64. Córka Jaira (Łk 8,49-56)
Gdy On jeszcze mówił, przyszedł ktoś z domu przełożonego synagogi i oznajmił: „Twoja córka umarła, nie trudź już Nauczyciela!” Lecz Jezus, słysząc to, rzekł: „Nie bój się; wierz tylko, a będzie ocalona”. Gdy przyszedł do domu, nie pozwolił nikomu wejść z sobą, oprócz Piotra, Jakuba i Jana oraz ojca i matki dziecka. A wszyscy płakali i żałowali jej. Lecz On rzekł: „Nie płaczcie, bo nie umarła, tylko śpi”. I wyśmiewali Go, wiedząc, że umarła. On zaś ująwszy ją za rękę rzekł głośno: „Dziewczynko, wstań!” Duch jej powrócił, i zaraz wstała. Polecił też, aby jej dano jeść. Rodzice jej osłupieli ze zdumienia, lecz On przykazał im, żeby nikomu nie mówili o tym, co się stało.
Komentarz: „Talitha kum. (…) Dziewczynko, mówię ci, wstań!” Słowa te Jezus kieruje dzisiaj do nas, do naszych dusz bezpośrednio: „Duszo Moja, mówię ci, wstań!” Nasze dusze przyrównać można do tego dziecka, które, złożone chorobą, słabło na oczach rodziców z minuty na minutę, a w końcu umarło. Ale przyszedł Jezus i wystarczyło Jego słowo, by dziewczynka ożyła.
Chorobą duszy są ludzkie słabości. One niejako odbierają duszom siły. Im bardziej człowiek ulega swoim słabościom, im więcej grzeszy, tym dusza jest coraz słabsza, choruje, powoli umiera. Niestety skaza grzechu dotyka każdego człowieka, więc każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu doświadcza tej choroby duszy. Ponieważ co chwilę upadamy, to nieustannie nasze dusze doznają kolejnego osłabienia. Przytłacza je kolejny brud, kolejny grzech. Brak miłości jest taką szczególną chorobą, która niesie ogromne spustoszenie w duszy, osłabia bardzo mocno i szybko może doprowadzić do śmierci. Brak miłości jest przyczyną ulegania różnym słabościom, toteż jej skutkiem mogą być różne grzechy.
W czasie, jaki teraz przeżywamy, w okresie Wielkiego Postu, dobrze byłoby zobaczyć w sobie tę chorobę, uświadomić sobie, że jest się chorym. Wbrew pozorom jest to niekiedy bardzo trudne, szczególnie wtedy, gdy człowiek czuje się w pełni sił, gdy wydaje mu się, że skoro wszystko idzie po jego myśli, to zawsze tak będzie i nie dotknie go żadna choroba. Często złudne są takie odczucia. Bowiem dusze nasze, naznaczone grzechem, stale są nim brudzone. Ważnym jest zdać sobie z tego sprawę, przyjąć do wiadomości, że jest się chorą duszą. Bez względu na to, jak się czujemy, zgodzić się we własnym sercu ze zdaniem, iż jesteśmy chorzy na duszy. Niestety ta choroba z większym i mniejszym nasileniem trwać będzie całe nasze życie na ziemi. Dopiero z chwilą śmierci zakończy się ten pierwszy etap życia duszy, w którym musiała ona stale stawać do walki z chorobą. Dopóki jednak przebywamy na ziemi, powinniśmy zdawać sobie sprawę z naszej choroby. Niekiedy dusze udają, że tej choroby nie ma. Niekiedy nie przyjmują do wiadomości, że są chore. Niekiedy chorobą się po prostu nie przejmują. Słabną coraz bardziej, zbliżając się do śmierci, ale nie szukają lekarza. To smutne, że jest tyle osób, które nie przejmują się chorobą swojej duszy.
