ducha, aby On w moim sercu dał zrozumienie, choć odrobinę, Twojej miłości. Niech Duch Święty moje serce przekona, niech rozjaśni moje serce. Tak bardzo pragnę poznawać Ciebie. Proszę, udziel nam swojego Ducha.
Pragniemy, Jezu, zbliżać się do Ciebie, do Twojej Męki. Pragniemy patrzeć na Ciebie i z Tobą współczuć. Pragniemy podążać za Tobą Drogą Krzyżową. Pragniemy Jezu widzieć wszystko to, co wydarzało się w tych najważniejszych dniach w dziejach ludzkości. Jednak potrzebujemy Twojego Ducha jako przewodnika. Znasz nasze serca, są tak słabe. Znasz nasze umysły, są tak słabe. Nie potrafimy, Jezu, wyobrazić sobie jak wyglądała Twoja Męka. A nasze serca wciąż skurczone nie potrafią otworzyć się na Twoją rzeczywistość duchową, aby towarzyszyć Ci duchem w Twojej Męce. Więc nadal prosimy Ciebie, abyś udzielał nam swego Ducha. Chcemy, Jezu, bardzo pragniemy być razem z Tobą, widzieć Ciebie, doświadczać Twojego cierpienia, współczuć z Tobą, wspierać Ciebie, po prostu być. Przy każdym Twoim kroku – być; w każdym miejscu – być, Jezu. Prosimy, Jezu, udziel nam swojego Ducha.
Dzisiaj tak szczególnie zapraszasz nas do biczowania. Dziękujemy Ci! Uświadamiasz nam, czym są nasze grzechy. Do tej pory, mimo, że niby wiedzieliśmy, to jednak Boże nie zdawaliśmy sobie sprawy, że nasze słowo nawet wydawałoby się takie zwyczajne, jedno małe słowo wypowiedziane bez miłości może uczynić ranę na Twoim Ciele. Przecież tych słów wypowiadamy tak dużo. Panie nasz, przecież my nie chcemy być tymi siepaczami, nie chcemy brać do ręki pejcza. Nie chcemy, Jezu! Przepraszamy Ciebie za każdą ranę zadaną! Przepraszamy za to wszystko, co czynimy wobec Ciebie, zadając Ci ból. Klękamy przed Tobą, Jezu, by wyrazić nasz smutek, by Ciebie przeprosić, aby łzami obmywać Twoje rany. O Panie! Ty czynisz rzecz niezwykłą. Zapraszasz nas, byśmy dotykali Twoich Ran. Jakże to, Jezu! Czy nie wystarczy Ci tego bólu? Mimo to chcesz, byśmy dotykali i całych nas zanurzasz w swoich Ranach, i całych nas obmywasz swoja Krwią. O Panie! Nasze serca doświadczają szczęścia, tak wielkiego szczęścia, że za chwilę pękną z tego szczęścia. Jak niepojęta to miłość, która czyni coś takiego. Wybacz, że nie potrafimy tej miłości docenić, że jej nie rozumiemy. Wybacz nam! Pragniemy Ciebie kochać, pragniemy Ciebie wielbić, chcemy żyć dla Ciebie. Kochamy Ciebie, Jezu!
