66. Uroczysty wjazd do Jerozolimy (Mk 11,1-11)
Gdy się zbliżali do Jerozolimy, do Betfage i Betanii na Górze Oliwnej, posłał dwóch spośród swoich uczniów i rzekł im: «Idźcie do wsi, która jest przed wami, a zaraz przy wejściu do niej znajdziecie oślę uwiązane, na którym jeszcze nikt z ludzi nie siedział. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj! A gdyby was kto pytał, dlaczego to robicie, powiedzcie: Pan go potrzebuje i zaraz odeśle je tu z powrotem». Poszli i znaleźli oślę przywiązane do drzwi z zewnątrz, na ulicy. Odwiązali je, a niektórzy ze stojących tam pytali ich: «Co to ma znaczyć, że odwiązujecie oślę?» Oni zaś odpowiedzieli im tak, jak Jezus polecił. I pozwolili im. Przyprowadzili więc oślę do Jezusa i zarzucili na nie swe płaszcze, a On wsiadł na nie. Wielu zaś słało swe płaszcze na drodze, a inni gałązki ścięte na polach. A ci, którzy Go poprzedzali i którzy szli za Nim, wołali: «Hosanna! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie. Błogosławione królestwo ojca naszego Dawida, które przychodzi. Hosanna na wysokościach!» Tak przybył do Jerozolimy i wszedł do świątyni. Obejrzał wszystko, a że pora była już późna, wyszedł razem z Dwunastoma do Betanii.
Komentarz: Żydzi krzyczeli Hosanna i pozdrawiali Jezusa – Króla królów. Nie zdawali sobie jednak sprawy z wymowy tego faktu, z doniosłości wydarzenia. Ludzie uniesieni emocjami, ulegając ogólnemu nastojowi wołali, cieszyli się, radowali. Byli w euforii. Nie myśleli o tym, iż wybranie na Króla nie może być tylko chwilowym kaprysem. Byli w pewnym sensie nieświadomi tego, co faktycznie czynią i jakie konsekwencje może to za sobą pociągnąć. Nie wiedzieli, iż okrzyknięcie Jezusa Królem będzie miało swoje następstwa; że to dopiero początek tego, co będzie się działo. Wkrótce czeka ich egzamin, na ile prawdziwie uczynili Go Królem w swoich sercach.
Rozważając ten fragment, przyjrzyjmy się naszej wierze. Bardzo często wiążemy ją właśnie z emocjami, nie myśląc o tym, iż tak naprawdę ważniejsza jest wola. Przypomnijmy sobie początki swego przynależenia do wspólnoty, kroczenia drogą wieczernikową, zafascynowania wiarą i życiem duchowym. Czy nie byliśmy jak ci Żydzi witający wjeżdżającego na osiołku do Jerozolimy Jezusa? Pełni emocji i radości ulegaliśmy nastrojowi. To był początek. Jeszcze nie wiedzieliśmy do końca, na czym ma polegać życie z Jezusem. Jeszcze nie w pełni uświadamialiśmy sobie, kim tak naprawdę On jest. W chwili radości nie myśleliśmy, że iść za Nim, oznacza kroczyć Jego śladami. A one wiodą na Golgotę.
Tamci ludzie nie znali przyszłości. Mimo że Jezus uprzedzał swoich uczniów, pouczał ich, a najbliższe grono apostołów przygotowywał do swojej męki, oni nie rozumieli tego. To, co miało się dokonać, było bowiem niewyobrażalne i wcześniej nikt niczego podobnego nie uczynił. My już wiemy, co nastąpiło po Niedzieli Palmowej. Wydawać by się mogło, że powinniśmy być do tego przygotowani i bardziej świadomie podchodzić do spraw wiary. Jednak tak nie jest. Każdy z nas w swoim życiu duchowym przeżywa kiedyś taką Niedzielę Palmową, gdy zafascynowany osobą Jezusa doznaje zachwytu nad Bożą miłością. Pragnie wtedy pójść za Jezusem. Wiara zdaje się odnawiać, a serce doświadcza jakby nowego życia. Wtedy to – jak dawniej uczniowie – jesteśmy pełni radości, wydaje nam się, że właśnie nadszedł dzień, gdy Bóg zakrólował w naszym życiu; że odtąd wszystko będzie już inne, lepsze. Teraz już wiemy jak żyć i wszelkie problemy rozwiążą się same. Porywa nas euforia. Jesteśmy pełni nadziei, ufności, wiary i uważamy że nic w nas tego nie zachwieje.