Wprawdzie może się to wszystko, co powiedzieliśmy, wydawać przygnębiające, jednak takie nie jest. Bowiem Bóg daje lekarstwo, które dodaje sił duszy w walce z chorobą. Należy je przyjmować codziennie, aby codziennie dusza była wzmacniania. Tym lekiem są słowa Pisma Świętego, a więc żywe Słowo Boga przychodzącego we wskazaniach. Tym wzmocnieniem jest Eucharystia, czyli sam Bóg w niej obecny, przychodzący do duszy. Lekiem są również spotkania z Bogiem na osobistej modlitwie – im jest ich więcej, tym częściej się wzmacniamy. Lekiem dla naszych dusz są również uczynki nasze, postawa nasza pełna miłości miłosiernej wobec bliźniego. Dobro i miłość świadczone innym powracają do nas w formie łaski uzdrowienia duszy. Ważnym też lekiem jest adoracja Krzyża, cierpienia, męki Jezusa. Zanurzając się w ranach Zbawiciela, dusza doznaje oczyszczenia. Wszystko to pomaga duszy w codziennym życiu. Wszystko ją wzmacnia, dodaje sił, pomaga wydźwignąć się z niemocy. Oczywiście, kiedy dusza jest bardzo chora, należy niezwłocznie wezwać Jezusa, by On wskrzesił duszę w sakramencie pojednania. Ten sakrament jest niezbędny dla każdej duszy. Powinna ona regularnie korzystać z tej wielkiej łaski i miłosierdzia Boga. Bez ociągania się. A im częściej dusza wskrzeszana jest przez Jezusa, tym łatwiej jej trwać w dobru i w miłości; tym wolniej przyjmuje brud. Ma więcej sił, by zwalczać chorobę, gdy tylko się pojawi.
Jesteśmy wspólnotą, a więc objęci jesteśmy tą łaską wzajemnej pomocy we wzroście. Nasza modlitwa za siebie nawzajem wspiera nas i pomaga naszym duszom. Nawet gdy ktoś z nas nie zdaje sobie sprawy z choroby lub choruje tak bardzo, że nie ma sił, by prosić o lekarstwo, to modlitwa innych jest niczym Jair dla swojej córki – wyprasza u Jezusa, by przyszedł i uzdrowił. Bez względu na to, jaka jest świadomość duszy i otoczenia, Jezus przychodzi do tej duszy i jej pomaga. Poprzez łaskę swoją Jezus wskrzesza tę duszę. Nie znaczy to, że natychmiast jest uzdrowiona, grzechy zmazane. Może to oznaczać, iż otrzymuje łaskę zobaczenia w sobie tych słabości. Może zapragnie, jak nigdy do tej pory, oczyścić się z tych grzechów, a może Bóg dotknie swoją miłością w inny sposób, co obudzi tę duszę z letargu i podejmie ona działania, by wyzdrowieć. Najważniejsze jest to, iż we wspólnocie miłości stanowimy jedni dla drugich pomoc duchową. Swoją wzajemną modlitwą uświęcamy swoje dusze i dusze innych. Oczywiście dzieje się to pośrednio. Tym, który naprawdę uświęca, jest Bóg i tylko Bóg, ale my, otwierając się na miłość, stajemy się naczyniami tej miłości, jej kanałami. Bóg, posługując się naszymi duszami, uzdrawia inne. Bardzo ważnym jest trwanie we wspólnocie. Bardzo ważnym jest trwanie w miłości. Najważniejszym jest trwanie we wspólnocie miłości Bożej. Do niej Bóg nas powołał i udziela łaski, byśmy w niej wzrastali. Nie zmarnujmy tego daru.
Nieustannie prośmy Ducha Świętego, by pomagał nam otwierać się na łaskę bycia we wspólnocie miłości. Można bowiem należeć do wspólnoty, ale z powodu zamknięcia nie wzrastać w miłości. Prośmy Matkę Najświętszą, by uczyła nas przyjmowania daru miłości. Przecież Ona uczyniła to najdoskonalej. Owocem jest Jezus. Prośmy Jezusa, byśmy Jego wzorem stawali się miłością dla świata, świadkami miłości dla świata, jej apostołami. Prośmy Boga Ojca, by okazał nam swoje miłosierdzie i przyjął wszelkie nasze starania kroczenia drogą miłości, jako starania swoich umiłowanych dzieci. By patrzył na nas przez pryzmat miłości. Prośmy Trójcę Świętą, by Jej jedność miłości stała się naszym udziałem, udziałem każdej duszy tej wspólnoty.
Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?