Dziękujemy Ci, Jezu, że możemy wpatrywać się w Ciebie. A z Twego Oblicza bije taka jasność, Twoje oczy tak cudowne, pełne miłości. I usta uśmiechają się do nas. Choć smutny jesteś, to cały promieniejesz miłością i Twoje usta wyrażają też tę miłość. Jezu! Jakże pojąć? Jakże pojąć tę miłość? Dajesz siebie całego, pozwalasz czynić ze sobą wszystko, ofiarowujesz się za każdego z nas, dajesz swoje życie człowiekowi, temu marnemu pyłkowi. Ty, Bóg, oddajesz swoje życie! I stajemy się uczestnikami tego, co Boskie, co nieskończone. Sami jesteśmy tylko marnością. A ponieważ nie potrafimy pojąć Twojej miłości, nie potrafimy zrozumieć jej, nie potrafimy iść za Twoją miłością, to specjalnie pozostajesz z nami nieustannie w Eucharystii, w Najświętszym Sakramencie. I doświadczamy nieustannie cudu obecności Boga pośród nas; Tego, który nieograniczony przychodzi w postaci Chleba. Dałeś się ująć w to ograniczenie. Ty niepojęty cudowny, piękny dałeś się ująć jako mały Opłatek, tak niepozorny, tak kruchy. Choć Wszechmocny jesteś, Boże, choć Wszechpotężny, oddajesz siebie w ręce człowieka i pozwalasz na wszystko. Nie chcesz, aby człowiek się Ciebie bał, chcesz bliskości z człowiekiem. Chcesz, aby człowiek był blisko Ciebie, aby Ciebie przyjmował, aby Tobą się karmił. I wypełniasz duszę ludzką Ty cały. I znowu, Bóg nieograniczony schodzi do marnego, słabego ludzkiego serca.
Wiemy, Boże, dałeś nam duszę nieśmiertelną. To jest ta cudowna Twoja cząstka dana każdemu człowiekowi. A jednak zadziwiamy się, jakże to czynisz, Boże? Ty, którego objąć nie może nic, Ty, w którego wnętrzu mieści się cały świat, kosmos, ludzkie możliwości umysłu, technika sięgająca na krańce wszechświata, Ty, który w sobie zawierasz wszystko, cały kryjesz się w Opłatku, cały kryjesz się w sercu ludzkim, całego siebie oddajesz człowiekowi. Jesteś cały otwarty. Świadomie wystawiasz się, Boże, narażając się na zło ze strony człowieka, a mimo to nie zamykasz ramion, nie zamykasz Serca, tylko stale otwarty zapraszasz. Uwielbiamy Ciebie, Boże! Uwielbiamy Twoją niepojętą miłość! Uwielbiamy Ciebie w tej cudownej Eucharystycznej Postaci! Uwielbiamy Ciebie, Jezu!
Jezu mój! Ukryłeś się w Najświętszym Sakramencie, a biel Twego Ciała prowadzi mnie wprost na Drogę Krzyżową. I zadziwiam się, bowiem ta czystość, ta biel – to świętość. Ona rozlewała się cały czas podczas Twojej Męki. Choć byłeś cały zalany Krwią, spośród wszystkich ludzi tam zgromadzonych byłeś Najczystszy, Najświętszy. Pragnę, Jezu, towarzyszyć Ci, asystować w promieniach tej czystości, tej świętości, aby i na mnie spływała. Pragnę stawać bliziutko Ciebie, by Twoja Krew obmywała moją duszę. Chcę być blisko, Jezu, aby zrozumieć, choć trochę, Twoją miłość. Chcę być bardzo blisko, aby doświadczać tego, czego Ty doświadczasz. Chcę doświadczać Krzyża. I dziwię się Boże moim własnym pragnieniom, bo Ty wiesz, że zawsze bałem się cierpienia. Ale bliskość Twoja sprawia, że pragnę upodobnić się do Ciebie, pragnę być z Tobą w każdym momencie. Pragnę, choć trochę przyjąć Twojego ciężaru. Pragnę doświadczać Twojego bólu. Mam pełną świadomość Boże, że nie mam żadnych sił, aby nieść Twój Krzyż, ani odrobiny sił, by tak jak Ty cierpieć, a moje serce podszyte jest wiecznie przecież strachem. A jednak Twoja miłość sprawia, Twoja bliskość, Twoja Krew, że pragnę, Boże, jakże pragnę być w Tobie, być z Tobą, doświadczać