65. Niewidomy pod Jerychem (Mk 10,46-52)
Tak przyszli do Jerycha. Gdy wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Jezus przystanął i rzekł: «Zawołajcie go!» I przywołali niewidomego, mówiąc mu: «Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię». On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: «Co chcesz, abym ci uczynił?» Powiedział Mu niewidomy: «Rabbuni, żebym przejrzał». Jezus mu rzekł: «Idź, twoja wiara cię uzdrowiła». Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą.
Komentarz: Ten fragment dotyczy nas w sposób szczególny. To my jesteśmy niewidomymi żebrakami, których Jezus uzdrawia. Czyż nie wołamy podczas spotkań wspólnotowych, wieczerników, dni skupienia i pielgrzymek: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Nasze wołanie rozlega się w niebie mocnym głosem, bowiem jest nas coraz więcej i liczba spotkań wzrasta. Jesteśmy niczym ten niewidomy żebrak, ponieważ jako dusze najmniejsze reprezentujemy właśnie tych, co nie widzą, nic nie posiadają, a przez innych często uważani są za gorszych.
Spróbujmy uzmysłowić sobie bardzo ważną rzecz, która być może nie dla wszystkich będzie łatwą do przyjęcia. To prawda o naszej słabości, nędzy i nicości. Gdyby dusza poznała je w całości od razu, nie wytrzymałaby swego obrazu – tak marnego, tak lichego. We współczesnym świecie lansuje się siłę, przebicie, spryt, zaradność, kreatywność, asertywność – często przez wielu źle rozumianą, tupet, dążenie do coraz to wyższych stopni awansu zawodowego. Dlatego trudno jest przyjąć prawdę o swojej słabości. Ci, którzy są słabsi, mniej zaradni, którzy wolą ciszę i spokój, nie dążą za wszelką cenę do kariery, pieniędzy, wiedzy; których nie interesuje zbytnio polityka, moda; którzy mają po prostu inne wyobrażenie o świecie i reprezentują inne wartości – są nie rozumiani, traktowani co najmniej jak dziwacy, nieudacznicy, słabe jednostki. Skoro jednak jesteśmy duszami maleńkimi, musimy wiedzieć, że małość oznacza słabość, grzeszność, ciągłe upadki, ale również – bycie dzieckiem wobec Boga. To pierwsza rzecz niejako nas charakteryzująca. Rozważmy, jacy jeszcze jesteśmy.
W pewnym momencie swego życia odczuliśmy potrzebę otwarcia się na inny jego wymiar. Zapragnęliśmy zbliżyć się bardziej do Boga. On sam przyprowadził nas do siebie różnymi drogami, posługując się ludźmi i zdarzeniami. Jednak – czy tego chcemy czy nie – przesiąkliśmy tak bardzo współczesnym materializmem, poglądami, trendami, modami, że chociaż bronimy się przed tym, to wszystko tkwi w nas głęboko i w różnych momentach życia daje o sobie znać. Ulegamy ich wpływom mimo woli i zaznajemy w związku z tym niepokojów, stresów, lęków, a przede wszystkim upadków. Nieustannie toczy się w nas walka tego, co proponuje i narzuca świat, z tym, co zostało zakorzenione w naszych sercach z racji pochodzenia od Boga, bycia Jego stworzeniem i dzieckiem. Dlatego z jednej strony pragniemy czystej miłości, dążymy do wyższych wartości, a z drugiej – nadal gonimy za światem i materią. Jesteśmy zatem ciągle rozdarci. Wpływ otoczenia jest tak wielki, że ulegamy mu. To zaś wywołuje w nas ból i cierpienie, bo nie żyjemy w zgodzie z samymi sobą, z własną duszą.