Potrzebna jest ta Niedziela Palmowa. Bóg daje duszy to doświadczenie, bo w ten sposób pociąga ją ku sobie i niejako wiąże ze sobą. To pewien etap w rozwoju wiary. Jednak potem muszą nadejść dni Wielkiego Tygodnia. Nie obawiajmy się tego. Przecież Wielki Tydzień kończy się porankiem zmartwychwstania! Bardzo ważnym – jeśli nie najważniejszym – w życiu duchowym jest właśnie ten czas. Jego przeżycie czyni duszę dojrzałą, kształtuje ją tak, że zaczyna ona dostrzegać istotę Bożej miłości. Choć jest to trudny czas, najbardziej zbliża do poznania Boga. Pozwala również stanąć w prawdzie o sobie samym. To swego rodzaju sprawdzian wiary i miłości. Dusza niejako kształtowana jest od nowa. Zdarte zostają niepotrzebne naleciałości, kostiumy i maski, by mogła dotrzeć do sedna swego jestestwa. Człowiek często czuje się wtedy zdezorientowany. Nie rozumie, co się dzieje. Tyle w nim było entuzjazmu, zapału. Teraz, w obliczu szarej codzienności, przeróżnych trudnych sytuacji i problemów staje wobec własnych słabości, zniechęcenia, wątpliwości. Gdzie podziała się radość Niedzieli Palmowej? Co stało się z tą wiarą i ufnością? Gdzie miłość? Przecież jeszcze nie tak dawno wszystko wydawało się takie proste, łatwe do wykonania, do pokonania. A teraz…? Gdzie obecność Jezusa, który tak dawał siebie odczuć?
To właśnie Wielki Tydzień – prawda głoszona przez Jezusa, Jego pełna miłość. Te dni ostatecznie i do końca objawiły Boga jako Miłość i Miłosierdzie ucieleśnione w Jezusie. Wypełniły się w całości zapowiedzi przekazywane prorokom na przestrzeni wieków. Jezus zaświadczył o Ojcu, a Ojciec o Synu. To co dokonało się na Golgocie, było największym objawieniem Boga w historii ludzkości. I chociaż On sam mówi, iż nikt nigdy Jego nie oglądał, w Jezusie Chrystusie ludzkość ujrzała niepojęte i nieodgadnione oblicze Boskiej miłości. Ten akt miłosierdzia był tak niewyobrażalnie wielki, że niepojęty w swej istocie, choć ukazany w bardzo wymowny i prosty sposób. Człowiek nadal staje przed wielką tajemnicą Boga i Jego miłości, mimo że zgłębia ją już od dwudziestu wieków.
Jeśli zrozumiemy istotę Wielkiego Tygodnia w rozwoju duchowym, mamy szansę, by przeżyć go razem z Jezusem. Możemy być przy Nim tak jak Jan. Być może naszym udziałem stanie się doświadczenie Piotra lub innych uczniów – doznawać będziemy lęku, obaw, rozczarowania, wątpliwości. Może ze strachu schowamy się gdzieś i drżąc, czekać będziemy na bieg wydarzeń. Każdy na swój sposób doświadcza zarówno Palmowej Niedzieli, jak i Wielkiego Tygodnia.
Pamiętajmy, iż bardzo ważna w życiu duchowym jest wola. To ona decyduje ostatecznie czy wierzysz, czy nie. Emocje i uczucia to jeszcze nie wszystko – przeminą, pojawią się inne. Stałość wiary oprzeć trzeba na woli. Nią wyrażasz wobec Boga, że chcesz wierzyć, kochać i ufać; trwać w Nim i w Jego miłości. W obliczu Ukrzyżowanego Jezusa przejawiasz wolę zjednoczenia z Jego krzyżem i współuczestniczenia w cierpieniu. Przed Ojcem – wolę bycia prawdziwie Jego dzieckiem. Prosząc Ducha Świętego o zjednoczenie w Nim ze wszystkimi wierzącymi, wolą okazujesz swoją wiarę w to.
Rozważajmy ten fragment Ewangelii, zastanawiając się nad etapami rozwoju duchowego i udziałem woli w kształtowaniu relacji duszy z Bogiem.
Niech Bóg błogosławi nas.