tego, co Ty. Ktoś mógłby powiedzieć, że oszalałem, skoro pragnę cierpienia. A ja wiem, Jezu, że w tym cierpieniu jest Twoja miłość potężna, nieskończona. I chcę w niej uczestniczyć, chcę kochać, jak Ty, Panie. Chcę uczestniczyć w Twoim życiu, zanurzyć się w Tobie cały, przemienić się w Ciebie i czynić wszystko to, co Ty czynisz. Nie uczyniłeś mnie wielkim świętym. Uczyniłeś mnie najmniejszą duszą, ale serce dałeś ogromne, skoro pomieściło Ciebie, Twoją całą miłość. Wzbudzasz we mnie to pragnienie zjednoczenia w stopniu najwyższym. I rodzą się we mnie pragnienia, aby poddać swoje plecy pod biczowanie, aby pozwolić, by ciężar Krzyża przygniatał mnie, aby poddać swoje dłonie i stopy pod gwoździe, aby głowę dać pod cierniową koronę. Panie, jeszcze moment temu nie pragnąłem tak bardzo i nie tęskniłem tak bardzo za Tobą, ale Twoja bliskość mnie tak przyciąga, że pragnę Ciebie do bólu, tęsknię za Tobą i cierpię z tej tęsknoty. I pragnę zjednoczenia na zawsze. Już nie rozumiem swoich pragnień, swoich tęsknot, tego, co rodzi się w sercu. Każesz przecież żyć na ziemi, przecież tutaj mam pełnić Twoją wolę, a wzbudzasz we mnie takie pragnienie – pragnienie wieczności, pragnienie zjednoczenia po wieczność. To słodkie cierpienie. Chcę cierpieć, chcę tęsknić, chcę pragnąć. Chcę! Daję Ci moje serce – jest Twoje. Ty posiadłeś mnie, ja już dla siebie nie istnieję. Jestem tylko dlatego, że Ty żyjesz we mnie, a bez Ciebie, Jezu, umieram.
Cały się Tobie oddaję, Boże, cały do Ciebie należę, bez Ciebie nie istnieję. Ty istniejesz we mnie, żyjesz, a Twoja miłość sprawia, że oddycham, że chodzę. Daj mi trwać przy Tobie, daj mi być z Tobą. Pomóż mi jednoczyć się z Twoim cierpieniem. Wspieraj mnie w tym moim ciągłym dążeniu do zjednoczenia z Tobą. Udziel teraz swego błogosławieństwa, abym miał siły być nieustannie przy Tobie. Abym mógł z tęsknoty przychodzić, by adorować Ciebie. Proszę pobłogosław, Jezu!
c) Wskazania na drodze naszego powołania (6)
Nadal adorować będziemy Jezusa, który przeżywa biczowanie. Będziemy Mu po prostu towarzyszyć, składając swoje serca u Jego stóp. Będziemy opatrywać Jego Rany – balsamem niech będzie miłość serc. Będziemy przyglądać się Jego miłości, by jak najlepiej ją poznać i aby odpowiedzieć na nią. Niech serca, które jednoczą się z nami w tych rozważaniach, doświadczą nowego poznania Boga, nowego obrazu miłości; niech prawdziwie zostaną poruszone, przemienione. Każde spotkanie z Jezusem – prawdziwe spotkanie – przemienia duszę, zbliża ją o kolejny krok do Boga, do miłości, do zjednoczenia.
d) Adoracja Najświętszego Sakramentu (7)
Witaj, moja Miłości! Znowu pozwalasz mi zbliżyć się do Ciebie. Dziękuję Ci, że mogę być tak blisko. Pragnę, Jezu, klęczeć u Twoich stóp i wpatrywać się w Ciebie. Chcę towarzyszyć Ci w Twojej Męce. Chcę być przy Tobie, gdy Cię biczują. Pragnę, Jezu, być jak najbliżej. Panie mój, wiem – uświadamiasz mi to – iż Twoja Męka spowodowana jest moimi grzechami. Kiedy patrzę na Twe Ciało, tak strasznie biczowane, tak okrutnie poranione, przeraża mnie wielkość moich grzechów i to, że to ja jestem powodem tego wielkiego cierpienia. Trudno, Jezu, przyjąć tę straszną prawdę, iż to moje upadki, słabości tak zorały Twoje Ciało. Ale przychodzą mi na myśl różne sytuacje – takie zwykłe, wydawać by się mogło nic nie znaczące, a jednak zaczynam w nich zauważać brak miłości w moim sercu.