Świat bardzo mocno wpłynął też na nasze poczucie wartości. Czujemy się dobrze, gdy upodobniamy się do jego wzorców. Jednocześnie wiemy, że nie spełniamy tych wymogów, a poza tym przyjęte przez nas wartości podkreślają wagę zupełnie czegoś innego. Mimo to, gdy inni widzą nasze słabości i wyrzucają je nam, gdy poniżają lub osądzają, czujemy się bardzo źle. Przeżywamy ogromnie, że nie dostrzega się w nas samych pozytywnych stron. Ale przecież to wszystko jest prawdą o nas. W dodatku bardzo okrojoną, bowiem, gdyby powiedziano wszystko o naszej nędzy i słabościach, pokazalibyśmy się w bardzo ciemnych barwach. Trudno nam jednak przyjąć to do wiadomości, bo świat wycisnął na nas swoje piętno dążenia do bycia doskonałym we wszystkim, tylko nie w duchu, sercu, duszy, człowieczeństwie i dziecięctwie Bożym. Doznajemy zatem ciągle tego wewnętrznego konfliktu. Trudno nam pogodzić się z faktem, że jesteśmy samą nędzą, nawet jeśli widzimy ją w sobie. Jednak gdy ktoś inny nam o niej mówi, oburzamy się, czujemy się niesprawiedliwie osądzeni.
Ważne jest, aby każda dusza najmniejsza uświadamiając sobie fakt swojej małości, przyjęła go całym sercem. By pogodziła się z tym, jaką jest – ślepą, głuchą, chromą. Dopiero wtedy gdy to uczyni, będzie mogła autentycznie, z głębi swego jestestwa zawołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Czując się tym, kim faktycznie jest, a więc żebrakiem, niewidomym – spotka się z Jezusem. Jakiekolwiek udawanie kogoś lepszego, zapieranie się, że jest się innym – na pewno nie tak złym i słabym – sprawia, że nie dojdzie do prawdziwego spotkania. Bo przed Panem stanie maska, twoje pragnienie bycia kimś innym, wyobrażenie o sobie samym; twoja pycha i egoizm. Nie trać szansy uzdrowienia, którego tak bardzo potrzebujesz. Jeśli się zgodzisz, Jezus rozpocznie ten proces przemiany i formowania twojej duszy.
I jeszcze jedno. Jeśli zbliżysz się do Niego autentycznie jako ty – dusza najmniejsza ze wszystkich – będziesz mógł zwrócić się do Jezusa tym czułym słowem: Rabbuni. Wypowiedziała je Maria Magdalena, kiedy poszła do grobu Chrystusa i nie zastawszy Go, szukała wokół. A gdy pokazał się jej, zwróciła się do Niego niezmiernie czule, z miłością: Rabbuni. To samo słowo wypowiedział żebrak z dzisiejszego fragmentu Ewangelii. On czuł nadchodzące wybawienie z choroby – ze ślepoty. I już w jego sercu było wzruszenie, miłość i napływająca wdzięczność. Wiedział, kim jest i nie udawał nikogo innego. Dzięki temu mógł poprosić o pomoc. Postaraj się i ty przyjąć do swojej świadomości, kim i jakim jesteś, a potem poproś o uzdrowienie. Wołaj głośno do Jezusa. Właśnie przechadza się pośród nas i pragnie zadać nam to pytanie: Co chcesz, abym ci uczynił? Jeśli zwrócisz się do Niego, ty – żebrak – w pełni pokory i uniżenia, otrzymasz cudowną odpowiedź: Idź, twoja wiara cię uzdrowiła. Nie spodziewaj się od razu przemiany w świętego. Nastaw się, iż będziesz formowany, kształtowany przez całe życie. A Boski Mistrz posługiwać się będzie różnymi narzędziami. Uzdrawiać będzie twoje oczy i uszy, ręce i nogi, a nade wszystko zajmie się twoim sercem.
Módlmy się o tę szansę dla każdej duszy, by mogła spotkać się ze swoim Zbawicielem. Niech Bóg błogosławi nas. Rozważajmy ten fragment, prosząc Ducha Świętego, by udzielił światła do ujrzenia i przyjęcia prawdy o sobie.