72. Przemienienie Jezusa (Łk 9,28-36)
W jakieś osiem dni po tych mowach wziął z sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę, aby się modlić. Gdy się modlił, wygląd Jego twarzy się odmienił, a Jego odzienie stało się lśniąco białe. A oto dwóch mężów rozmawiało z Nim. Byli to Mojżesz i Eliasz. Ukazali się oni w chwale i mówili o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie. Tymczasem Piotr i towarzysze snem byli zmorzeni. Gdy się ocknęli, ujrzeli Jego chwałę i obydwóch mężów, stojących przy Nim. Gdy oni odchodzili od Niego, Piotr rzekł do Jezusa: „Mistrzu, dobrze, że tu jesteśmy. Postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Nie wiedział bowiem, co mówi. Gdy jeszcze to mówił, zjawił się obłok i osłonił ich; zlękli się, gdy [tamci] weszli w obłok. A z obłoku odezwał się głos: „To jest Syn mój, Wybrany, Jego słuchajcie!” W chwili, gdy odezwał się ten głos, Jezus znalazł się sam. A oni zachowali milczenie i w owym czasie nikomu nic nie oznajmiali o tym, co widzieli.
Komentarz: „To jest Syn mój, Wybrany, Jego słuchajcie!” Bóg w tym fragmencie zaznacza bardzo wyraźnie synostwo Jezusa i Jego mesjańskie powołanie. Nakazuje również posłuszeństwo wobec Niego. Wydarzenie, jakie miało miejsce na Górze Tabor, było rzeczywiście niezwykłe. Niezwykłe do tego stopnia, że gdy apostołowie zobaczyli to zjawisko, oniemieli, a Piotr, który zawsze dość szybko i impulsywnie reagował, nie wiedząc, co powiedzieć i jak się zachować, zaproponował postawienie trzech namiotów dla tych postaci nie z tej ziemi.
Przyjrzyjmy się bliżej samej osobie Jezusa. W Ewangeliach mówi się, że „wygląd Jego twarzy się odmienił, a Jego odzienie stało się lśniąco białe.”, „Twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło.” Co wydarzyło się wtedy na tej górze? Co oznaczał ten dziwny wygląd? Otóż Jezus ukazał wybranym uczniom swoje prawdziwe oblicze. Oblicze Boga. Objawił się im w swej Boskiej chwale. Dlaczego to uczynił? Dlaczego nie robił tego częściej, aby wszystkich przekonać do swego Boskiego pochodzenia? Wtedy faryzeusze może uznaliby Go za Mesjasza? Takie pytania często nasuwają się ludziom. Jest to jednak błędne myślenie. Jezus nie przyszedł na ziemię, aby wszystkich przekonać do tego, kim jest, ale by ukazać miłość Boga Ojca do każdego człowieka, by odkupić ludzkość z rąk szatana. On przyszedł, aby na nowo dać ludziom obraz Boga, by ukazać Jego serce pełne miłości i miłosierdzia. By odżył w ludziach Duch Boży. By odrodziła się wiara, by wstąpiła w serca nadzieja. Jezus przyszedł, aby wypełnić to wszystko, co Bóg wcześniej przekazał przez proroków. A przede wszystkim, by mogło dokonać się najważniejsze wydarzenie w dziejach ludzkości – Zbawienie! Czyli by wyprosić u Boga przebaczenie naszych grzechów, by je wziąć na Siebie i z tym ciężarem stanąć przed Ojcem i Jego sprawiedliwością. By kara sprawiedliwości dosięgła nie nas, ale Jezusa, bo tak chciała Boża miłość. To jest sens mesjaństwa Jezusa.