Widzę, że moje słowa, których nie wypowiadałem z miłością, których intencje (choć głęboko ukryte) były jej przeciwne, cięły Twoje Ciało jak brzytwa. Wybacz mi, proszę. Panie mój, przepraszam Ciebie za moje myśli. Nie wypowiadałem ich wprawdzie głośno, ale hołubiłem je w swoim sercu. Były, Jezu, pełne pychy, bez miłości, czasem z nienawiścią, z zazdrością w stosunku do bliskich, do znajomych. Przepraszam Cię i za te myśli, w których tak wiele było żalu. Ileż pretensji, Jezu, chowałem w swoim sercu – do wszystkich, do świata, do Ciebie. O Panie mój, i te moje myśli tak strasznie poraniły Twoje Ciało! Przepraszam, Jezu, że tak trudno było mi zdobyć się na gest miłości, pojednania, przebaczenia. Przepraszam, że stale zwyciężała moja duma i pycha. Nie umiałem przyznać się do winy, przeprosić. Moje „ja”, które stawia mnie na piedestale, było tak urażone, że nie potrafiłem pokornie schylić głowy.
Przepraszam Cię za to, że nie okazywałam miłości ani w postawie, ani w czynach, ani w słowach. A moje myśli…? O Panie mój, cały jestem bez miłości. Panie mój, cóż wypełnia moje serce, skoro nie miłość? Jak to dobrze, Jezu, że zaprosiłeś mnie do tej stacji – do biczowania. Jak dobrze, że pokazujesz mi swoje Rany, które ja Ci zadałem. Dziękuję Ci, że choć to ja zasłużyłem na biczowanie, Ty zapraszasz mnie do swoich Ran, abym mógł się w nich zanurzyć, skąpać się w Twojej Krwi; byś mógł oczyścić moje serce. Jezu mój, dziękuję Ci. W obliczu Twojej miłości, która wyraża się w tym cierpieniu – w biczowaniu – pragnę całkowicie zrezygnować z siebie. Proszę, byś dał mi do tego siłę, umocnił mnie. Dopomóż, abym zrezygnował i nigdy do tego nie wracał. Najtrudniej, Jezu, jest zrezygnować z siebie, ze swego „ja” – ono stale podnosi dumnie głowę. Ale ja już nie chcę, Jezu, aby to moje „ja” było na pierwszym miejscu. Kiedy patrzę na Ciebie, na te Rany, gdy doświadczam Twojej miłości, kiedy tak czule mnie obejmujesz i kąpiesz w swojej Krwi, pragnę zrezygnować ze wszystkiego, nie chcę być powodem Twojego cierpienia. W niczym nie chciałbym już Ciebie zranić, a wiem, że to moje „ja” rani Cię najbardziej.
Oddaję Ci je, składam u Twoich stóp. Nie chcę już myśleć o sobie, sam o sobie decydować; nie chcę już mieć swojej woli. Nie chcę, Jezu. Chcę należeć do Ciebie, pełnić Twoją wolę, Ciebie stawiać na pierwszym miejscu, ze względu na Ciebie czynić wszystko i nieustannie w sobie nieść miłość do Ciebie. Niech ona przemienia moje myśli i słowa. Chciałbym, Jezu, kochać Ciebie największą miłością, zbliżyć się do Ciebie jeszcze bardziej, aby kochać i zaznawać Twojej miłości. Chcę żyć w promieniach Twojej miłości. Nie chcę zajmować się niczym innym. Nie chcę, aby moje serce było niepokojone innymi sprawami. Tylko Ty, Twoje życie, Twoja miłość, Twoje Dzieło, Twoja wola – tym chcę żyć. Gdy będę wykonywać swoje obowiązki, chcę wszystko czynić z miłości do Ciebie. Nie chcę, Jezu, aby to co proponuje świat, znowu we mnie zamieszkało. Chroń mnie przed tym, bo ja sam nie mam siły i nie obronię się przed światem. Chroń moje oczy, uszy, serce, abym potrafił „zamknąć” je na świat, a otworzyć na Ciebie i żyć tylko Tobą. Pragniemy, Jezu, skryć się w Twoich Ranach, stale oczyszczać nasze dusze Twoją Krwią. Pragniemy być przy Tobie nieustannie, nie chcemy odchodzić. Trwanie przy Tobie daje nam moc do tego, by żyć.
