51. Przyjście Eliasza (Mk 9,9-13)
A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy „powstać z martwych”. I pytali Go: «Czemu uczeni w Piśmie twierdzą, że wpierw musi przyjść Eliasz?» Rzekł im w odpowiedzi: «Istotnie, Eliasz przyjdzie najpierw i naprawi wszystko. Ale jak jest napisane o Synu Człowieczym? Ma On wiele cierpieć i być wzgardzonym. Otóż mówię wam: Eliasz już przyszedł i uczynili mu tak, jak chcieli, jak o nim jest napisane».
Komentarz: „Eliasz już przyszedł i uczynili mu tak, jak chcieli, jak o nim jest napisane”. Te słowa uczynimy dzisiaj myślą przewodnią naszych rozważań. Wracamy stale do problemu wiary, ufności, przyjmowania prawdy o sobie.
Gdy Jezus schodził z góry Tabor przykazał uczniom, aby nikomu nie mówili o tym, czego doświadczyli. Mogli to uczynić dopiero po Jego zmartwychwstaniu. Te słowa były dla nich zastanawiające – z dwóch powodów. Po pierwsze, dlaczego ukrywać fakt Boskiego pochodzenia Jezusa? Tyle się już wydarzyło, należałoby ogłosić kim On jest. Ileż to by zmieniło, ile spraw załatwiło, zamknęłoby usta faryzeuszom. Po drugie, zdziwiło ich, że Jezus mówi o zmartwychwstaniu. Wobec tego co zobaczyli, nie mogli uwierzyć w Jego śmierć. Byli pewni, że nie ma się czego obawiać. Nic nie może się stać Jezusowi, skoro jest Synem Boga!
Kolejne pytania dotyczyły Eliasza, który według tradycji, miał poprzedzić przyjście Mesjasza. Jezus już jest, naucza, działa, a Eliasz nie pojawił się. Jak tę sprawę wytłumaczyć? Nie do końca zrozumieli odpowiedź Jezusa. Pełniejsze poznanie miało przyjść dopiero po Jego zmartwychwstaniu. Usłyszeli, że Eliasz już przyszedł. Tym, który głosił nadejście Mesjasza był przecież Jan Chrzciciel. On nawoływał do nawrócenia, prostował drogi dla Pana, był głosem wołającego na pustyni. To on był spodziewanym Eliaszem. Jednak „uczynili mu tak, jak chcieli”, bo poruszał serca, wytykał słabości, chrzcił, a to co mówił, nie zawsze odpowiadało faryzeuszom. Nie wiedzieli, jak się zachować wobec ludzi, którzy tłumnie ciągnęli do Jana. Cała sytuacja była dla nich bardzo niezręczna i niewygodna. Nie chcieli go przyjąć. Uwięzienie Jana przez Heroda i jego ścięcie było im na rękę. Uważali, że problem sam się rozwiązał. Nie musieli ustosunkowywać się do Janowej nauki i dokonywanego przez niego chrztu. Oni nie zobaczyli w nim zapowiadanego Eliasza. Nie odczytali znaków czasu. Przez swoją pychę, zarozumiałość, próżność, zachłanność, obłudę, skąpstwo i zakłamanie nie dostrzegli znaku danego im od Boga, na który przecież czekali, o którym tyle rozprawiali. Ileż mądrości wysuwali podczas długich rozpraw. Jak zażarte dyskusje prowadzili, wykazywali się znajomością Pisma, aby udowodnić swoje teorie, tezy; by pokazać, że posiedli na ten temat poznanie. I czekali na Eliasza. Jednak aby cokolwiek zobaczyć, trzeba mieć otwarte oczy. Oni je zamknęli na wszystko, co nie dotyczyło ich samych. Pycha, zadufanie, miłość własna, egoizm zupełnie przesłoniły im świat. Żyli zajęci sobą. Nic dziwnego, że nie dostrzegli znaków przyjścia zarówno Eliasza, jak i – zaraz po nim – Mesjasza. Nie potrafili odczytać właściwie tego, co działo się na ich oczach. To prawdziwy dramat tego narodu. Pociągnął za sobą straszne konsekwencje.
