55. Nawrócona grzesznica (Łk 7,36-50)
Jeden z faryzeuszów zaprosił Go do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem. Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: „Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą”. Na to Jezus rzekł do niego: „Szymonie, mam ci coś powiedzieć”. On rzekł: „Powiedz, Nauczycielu!” „Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który więc z nich będzie go bardziej miłował?” Szymon odpowiedział: „Sądzę, że ten, któremu więcej darował”. On mu rzekł: „Słusznie osądziłeś”. Potem zwrócił się do kobiety i rzekł Szymonowi: „Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje”. Do niej zaś rzekł: „Twoje grzechy są odpuszczone”. Na to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: „Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza?” On zaś rzekł do kobiety: „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!”
Komentarz: Jakiż piękny fragment Ewangelii. Zwróćmy jeszcze raz uwagę na początek tego fragmentu: „A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem.” To jest obraz dusz najmniejszych. Tego Bóg oczekuje od nas, maleńkich. Jest to jeden z najpiękniejszych fragmentów mówiących o miłosiernej miłości Boga i odpowiedzi duszy na tę miłość.
Nie należy wstydzić się uosabiać z tą kobietą. Przecież już w Starym Testamencie Bóg przyrównuje naród wybrany do ladacznicy, kobiety upadłej, gdy ten odwracał się od Boga, gdy przyjmował innych bożków, gdy oddawał cześć cielcom ze złota, gdy bratał się z ludami pogańskimi, gdy zawierane były małżeństwa mieszane między Żydami a poganami. Bóg upodobał sobie w narodzie wybranym. Pokochał go miłością oblubieńczą. Wszelkie odstępstwa od wiary traktował jako zdradę, odwrócenie się od Boga. Przyrównywał relacje z Izraelem do relacji najpiękniejszej miłości między kobietą a mężczyzną, jako miłość czystą i dziewiczą, miłość oczekującą wyłączności posiadania. Miłość, w której obie strony należą tylko do siebie i nie ma mowy o odwróceniu się od siebie, o zainteresowaniu się kimś innym, gdzie nie ma zdrady. To w ogóle nie wchodzi w rachubę. W przepiękny sposób ta miłość między Bogiem a narodem wybranym została przedstawiona w „Pieśni nad Pieśniami”. Czytajmy tę Księgę. Przecież jest księgą miłości Boga do duszy wybranej, a my takimi jesteśmy.
Zatem relacja narodu wybranego z Bogiem porównywana jest do małżeństwa. Motyw ten pojawia się w wielu miejscach Pisma Świętego, szczególnie przy opisach łamania Boskich przykazań i nakazów Prawa, przy koligacjach z innymi narodami, zawieraniu sojuszy z tymi, którzy w Boga nie wierzyli. Dzisiaj Bóg chce ukazać nam tę relację miłości oblubieńczej w stosunku do dusz najmniejszych. Umiłował On szczególnie dusze małe, dusze najsłabsze, dusze pokorne. Te obdarza miłością czystą, miłością dziewiczą. Można ją porównać do pierwszej miłości młodzieńczej; miłości pana młodego do jego wybranki; miłości, która zakrywa przed okiem ukochanego wszelkie słabości i mankamenty urody, a wydobywa samo piękno. Mówi się czasami, że jest ślepa. Chociaż Bóg zna nas, zna każdą swoją wybraną duszę, to miłość, przez którą na nas patrzy, pokazuje Mu jedynie piękno, jakie nadał nam na Krzyżu Jego Syn, czyli Miłość Wcielona. Widzi w nas samo piękno dusz zbawionych i powołanych do miłości wiecznej. Krew Bożego Syna, która obmyła nas, dokonała takiego oczyszczenia dusz, że ukazało się pierwotne ich piękno – Boży zamysł podczas stwarzania świata, zanim jeszcze skaził go grzech.
Zatem Bóg kocha nas jako dusze czyste; dusze jaśniejące blaskiem świętości nadanej nam przez Syna; dusze, którym przywrócone zostało synostwo Boże; dusze, które są oblubienicami Miłości. Toteż kiedy jakaś dusza odwraca od Boga wzrok, kiedy zajmuje się kimś innym albo czymś innym, nie Bogiem, kiedy swoje serce oddaje jakiejś sprawie, kiedy zbytnio zajmuje się problemami tego świata, On odczuwa to boleśnie jako zdradę. To bardzo Go rani, bo kocha nas, dusze najmniejsze, miłością oblubieńczą. Boleje nad każdym naszym odejściem. Każdy nasz upadek odzywa się cierpieniem Jego serca.
