52. Uzdrowienie epileptyka (Mk 9,14-29)
Gdy przyszli do uczniów, ujrzeli wielki tłum wokół nich i uczonych w Piśmie, którzy rozprawiali z nimi. Skoro Go zobaczyli, zaraz podziw ogarnął cały tłum i przybiegając, witali Go. On ich zapytał: «O czym rozprawiacie z nimi?» Odpowiedział Mu jeden z tłumu: «Nauczycielu, przyprowadziłem do Ciebie mojego syna, który ma ducha niemego. Ten, gdziekolwiek go chwyci, rzuca nim, a on wtedy się pieni, zgrzyta zębami i drętwieje. Powiedziałem Twoim uczniom, żeby go wyrzucili, ale nie mogli». On zaś rzekł do nich: «O plemię niewierne, dopóki mam być z wami? Dopóki mam was cierpieć? Przyprowadźcie go do Mnie!» I przywiedli go do Niego. Na widok Jezusa duch zaraz począł szarpać chłopca, tak że upadł na ziemię i tarzał się z pianą na ustach. Jezus zapytał ojca: «Od jak dawna to mu się zdarza?» Ten zaś odrzekł: «Od dzieciństwa. I często wrzucał go nawet w ogień i w wodę, żeby go zgubić. Lecz jeśli coś możesz, zlituj się nad nami i pomóż nam!» Jezus mu odrzekł: «Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy». Natychmiast ojciec chłopca zawołał: «Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!» A Jezus widząc, że tłum się zbiega, rozkazał surowo duchowi nieczystemu: «Duchu niemy i głuchy, rozkazuję ci, wyjdź z niego i nie wchodź więcej w niego!» A on krzyknął i wyszedł wśród gwałtownych wstrząsów. Chłopiec zaś pozostawał jak martwy, tak że wielu mówiło: «On umarł». Lecz Jezus ujął go za rękę i podniósł, a on wstał. Gdy przyszedł do domu, uczniowie Go pytali na osobności: «Dlaczego my nie mogliśmy go wyrzucić?» Rzekł im: «Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą».
Komentarz: „Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą (i postem)”. Wbrew pozorom, nie będzie to rozważanie o nieczystych duchach, ale nadal o naszej wierze.
Jezus przez trzy lata miał przy sobie ścisłe grono apostołów, którzy towarzyszyli Mu nieustannie. Ale byli i inni uczniowie, choć oni nie poznawali wszystkich tajemnic, nie otrzymywali tak dokładnych pouczeń czy wyjaśnień. Jednak przez cały ten czas otaczali Jezusa. Byli świadkami Jego życia w codzienności. A On nie dzielił czasu na pracę, działalność i życie prywatne. Patrząc na to, co czynił, można śmiało powiedzieć, że nie miał życia osobistego. Przez te trzy lata Jezus cały był dla innych. Potrzeba naprawdę ogromnej odporności psychicznej, by przy takim trybie życia zachować swoją tożsamość, pozostać sobą i nie stać się takim, jakim widzą człowieka inni, dostosowując się do ich oczekiwań. Jezus żył w całkowitej harmonii z istotą swego jestestwa, w zjednoczeniu z Trójcą Świętą.
Człowiek, niestety, nigdy nie jest do końca sobą. Skażenie grzechem pierworodnym uczyniło tę rysę na jego duszy. W sercu rodzą się różne pragnienia, które nie są tożsame z planami Boga wobec niego. Mając wolną wolę, człowiek ma prawo decydować o sobie. A jego decyzje skażone są właśnie tym grzechem. Dlatego często wybory, których dokonuje, zamiast przybliżać do Boga, oddalają go od Niego. Człowiek powinien szukać poznania i zrozumienia własnej istoty, swego jestestwa, prawdziwego „ja” – tego pierwotnego, mającego w sobie pierwiastek Boski – właśnie w Bogu, ponieważ to On jest Źródłem wszystkiego.
Tylko żyjąc w zgodzie z własnym wnętrzem, możemy poznać siebie głębiej. To zaś pomoże nam zbliżać się do Boga, który przecież żyje w nas. Trwając w harmonii ze swoją duszą, pozostaniemy tymi, których stworzył Bóg. Będziemy żyć w zgodzie z własnym powołaniem, stawać się takimi, jakich Pan widzi nas w przyszłości w niebie. To bardzo ważne, by człowiek pozostał sobą, by nie żył jakimś wyimaginowanym, wymyślonym życiem, ale tym, które sam Stwórca złożył w nim. Wtedy będzie mógł w pełni wykorzystywać możliwości dane od Boga. Jeśli nie trwa w zgodzie z samym sobą, czyli ze swoim jestestwem, istotą swego człowieczeństwa, żyje niejako obok siebie, nie wykorzystuje wszystkich darów, które otrzymał, nie rozwija tego, co niejako w zalążku złożył w nim Pan. Nie dotyka „jądra” swojej własnej istoty, nawet jej nie poznaje. Brak zaś tego poznania, zrozumienia samego siebie sprawia, że człowiek nie może osiągnąć szczęścia, stale szuka, ma poczucie ciągłego braku, niedosytu, niestabilności.
