56. Śladem Jezusa (Łk 8,1-3)
Następnie wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, zarządcy u Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze swego mienia.
Komentarz: Ten fragment Ewangelii ukazuje ogólnie misję, z jaką Jezus przyszedł na ziemię. Zatrzymamy się dłużej nad zdaniem: „Następnie wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym.” Jezus przyszedł na ziemię, aby ogłosić ludziom dobrą nowinę o miłości Boga do człowieka. Przyszedł, aby ukazać tę miłość od nowej strony, która nie była znana. Chociaż w historii Bóg ukazywał swoje oblicze narodowi wybranemu, ten, mając często serca uparte, czasem krnąbrne, nie potrafił dostrzec całej prawdy o miłości. Dostrzegał pewne jej aspekty, pewne strony miłości, przez co jej obraz był wypaczony, a słowa Boże i polecenia oraz pouczenia niewłaściwie interpretowane.
Jezus przyszedł ukazać ludziom pełnię miłości Bożej – nie tylko opowiedzieć o niej, ale dać o niej świadectwo swoim życiem. Patrząc na Stary Testament oczami Żydów z czasów przed narodzinami Jezusa, trudno jest zobaczyć tę prawdę, bowiem grzech niejako przesłaniał im właściwy jej obraz. Człowiek nie był w stanie wyjść poza swoje „ja”, by otworzyć się na Ducha miłości. Było wprawdzie wielu proroków, ludzi posłanych przez Boga, którzy przekazywali narodowi wybranemu Boże przesłania, jednak naród nie mógł odczytać ich całej pełni. Oczy i uszy ich serc były zamknięte na niepojętą Miłość. Potrzeba było jej ukazania przez życie, męczeńską śmierć i zmartwychwstanie Jezusa, by serca ludzkie, obmyte Jego Krwią, przejrzały.
Dopiero zmazanie grzechu pierworodnego, pozwoliło ludziom otworzyć się na Bożą miłość, na prawdę o niej w całej jej pełni, istocie i głębi. Jezus jednak musiał swoją nauką przygotować serca do tego, co miał ostatecznie dokonać. Jego nauka była wyjaśnieniem Dzieła Zbawienia, a zarazem śmierć i zmartwychwstanie były pieczęcią, podpisem danym na całym życiu, działalności i słowach Jezusa. Dopiero w świetle Jego nauki oraz męczeńskiej śmierci może człowiek pełniej zrozumieć Stary Testament, a w nim słowa mówiące o Bogu, słowa przedstawiające Go. Dopiero Jezus dał prawdziwy obraz Bożej miłości i można go odnaleźć w Pismach Starego Przymierza, dziwiąc się, jak bardzo człowiek był zaślepiony, nie dostrzegając tak różnych, pięknych jej aspektów.
Niestety również i teraz człowiek zdaje się być głuchy i ślepy na Boże wołanie. Ewangelia, jaką głosił Jezus, nadal jest przekazywana. Mimo to człowiek nie zwraca na nią uwagi i żyje swoim życiem, brnąc w grzechu, skłaniając się ku śmierci. Jaki to dramat ludzkości! Przedtem ludzkość, ślepa z powodu grzechu pierworodnego, nie była w stanie odczytać Bożej miłości. Chociaż wyczekiwała Mesjasza, nie rozpoznała Go w Chrystusie, tylko Go zabiła. Teraz, obmyta z tego grzechu, wiedząc, kim jest Ten, który za nią dał swoje życie, świadomie odwraca się od Niego, nadal nie przyjmując Dobrej Nowiny o królestwie Bożym. Przedtem niedola, nieszczęścia skłaniały ją do ponownego zwracania się ku Bogu. Teraz, chociaż Bóg okazał oblicze swojej miłości, człowiek rezygnuje z niej, cały skłaniając się ku rzeczywistości, która go otacza, którą dostrzega zmysłami ciała, a która jest przecież jedynie złudzeniem. Toteż jest ogromna potrzeba ciągłego głoszenia Ewangelii o królestwie Bożym, by człowiek w końcu otworzył się na jego wspaniały świat – świat ducha, świat miłości.
Człowiek, chrześcijanin, powołany jest do tego, by iść śladem Jezusa. Co to oznacza? Z jednej strony oznacza to, iż człowiek powinien swoim życiem, postępowaniem, sercem upodabniać się do Jezusa. Stawać się niczym On sam: dobry i miłosierny. Jednak to upodobnienie ma iść dalej. On ma głosić Ewangelię o królestwie Bożym. Przecież gdy Jezus „wędrował (…) nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym, było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet (…), które im usługiwały ze swego mienia.” Po Wniebowstąpieniu, apostołowie, uczniowie rozeszli się na cały świat, głosząc wszystkim Dobrą Nowinę. Dzięki nim i my także o niej usłyszeliśmy. Kościół Chrystusowy rozprzestrzenił się na cały świat. Żyjemy w nim, wzrastamy i zbawiamy się.
Dzisiaj nas Bóg powołuje na drogę apostolstwa. Jako dusze najmniejsze jesteśmy szczególnie zobowiązani, by głosić, by dawać świadectwo o Bożym królestwie miłości. Idąc maleńką drożyną miłości, sami zaznajemy miłości, poznajemy ją, zbliżamy się do niej, jesteśmy nią napełniani i przenikani. Bóg wyróżnia nas wieloma łaskami, wspiera na naszej drodze. Miłość w tej duchowości jest sensem, celem, sposobem życia, wartością największą. Tym bardziej jest to zobowiązujące do tego, by o tej miłości mówić, by całym sobą o niej świadczyć, by po prostu nią żyć.
Niech Bóg błogosławi nas. Niech miłość Boża, którą najpełniej ukazał nam Jezus całym swoim życiem i śmiercią, napełnia nasze serca pragnieniem dzielenia się nią ze wszystkimi. Niech ta Miłość da nam zbliżenie do samego Serca Bożego, niech nas z nim zjednoczy i zjednoczy duszę z Duchem. Niech da poznanie Boga i Jego wnętrza, i niech pomoże w tym wnętrzu zakorzenić się na stałe, by już nigdy z niego nie zrezygnować. Niech nam nieustannie błogosławi, wylewając łaskę po łasce na nas, na nasze serca i dusze, na dusze naszych bliskich i znajomych, wszystkich, których nosimy w sercu, na tych, którzy polecali się naszej modlitwie. Niech Miłość ta obdarzy nas Bożym pokojem, ukoi wszelki ból, da wytrwanie w doświadczeniu i cierpliwość w znoszeniu cierpienia. Niech w naszych rodzinach buduje jedność, wzajemne zrozumienie i przebaczenie. Niech będzie odrodzeniem miłości małżeńskiej, rodzicielskiej, dziecięcej, międzypokoleniowej. Niech zapanuje na stałe, zakróluje w nas, w otoczeniu, pracy, środowisku, w którym przebywamy. Niech uczyni z nas swoich apostołów, dzięki którym Dobra Nowina o królestwie miłości Bożej dotrze do każdego serca na ziemi i przyczyni się do triumfu miłości we wszechświecie. Niech błogosławi nas Miłość.
Wszelkie zdolnosci, umiejetnosci, talenty, wiedza,wszystko jest darem Boga. My sami z siebie nie jestesmy zdolni do niczego, jestesmy bezuzyteczni. Uwazac sie za nicosc aby nie popasc w pyche bo „kto mniema, że stoi, niech baczy, aby nie upadł”. Albo: „niech nikt w swej pysze nie wynosi się nad drugiego.Któż będzie cię wyróżniał? Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśli otrzymałeś, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał?”. Tak to rozumie.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?