Prosimy, abyś pobłogosławił nas. Niech to błogosławieństwo pomaga nam nieustannie być przy Tobie, gdy doświadczasz męki. Brakuje nam wytrwałości, jesteśmy słabi. Ale jeśli nas pobłogosławisz, to pomoże nam nieustannie jednoczyć się z Tobą i towarzyszyć Ci w Twoim Krzyżu. Jednocześnie choć odrobinę mniej będziemy Ciebie ranić, bo będąc przy Tobie i patrząc na Twoje Rany, będziemy kochać. A kto kocha, nie chce ranić. Pobłogosław nas, Jezu.
e) Wskazania na drodze naszego powołania (7)
Cały czas trwajmy przy Jezusie, towarzysząc Mu w Jego Męce. Otwierajmy swoje serca na tę niezwykłą rzeczywistość duchową, na zaproszenie Boga do uczestnictwa w Jego Dziele. To wielka łaska, jeśli dusza jest zaproszona, aby być razem z Jezusem na Drodze Krzyżowej. To wielka łaska, gdy On otwiera Serce i ukazuje swoje cierpienie; kiedy zaprasza duszę do swoich Ran, gdy w nich ją zanurza i oczyszcza. To jest niezwykłe, wielkie, niewyobrażalne. Starajmy się otworzyć serca na te łaski, których doświadczamy. Nie każdy je otrzymuje. Nie każdy otrzymuje takie zaproszenie. Uczestniczyć w Dziele Bożym – to wyróżnienie, wyraz ogromnej miłości Boga, zbliżenie się do świata duchowego i zjednoczenia z Jezusem. To zaproszenie do życia już teraz we wnętrzu Bożym, w tej radości jaką daje Jego miłość. Bóg obdarza nas tym wszystkim, udziela tych łask. Nie traktujmy tego jako czegoś, co się nam należy. Nic się nie należy i na nic nie zasłużyliśmy. To Bóg tak nas ukochał, że powołał nasze serca i chce obdarzać właśnie w ten sposób swoją miłością. To On pragnie, byśmy poznali miłość i mogli nią żyć prawdziwie. Dusza nie jest w stanie sama zbliżyć się do Boga, uczestniczyć w Jego Drodze Krzyżowej, przybliżyć się do Jego Ran i zanurzyć w Jego Krwi. Ale Bóg może udzielić takich łask i właśnie nas nimi obdarza. Daje nam tę łaskę, abyśmy duchowo zbliżali się i doświadczali Bożej Męki. Poprzez to dusza przemienia się, pokornieje, uświęca się.
Jakże ważne jest, aby dusza rozważała Boże cierpienie i pozwoliła podprowadzić się jak najbliżej Jego Męki. Nie jesteśmy wprawdzie w stanie zrozumieć i docenić tych Bożych darów. Dopiero w wieczności Bóg otworzy nasze serca tak, że poznamy i będziemy mogli zachwycić się w pełni Bożą miłością. Ale chociaż teraz jesteśmy „ślepi” i „głusi”, z wiarą przyjmujmy te łaski i dziękujmy za nie, ufając, że Bóg prowadzi nas w sam głąb Bożego Serca. Otwierajmy się na to zaproszenie, byśmy mogli doświadczyć przemiany i – gdy nadejdzie Triduum Paschalne – być już innymi ludźmi, którzy żyją blisko Boga i biorą świadomy, czynny udział w Jego Dziele Zbawienia. Bóg pokazuje nam krok po kroku, co czynić – uczy, przynagla, powtarza. Wystarczy, że będziemy posłuszni – tylko tyle – a doświadczymy niezwykłych łask. Nie trzeba wiele – tylko słuchać i postępować za Jezusem.