Dlaczego zatem przemienił się wobec tych trzech? O tym już nieco mówiliśmy. Piotr, Jan i Jakub byli Jego najbliższymi apostołami. Przygotowywał ich do swojej męki. On przygotowywał ich serca do męstwa w obliczu niewyobrażalnego cierpienia, którego będą świadkiem. Serca kochające, ale nie przygotowane wcześniej, widok takiej męki mógłby przyprawić o postradanie zmysłów, o szaleństwo, o zupełne odejście od wiary, rozpacz prowadzącą do samounicestwienia. Jezus zdawał sobie sprawę z tego, jaka to będzie męka. Wiedział też, jak ją będą odbierali ci, którzy Go pokochają. Dlatego chciał ich przygotować. Jednych uprzedzał kilkakrotnie, iż takie zdarzenie będzie miało miejsce. Tych trzech zaś zabrał specjalnie na górę, by tylko im pokazać się w chwale. By upewnić ich, iż jest Synem Boga, Mesjaszem zapowiadanym od wieków. By nie zwątpili, nie poddali się pokusie szatana prowadzącej do rozpaczy. By dla innych stali się oparciem i świadkami wiary i ufności. By również Maryja mogła mieć w nich choć trochę oparcia. Pokazał im, iż jest Bogiem. Jednak oni nie do końca zrozumieli, uwierzyli. Gdy bowiem przyszedł krzyż, męka, śmierć, poczuli się zagubieni, osamotnieni, jak dzieci porzucone przez matkę. Sami potrzebowali pomocy. Jak małymi i słabymi byli, skoro widząc objawiającego się Boga, jeszcze potem mieli wątpliwości. Cierpienie odebrało im rozum. Całe szczęście pozostały resztki wiary, ufności i miłość do Maryi. To ich uratowało. A oglądanie przemienionego oblicza rzeczywiście umocniło ich. Dzięki temu nie załamali się do końca, tylko szybko powstali, by nieść ufność innym, by być przy Maryi cały czas, by w sercu pielęgnować tę Miłość, która chociaż zstąpiła do otchłani, to zmartwychwstanie.
Jak ten fragment i słowa rozważania mają się do nas, dusz najmniejszych? Bóg w pewnym sensie powiela tamtejsze wydarzenia. Już papież Jan Paweł II mówił o drugiej Pięćdziesiątnicy. To On wzywał Ducha Świętego, by zstąpił na ziemię! To właśnie nasz papież mówił o nas jako o nowych apostołach, o wydarzeniach mających nastąpić jako o wiośnie Kościoła. To On był prorokiem wieku dwudziestego, tylko że niewielu prawdziwie słuchało Go. Jesteśmy nowymi uczniami Jezusa, nowymi apostołami. Pośród nas są ci, których Jezus zabiera na Górę Tabor. Tam pragnie objawiać swoje oblicze, oblicze Boga miłości. Tam dostępują oni niebywałej łaski przebywania z Bogiem, doświadczania Jego chwały. Potem zaś schodzą z tej góry, aby z nami przebywać i z nami przygotowywać się do Triduum Paschalnego. Oni, jako ci, co mają głębsze poznanie prawdy, są naszymi przewodnikami. Poprzez nich otrzymujemy od Boga pouczenia, wskazania. Razem mamy iść za Jezusem z Maryją. Nie rozpraszać się, ale stale trwać w miłości. Jeśli każdy z nas będzie trwał w miłości, to będziemy wszyscy w niej, a więc zjednoczeni w Bogu.
Poza tym każdy z nas może przeżyć taką Górę Tabor na miarę siebie. Bóg chce przygotować każdego do nadchodzących wydarzeń. Góra może być umocnieniem i dla nas. Dlatego należy modlić się i prosić, by Jezus udzielił tej łaski. By rzeczywiście zabrał nas na tę górę. Każda modlitwa może stać się Górą Tabor. Trzeba tylko bardzo pragnąć i ufać, poddać się całkowicie Bogu i zawierzyć Mu siebie. I podczas każdej góry Jezus może objawiać nam siebie, a poprzez to objawienie umacniać serca i dusze. Taką szczególną górą są dni skupienia. Mogą stać się dla wielu czasem objawienia Boga. Na pewno są czasem łaski i napełniania miłością. Niektórzy zostaną zabrani na Górę Tabor. Nie oznacza to jednak, że ci wybrani są lepsi. Bóg patrzy na powołanie i daje człowiekowi to, czego mu potrzeba do doskonałego jego wypełnienia. Jeśli potrzeba, jest Tabor. Zabiera go na tę górę. Jeśli potrzeba pustyni, to na nią go wyprowadza. Jeśli zaś uzdrowienia, nakłada dłonie i modli się do Ojca. Czasem potrzeba gorących słów i wyrzucenia kupców ze świątyni, a czasem wzięcia na kolana najmniejszego dziecka, by mogło spokojnie zasnąć przy głosie Jezusa nauczającego. Wszystko zależy od tego, czego potrzeba duszy. Jezus to wie i daje. Tylko dusza, czasem nieświadoma samej siebie, buntuje się, pragnąc czegoś innego, co zauważyła u innych. Módlmy się więc o dar rozeznania, rozumienia Bożej woli i doskonałego jej wypełnienia. Módlmy się o to, by Jezus ukazał nam swoje prawdziwe oblicze. Byśmy mieli otwarte oczy, gdy On będzie się nam objawiał. Abyśmy mieli otwarte serca i umysły, by przyjąć i zrozumieć to objawienie. Módlmy się nieustannie o umocnienie w wierze, nadziei i miłości. Tego nigdy dosyć. Módlmy się, a Bóg będzie nam błogosławił. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?