Ewangelia według św. Łukasza

62. Uzdrowienie opętanego (Łk 8,26-39)

I przypłynęli do kraju Gergezeńczyków, który leży naprzeciw Galilei. Gdy wyszedł na ląd, wybiegł Mu naprzeciw pewien człowiek, który był opętany przez złe duchy. Już od dłuższego czasu nie nosił ubrania i nie mieszkał w domu, lecz w grobach. Gdy ujrzał Jezusa, z krzykiem upadł przed Nim i zawołał: „Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Błagam Cię, nie dręcz mnie!” Rozkazywał bowiem duchowi nieczystemu, by wyszedł z tego człowieka. Bo już wiele razy porywał go, a choć wiązano go łańcuchami i trzymano w pętach, on rwał więzy, a zły duch pędził go na miejsca pustynne. A Jezus zapytał go: „Jak ci na imię?” On odpowiedział: „Legion”, bo wielu złych duchów weszło w niego. Te prosiły Jezusa, żeby im nie kazał odejść do Czeluści. A była tam duża trzoda świń, pasących się na górze. Prosiły Go więc [złe duchy], żeby im pozwolił wejść w nie. I pozwolił im. Wtedy złe duchy wyszły z człowieka i weszły w świnie, a trzoda ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora i utonęła. Na widok tego, co zaszło, pasterze uciekli i rozpowiedzieli to w mieście i po zagrodach. Ludzie wyszli zobaczyć, co się stało. Przyszli do Jezusa i zastali człowieka, z którego wyszły złe duchy, ubranego i przy zdrowych zmysłach, siedzącego u nóg Jezusa. Strach ich ogarnął. A ci, którzy wiedzieli, opowiedzieli im, w jaki sposób opętany został uzdrowiony. Wtedy cała ludność okoliczna Gergezeńczyków prosiła Go, żeby odszedł od nich, ponieważ wielkim strachem byli przejęci. On więc wsiadł do łodzi i odpłynął z powrotem. Człowiek zaś, z którego wyszły złe duchy, prosił Go, żeby mógł zostać przy Nim. Lecz [Jezus] odprawił go słowami: „Wracaj do domu i opowiadaj wszystko, co Bóg uczynił z tobą”. Poszedł więc i głosił po całym mieście wszystko, co Jezus mu uczynił.

Komentarz: Spróbujmy rozważyć fragment, który jest nam znany już z wcześniejszych rozważań Ewangelii. Zwrócimy uwagę szczególnie na zachowanie ludności tej krainy. Wielu z nas dziwi ich postawa. Mając u siebie Jezusa czyniącego cuda, proszą Go, aby odszedł. Należy spojrzeć na to okiem człowieka z ich epoki. Po pierwsze, nikt nie dawał rady temu opętanemu, gdy złe duchy rzucały nim, pędziły na pustynię, rozrywały wszelkie więzy i łańcuchy. Był postrachem okolicy, a jednocześnie swego rodzaju przestrogą dla zdrowych, dla wierzących. Po drugie, chociaż to wydaje się dziwne i nieprawdopodobne, ludność przyzwyczaiła się do tego opętanego. Nauczyli się żyć ze świadomością obecności tego człowieka. Przestali szukać rozwiązania problemu. Uznali, że nic nie da się zrobić, że nie ma takiej mocy, która by go obezwładniła. Nie ma takiego lekarza, który by go uzdrowił; nie mówiąc o kapłanach, którzy nie byli w stanie uwolnić go od złych duchów. Ogólnie uważano, że nikt nie jest w stanie mu pomóc. Wcześniej jeszcze próbowano coś zrobić, ale potem zrezygnowano z dalszych działań.

Biegał ten człowiek bez ubrania, pędzony na miejsca pustynne, na groby. Rzucany był przez złe duchy. Sam sobie często czynił krzywdę, oczywiście pod namową i zniewoleniem przez szatana. Żył jak zwierzę i często zachowywał się jak zwierzę. Nie miał zupełnie władzy nad sobą. Żył w ogromnym upodleniu i poniżeniu. Cierpiał bardzo, ale nie był w stanie sam tego zmienić. Złe duchy czyniły z nim, co chciały. Gdy pojawił się na jego drodze Jezus, poczuł wewnątrz ogromny strach. To duch nieczysty drżał ze strachu przed Bogiem. Gdy zły duch usłyszał rozkaz, by wyjść z tego człowieka, błagał, aby go nie wtrącać do Czeluści. Wtedy Jezus zgodził się, by ten cały legion, który tak bardzo zniewalał tego człowieka czyniąc go ogromnie nieszczęśliwym, wszedł w stado świń. Weźmy pod uwagę, że to nie było stadko liczące dwadzieścia sztuk. To było ogromne stado, trzoda licząca około dwa tysiące sztuk, majątek tamtejszej ludności. Gdy złe duchy weszły w tę trzodę, całe stado świń ruszyło z wielkim hałasem i w przerażającym szale rzuciło się w wody jeziora. Widok był niespotykany. Widok był straszny. Pasterze obecni przy tym uciekli ze strachu. Przerażeni, opowiadali jeden przez drugiego, w wielkim nieładzie, wszystkie wydarzenia mieszkańcom miasta. Jednak to, co mówili, było nie do uwierzenia. W dodatku okolicznej ludności wydawało się, że musieli się czegoś opić lub postradać zmysły, bo sposób relacjonowania oraz jego treść sugerowała oczywistość takiego sądu.

