58. Jezus błogosławi dzieci (Mk 10,13-16)
Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: «Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego». I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je.
Komentarz: Przyjąć królestwo Boże jak dziecko – wbrew pozorom wcale nie jest to takie łatwe. Człowiek patrzy, rozumuje i odbiera wszystko według pewnych stereotypów, nawyków, przyzwyczajeń. Umysł dziecka jest jeszcze od tego wolny. Jego sposób przyjmowania świata – bardziej otwarty. Nie zawsze oznacza to, że lepszy czy pełniejszy. Rozumienie wielu rzeczy nie jest właściwe. Co znaczą więc słowa Jezusa? Przyjrzyjmy się tej scenie.
Jezus nieustannie otoczony był ludźmi. Gdziekolwiek się pojawił, od razu ściągali chorzy, potrzebujący i wszyscy, którzy słyszeli o Nim niesamowite historie. Jezus promieniował miłością. Jego spojrzenie było łagodne, pełne ciepła. Przyciągał nie tylko czynionymi cudami i swoją nauką, lecz przede wszystkim dobrocią. Ona emanowała z Niego tak, że nie sposób było tego nie odczuć. Toteż szli do Niego wszyscy. Zarówno młodzi, jak i starzy; kobiety i mężczyźni; biedni i zamożni; chorzy i zdrowi; ludzie prości, ale i wykształceni – każdego stanu i zawodu. Przybywali i święci, i grzesznicy. Gdyby nie pomoc apostołów i uczniów Jezus nie miałby chwili wytchnienia. Jednak On nie oszczędzał się. Cały był dla ludzi i sam wychodził im naprzeciw. Widząc biedę i cierpienie, pomagał, dając swoje Serce.
I tym razem tak było. Cały dzień nauczał, uzdrawiał. Bez przerwy otaczał Go tłum. Nie miał czasu nawet, by się posilić. Pogoda była upalna. A On ciągle pomagał, przyjmował kolejnych przybyłych, wysłuchiwał ich opowieści, spełniał prośby, pocieszał, uzdrawiał. Kiedy matki przyniosły swoje dzieci, uczniowie stwierdzili, iż Jezus jest już zbyt zmęczony. Powinien odpocząć. Wyobraźmy sobie te kobiety. Trzymały maleństwa na rękach, obok jeszcze gromadka nieco starszych dzieci. Były wśród nich takie, które ledwo zaczęły chodzić i takie, które biegały już samodzielnie. Wszystkie z zainteresowaniem patrzyły na Jezusa pełnymi ciekawości oczami. Początkowo nieco zalęknione, czując dobroć i miłość Jezusa, szybko nabierały odwagi. Nie był taki, jak ci, których widywały na co dzień. Jego ciepło sprawiało, że pragnęły do Niego podejść i przytulić się. One czuły tę serdeczność. Wydawało im się, że znają Go od dawna. I chociaż obce osoby zazwyczaj wywołują w dzieciach lęk, Jezus przyciągał ich maleńkie serca. Matki nie musiały ciągnąć swych pociech, by przyprowadzić je do Niego. One same spieszyły z ochotą. Nawet te maleńkie, trzymane na rękach były spokojne i pogodne. Jezus z niezmierną tkliwością brał je na ręce. A one cieszyły się, doświadczając miłości. Otwierały szeroko oczy, ich buzie promieniowały uśmiechem, a rączki i nóżki poruszały się same, wyrażając emocje. Dzieci, które spały, uśmiechały się również, jakby śniły najcudowniejszy sen. One już doświadczały nieba. Całymi sobą odbierały to, co emanowało z Jezusa – Jego dobroć, łagodność, miłość, cierpliwość. Starsze, już zupełnie ośmielone, podchodziły i dotykały Go. One także chciały, aby wziął je na ręce, na kolana, by przytulił, pogłaskał. Szczere buzie wpatrywały się w oczy Jezusa i niejako pytały w milczeniu, czy również je tak przygarnie. A On z miłością, z ciepłym uśmiechem brał dzieci po kolei na ręce, sadzał na kolana – jedno po prawej, drugie po lewej stronie. Inne obejmowało od tyłu szyję Jezusa i przytulało się do Jego pleców. Były i takie, które mimo zajętych już kolan Jezusa, nadal próbowały się na nie wgramolić.
Na ten widok reagują uczniowie. Wiedzą, że Jezus jest już zmęczony. Dlatego postanawiają uwolnić Go od brzdąców. Uważają, że spotkania z cierpiącymi, których Jezus uzdrawia są potrzebne, ale tutaj chodzi raczej o zabawę, więc niech lepiej Jezus w tym czasie odpocznie. Nie wiedzą, że właśnie to spotkanie z dziećmi daje Mu najwięcej radości. Właśnie teraz nabiera nowych sił. Przy tych najmniejszych – tak szczerych i niewinnych – odpoczywa, oddycha pełną piersią, napełnia się nową energią. Czystość intencji i otwarte ich wyrażanie, a przede wszystkim ta mała, dziecięca miłość – to napełniało Jego Serce wielką radością. Słysząc więc, jak uczniowie każą matkom zabrać dzieci, „(…) oburzył się i rzekł do nich: «Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego”».
Tutaj dochodzimy do istoty tego fragmentu. Co oznacza przyjąć królestwo Boże jak dziecko? Na ten temat wiele już napisano i powiedziano, a jednak dusze ludzkie wciąż wykazują nadmierną dorosłość. Doświadczenie życiowe człowieka utrudnia mu bycie dzieckiem wobec Boga, ale nie uniemożliwia tego. Gdyby tak było, nikt z dorosłych nie zbawiłby się. Co czynić ma zatem człowiek? Pierwszą sprawą jest przyjęcie z wiarą tego, że rzeczywiście należy powrócić do stanu dziecięctwa. Trzeba uwierzyć! Po drugie, należy prosić Maryję, by przyjęła nas jako swoje dzieci i przywróciła nam ten pierwotny stan dusz, jakimi stworzył je Bóg. Po trzecie – prosić Ducha Świętego o łaskę życia w dziecięctwie Bożym. Po czwarte – modlić się o miłość; o otwarcie się i życie nią; o zjednoczenie z Bogiem w miłości. Po piąte – trzeba uznać siebie zupełnie niezdolnym do niczego i całkowicie zaufać Maryi Matce i Bogu Ojcu. Należy zdać się zupełnie na Niego; przestać wierzyć we własne siły, możliwości, zdolności, a pozwolić Bogu czynić wszystko w nas i za nas. Kolejna rzecz – to przyjąć wolę Bożą jako swoją, zrezygnować z własnych pragnień i planów.
Jednym słowem – trzeba pozwolić Duchowi Świętemu, aby na nowo począł nas w łonie Matki, uformował w Niej, a potem, by Ona zrodziła nas dla Boga. Trzeba oddać się w Jej Matczyne objęcia jak niemowlę i uzależnić się zupełnie od Niej. A Ona przekaże nas Ojcu, by umieścił na swoich kolanach. Być dzieckiem – to pozwolić Bogu na wszystko, ufając, wierząc, że On najlepiej pokieruje naszym życiem. To jest nieustanny proces – ciągłe poczynanie się, rodzenie i ofiarowywanie Bogu. To powrót do pierwotnej czystości, niewinności, szczerości uczuć; prostota w ich wyrażaniu przed Bogiem, ale i ludźmi.
Przyjmijmy całym sercem, całym sobą tę cudowną prawdę o Bożym dziecięctwie. Niech Duch Święty pomoże nam w tym. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.