Nie dziwmy się, że powyższy fragment uważamy za piękny obraz powrotu duszy do Boga. Za opis miłości, jaka wzmaga się w duszy pod wpływem miłosierdzia okazywanego nieustannie przez Chrystusa. Przypatrzmy się dobrze tej kobiecie. Wdzięczność, jaka się w niej rodzi za darowane czyny oraz miłość, jaka rozkwita w jej duszy, przewyższa niejedno uczucie kierowane do Boga przez tak zwanego człowieka porządnego, uczciwego, wierzącego. To miłość tak wielka, tak piękna i czysta w swym wyrazie, że niejedna dusza mogłaby wziąć z niej przykład. Nie bójmy się tego porównania do kobiety grzesznej znanej w całym mieście ze swego prowadzenia. Skoro Bóg przyrównuje nas w swojej miłości do Jego oblubienicy, to każde nasze odejście traktuje jako zdradę. Każdy grzech, każda słabość plami nas, naznaczając piętnem zdrady. I chociaż może tego nikt nie zauważyć, to w świecie ducha dusza taka jest przecież od razu rozpoznawalna. To tak, jakby nam ktoś na czole wypisał wyraźnie nasz grzech. Z takim znamieniem chodzimy, dopóki nie poprosimy Boga o przebaczenie, czyli wymazanie tego znamienia.
Tak naprawdę to Bóg nieustannie darzy nas swoją miłością. Nieustannie darzy nas też miłosierdziem. Miłość i miłosierdzie są zespolone, nie da się ich rozdzielić. Z naszej strony potrzeba jedynie przyjęcia tego daru miłości miłosiernej. Właśnie ta grzeszna kobieta zobaczyła tę miłość i została nią dotknięta. Kiedy zdała sobie sprawę, iż w oczach Boga, za sprawą tejże miłości, jest znowu dziewiczo czysta, serce jej napełniła tak wielka wdzięczność i miłość do Boga, że dała temu wyraz. Czy możemy sobie wyobrazić, chociaż w pewnej części, jej wdzięczność za to, że z osoby zbrukanej, traktowanej przez środowisko jako najgorszej, stała się na powrót czystą? Bóg przebaczył jej dotychczasowe życie i przywrócił godność oraz szacunek do samej siebie. W dodatku odczuwała tak niepojętą miłość Boga do niej, przecież zupełnie tego niegodnej, że fala wdzięczności wciąż napływała z większą siłą i zalewała jej serce miłością. Pragnęła już nigdy nie powrócić do poprzedniego życia. Chciała pozostać w tej czystości, w tej pięknej miłości. Dawała temu wyraz zalewając stopy Jezusa łzami, wycierając je własnymi włosami i namaszczając olejkiem. Była niczym, a Bóg podniósł ją do godności duszy umiłowanej.
Również i my, dusze wybrane, szczególnie przez Boga umiłowane, ranimy Go swoimi upadkami. Jako Jego oblubienice, gdy odwracamy od Niego wzrok, zdradzamy Go i stajemy się niczym kobieta grzeszna, która znajduje miłość gdzie indziej, a nie u swego Ukochanego; która zadawala się miłostkami, a gardzi jedyną, prawdziwą miłością Boga; która odrzuca piękno miłości czystej dla brudu uczucia, które nijak się ma do pojęcia miłości; która wybiera śmieci doczesności odrzucając piękno wieczności.
To porównanie duszy do grzesznicy jest jeszcze porównaniem łagodnym. Nasze pojęcie o Bożej miłości jest tak maleńkie, jak my sami jesteśmy małymi. Różnica pomiędzy nami a Bogiem jest nienazywalna. Do niczego nie da się jej przyrównać, bowiem jest tak wielka. Podobnie jest z Bożą miłością i naszym pojęciem o niej. Wszystko wobec Bożej miłości jest niczym. Jest pyłkiem tylko, śmieciem, brudem i bagnem. Wszelkie piękno w pojęciu ludzkim nijak się ma do piękna Bożej miłości. Dlatego odrzucanie Jej jest jednocześnie wyborem tego, co jest ohydą, synonimem największego zła, brudu i potępienia.
Módlmy się, abyśmy zostali dotknięci tą miłością tak, jak ta kobieta. Abyśmy doświadczywszy jej, wraz ze łzami wylali przed Bogiem całą swoją wdzięczność. Abyśmy otrzymali łaskę zobaczenia tego niesamowitego kontrastu pomiędzy naszym brudem, grzechem, zdradą, a zlewaną na nas nieustannie miłością miłosierną. Módlmy się, byśmy w wielkim wzruszeniu spowodowanym poznaniem miłości prawdziwej, zapragnęli żyć tylko nią i tylko dla niej. Byśmy nie wstydzili się oblewać łzami stóp Jezusa i wycierać je własnymi włosami. Byśmy z wielkiego pragnienia serca całowali Jego stopy i namaszczali je olejkiem.
Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?