Poszli, aby sami zobaczyć, co się wydarzyło naprawdę. Jakież było ich zdumienie, gdy zobaczyli garstkę przybyszów i siedzącego z nimi dobrze im znanego opętanego. Jednak ten był czysty, ubrany i spokojny. Rozmawiał logicznie i rozumnie. Zachowywał się jak każdy normalny człowiek. Na ich widok podniósł się i chciał im wszystko opowiedzieć. Nie dawali mu dojść do słowa. Zaczęli pytać, wykrzykiwać, co się tutaj stało. Niedowierzająco dotykali go. Początkowo niepewnie, a potem już zupełnie śmiało. Przypomnieli sobie to, co usłyszeli o stadzie świń. Rozglądając się, nie zobaczyli swoich zwierząt. Toteż pytali również o nie. W sercu pojawił się niepokój. Czyżby słowa pasterzy były prawdziwe? Pośród nich byli ci, co widzieli całe to zdarzenie, więc ich zaczęli wypytywać. Kazali jeszcze raz opowiedzieć, co zaszło. Wreszcie miejscowi ludzie się trochę uciszyli i świadkowie opowiedzieli, w jaki sposób opętany został uzdrowiony.

Strach przed nieznaną mocą padł na ich serca. Ktoś uczynił to, czego nie mogli dokonać przez tyle lat. A próbowali nie raz. Próbowali całą grupą ludzi, nie pojedynczo. Stosowali różne pomysły, zabiegi, by tylko okiełznać tego człowieka. Kapłani tyle modlitw zanieśli do Boga, by go uwolnić. I nic. A teraz przyszedł sobie jakiś człowiek, zwykły, wyglądający wcale nie okazale i słowem uczynił to, czego oni nie mogli dokonać siłą, grupą, różnymi sposobami. Co za moc w nim tkwi? Skąd pochodzi? Co jeszcze może uczynić? Czy nie będzie teraz dla nich zagrożeniem? Skoro mógł zrobić coś tak niemożliwego, to może uczynić jeszcze inne rzeczy. Gdy ochłonęli z pierwszego wrażenia, zaczął dochodzić do nich również fakt straty świń, utraty majątku. Strach i gniew mieszał się w ich sercach. Obawa przed nieznanym burzyła ich umysły. Jednocześnie coraz bardziej uświadamiali sobie, że ten Nieznajomy, posiadając taką moc, może ją wykorzystać w następnych działaniach już bezpośrednio przeciwko nim. O dziwo, cud, jakiego Jezus dokonał, nie został dostrzeżony. Dla nich ważniejszy był ich rzekomy spokój i zachowanie majątku. Chociaż burzyli się przeciwko utopieniu świń, ale z lęku przed nieznanym, starali się zachowywać w miarę kulturalnie, by nie wywołać następnego, jak uważali, nieszczęścia. Prosili usilnie, by Jezus opuścił ich krainę. Nie okazywali radości z uzdrowienia, ale fałszywie udając grzeczność, prosili, aby przybysze odpłynęli tam, skąd przybyli. Jezus widząc ich serca, wszedł do łodzi ze swoimi uczniami i odpłynął. Przykazał jedynie uzdrowionemu, by opowiadał, co Bóg uczynił dla niego. Widząc serca zamknięte, nie zdziałał tam więcej cudów.

Zwróćmy uwagę na motywację tej ludności. Egoizm, interes własny, strach przed nieznaną mocą, zupełnie ich oślepił. Nie zobaczyli w Jezusie istoty Jego działań, tylko cały czas myśleli o sobie. Nie ważne było uwolnienie opętanego, tylko strach o siebie samych. Wzburzenie z powodu utraty trzody świń całkowicie zamknęło ich serca na łaskę, która przyszła do nich. Jezus jest tą łaską. Jego sama obecność jest łaską. Oni jednak prosili, aby ich opuścił. Totalne zaślepienie serca materią. Dokonują wyboru. Jak straszne są tego konsekwencje. Jezus opuszcza tę krainę nie dokonując więcej cudów, nie nauczając, nie niosąc Dobrej Nowiny w te strony. Można by rzec: całkowite opuszczenie przez Boga.

Zauważmy jednak, że nie jest tak do końca. Bowiem uzdrowiony człowiek posłany jest przez Jezusa do swoich, by głosić chwałę Boga. By mówić głośno, jak wielkie rzeczy uczynił mu Bóg. To jest ta iskierka nadziei dana przez Boga, dzięki której nawróci się potem wielu. Bóg znajduje sposób, by docierać do różnych serc. Szkoda jednak, że tak wiele serc nie wykorzystuje łaski zsyłanej przez Niebo, tracąc drogocenny czas. Nie dla wszystkich tego czasu starczy. Nieraz nie dożyją chwili, gdy w drzwi ich domu zapuka kolejny raz Dobra Nowina, bowiem swoją szansę odrzucili już wcześniej wiele razy.

Módlmy się, byśmy każdą łaskę daną z nieba przyjmowali otwartym sercem. Módlmy się, byśmy zawsze dostrzegali istotę działania Jezusa w naszym życiu. Módlmy się, by nasze sprawy, nasze wyobrażenia o szczęściu, by strona materialna, nie przesłoniły nam Boga. Módlmy się o światło dobrego rozeznawania znaczenia wydarzeń w naszym życiu i zauważenia w nich Bożej łaski. Módlmy się, by obecność Jezusa przy nas była zawsze najważniejsza.

Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.

2 myśli nt. „Ewangelia według św. Łukasza

  1. Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.

  2. Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>