Dlatego bardzo ważne jest, by starać się zbliżać do Boga jako swego Stwórcy. Tylko w Nim możemy poznawać własne człowieczeństwo, zrozumieć swój byt i starać się żyć w zgodzie z wolą Pana wobec nas; być takimi, jakimi On nas stworzył i realizować to, do czego przeznaczył. Jednak jesteśmy słabi i nawet jeśli podejmujemy wysiłki w tym kierunku, one często spełzają na niczym. Ale z pomocą przychodzi sam Bóg. Dał nam niejako do ręki narzędzie, dzięki któremu możemy próbować zbliżać się do Niego, nawiązywać z Nim kontakt, rozmawiać. To modlitwa. Poprzez nią człowiek doświadcza łaski zagłębiania się w inny wymiar rzeczywistości – w świat ducha – i odkrywania tam samego siebie w obecności Boga. Jednak powtórzmy – jest to łaska. To nie nasz trud, wysiłek i wynik pracy, ale łaska Boża, Jego dar, błogosławieństwo, dobroć serca; to Jego wola. On sam usposabia nasze dusze do poznania i zrozumienia ich głębi, dając im swój pierwiastek Boski. Dzięki temu zdolne są wyjść poza to co ludzkie, materialne, by doświadczyć tego co duchowe. Oczywiście nie dzieje się to machinalnie, nie każdy kto uklęknie do modlitwy, od razu dozna tego innego wymiaru. Należy współpracować z łaską. Nasza wiara, ufność i miłość są ogromnie istotne.
Bóg pragnie, by człowiek otworzył się i przyjął zaproszenie do takiej bliskiej relacji z Nim. Oczekuje wytrwałości, cierpliwości, szukania Go ze względu na Niego samego, a nie na korzyści, jakie mogą płynąć z modlitwy – spełnione prośby, dary duchowe, doznania i doświadczenia mistyczne, uczucie pokoju, szczęścia, przyjemne samopoczucie. To niezmiernie trudne, ponieważ człowiek naturalnie dąży do pozytywnych wrażeń. Zatem ciężko mu wytrwać na modlitwie, która nie zawsze jest radosnym doznaniem, a często po prostu trudem przełamywania siebie, nakłaniania swego „ja” do uległości, kiedy brak uniesień, w sercu smutek, a wypowiadanie słów modlitwy zdaje się być orką na ugorze.
Ale i tutaj nie jesteśmy sami. Otrzymaliśmy Ducha Świętego. Zapraszajmy Go więc. Niech modli się w nas. Zwracajmy się do Maryi. Przecież Ona jest najlepszą Nauczycielką duszy na drodze modlitwy. Prośmy o pomoc świętych, niech będą z nami. Wzywajmy też aniołów, by strzegli nas przed zakusami złego i bronili mu dostępu do nas. Ale pierwszy krok musimy zrobić sami. A jest nim wola modlitwy, podejmowanie próby i otwieranie się na łaskę, jakiej udziela Bóg. Należy od początku przyjąć założenie, że będzie to trudne. Cukierki są zazwyczaj na deser. Zatem nie spodziewajmy się od razu samej słodyczy. Najpierw wysiłek, próba wykazania się wiarą i ufnością; trud znalezienia czasu i miejsca na spotkanie z Panem. Nie raz trzeba będzie przełamać siebie, by – pomimo zdziwienia i komentarzy bliskich – zrezygnować z czegoś innego, poświęcając czas na modlitwę. Ważne jest powiedzenie Bogu: Wierzę. Wierzę, że możesz sprawić, iż moja modlitwa nie będzie jałowa, ale stanie się wyrazem miłości, pragnienia mojego serca, by przebywać z Tobą. Potrzebne jest w końcu stanięcie w prawdzie i przyznanie, że jest się tak słabym, iż nawet wypowiedzenie słów wiary staje się trudne. Wołajmy wtedy jak człowiek z dzisiejszego fragmentu Ewangelii: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!”
Pamiętajmy, iż słowa Pisma Świętego mają moc. Są natchnione. Możemy często modlić się właśnie nimi. A Bóg objawi tę moc. Da nam łaskę modlitwy, wiary, poznania prawdy, którą jest On sam. Poprzez Niego odnajdziemy również samych siebie. Dojdziemy do istoty człowieczeństwa, która zakorzeniona jest głęboko w Bogu. Bo to On zrodził nas ze swego wnętrza. Dopiero doświadczając Boga oraz stając w prawdzie o sobie samym, zaczniemy żyć w pełni. Będziemy realizować swoje powołanie, wolę Bożą wobec nas, a w ten sposób – jeszcze głębiej wchodzić w relację ze Stwórcą. On zaś jednoczyć będzie naszą duszę ze swym jestestwem. Powrócimy do Źródła, a finał tego powrotu będzie w niebie.
Niech Bóg błogosławi nam. Zaprośmy Ducha Świętego, by pomógł naszym sercom rozważyć dzisiejszy fragment Ewangelii. Niech poprowadzi nas w głąb naszego jestestwa i ukaże Boski pierwiastek w każdym z nas.