Jezus widział i to zdziwienie uczniów wywołane słowami o zmartwychwstaniu. Wiedział, że nie dowierzają w Jego śmierć. Dlatego tłumaczył im i tę kwestię. Przypomniał, wyjaśniał, że przecież mówią o tym Pisma – Syn Człowieczy ma wiele wycierpieć i być wzgardzony. Męka Jezusa i Jego śmierć została nakreślona już wcześniej i opisana w Księgach. Trzeba tylko dobrze czytać, przyjmować sercem i otwierać oczy na to, co dzieje się wokół. Trzeba szczerze pragnąć i szukać prawdy. Ukochać ją ponad wszystko, a szczególnie – ponad siebie. Bardzo trudno jest człowiekowi zajętemu sobą, zobaczyć coś więcej poza własnymi sprawami. Faryzeusze troszcząc się tylko o siebie, nie chcieli dojrzeć prawdy w głoszonej nauce Jana, a potem – Jezusa. Dlatego nie odczytali znaków czasu i nie rozpoznali Eliasza ani Mesjasza. Tak naprawdę – oni nie chcieli rozpoznać. Serca mówiły im o tym poprzez niepokój, który odczuwali. Jednak tłumili go głośnymi dysputami, zarzutami stawianymi przeciwko Jezusowi, w końcu – decyzją o uciszeniu Go poprzez zabicie. Do czego może doprowadzić człowieka serce wypełnione egoizmem i pychą, zarozumialstwem i obłudą?
Przyjrzyjmy się teraz sobie. Nasze czasy również naznaczone są znakami. To czasy, które były zapowiadane. Kościół wie, iż nastąpią. Mają przygotować nas bezpośrednio na ważne wydarzenia. Już teraz. Ale czy my dobrze odczytujemy te znaki czasu? Wszystko zostało napisane, zinterpretowane, omówione, przedyskutowane! Czy zauważamy znaki? Czy Kościół dostrzega to, o czym słyszymy w objawieniach – tych oficjalnie uznanych, ale i prywatnych? Czy kapłani widzą tak wyraźne znaki nadchodzących zmian? Co czynimy w związku z tym? Czy przygotowujemy się, wypełniając chociażby to, o co prosi Maryja w objawieniach? Czy traktujemy poważnie Jej słowa, pouczenia, wskazania? Czy słuchamy Matki Boga, która mówi do nas: „Uczyńcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Czy żyjemy słowami Ewangelii – słowami samego Jezusa? Czy rozważamy to, co mówi o przyszłości, o powtórnym swoim przyjściu? Czy bierzemy to sobie do serca? A może uważamy, że właściwie nas to nie dotyczy, bo to odległa przyszłość? I odkładamy na potem myśl o niej. Czy nie lekceważymy tego, co dzieje się na naszych oczach?
Przyznajmy, że przypominamy faryzeuszy, którzy o przyjściu Mesjasza rozprawiali bardzo dużo, mówili o poprzedzającym Go Eliaszu, ale zaślepieni własną pychą nie zauważyli Ich. Nie dostrzegli znaków, które to potwierdzały! „Eliasz już przyszedł i uczynili mu tak, jak chcieli”. Znaki powoli przemijają, Mesjasz już jest, a my Go nie dostrzegamy! Brak nam wiary i ufności. Trzeba stanąć w prawdzie przed samym sobą; uznać własną małość, niewiedzę i pychę. Potrzeba przyznać, że niewiele widzimy, a to co spostrzegamy, spychamy w głąb duszy, by nam nie zawadzało i nie wzbudzało niepokoju. My wciąż uważamy, że mamy jeszcze czas. A czasu już nie ma!
Niech Bóg błogosławi nas. Niech Duch Święty poprowadzi nasze serca, by stanęły w prawdzie i otworzyły się szeroko na to poznanie.