73. Ścięcie Jana Chrzciciela (Mt 14,1-12)
W owym czasie doszła do uszu tetrarchy Heroda wieść o Jezusie. I rzekł do swych dworzan: «To Jan Chrzciciel. On powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze w nim działają». Herod bowiem kazał pochwycić Jana i związanego wrzucić do więzienia. Powodem była Herodiada, żona brata jego, Filipa. Jan bowiem upomniał go: «Nie wolno ci jej trzymać». Chętnie też byłby go zgładził, bał się jednak ludu, ponieważ miano go za proroka. Otóż, kiedy obchodzono urodziny Heroda, tańczyła córka Herodiady wobec gości i spodobała się Herodowi. Zatem pod przysięgą obiecał jej dać wszystko, o cokolwiek poprosi. A ona przedtem już podmówiona przez swą matkę: «Daj mi – rzekła – tu na misie głowę Jana Chrzciciela!» Zasmucił się król. Lecz przez wzgląd na przysięgę i na współbiesiadników kazał jej dać. Posłał więc [kata] i kazał ściąć Jana w więzieniu. Przyniesiono głowę jego na misie i dano dziewczęciu, a ono zaniosło ją swojej matce. Uczniowie zaś Jana przyszli, zabrali jego ciało i pogrzebali je; potem poszli i donieśli o tym Jezusowi.
Komentarz: Rozważając ten fragment, zwróćmy uwagę na wyrzuty sumienia lub ich brak. Jan Chrzciciel w różnych miejscach głosił potrzebę nawrócenia. Wszędzie gdzie przebywał, tam i chrzcił. Jego nauka, sposób bycia, zachowanie, wzbudzały zainteresowanie. Toteż zewsząd przybywali do niego ludzie o różnej pozycji społecznej. Najwięcej było biednych i średniozamożnych, mniej tych, którzy mieli wykształcenie, sami nauczali, byli znawcami Prawa i Pism. Jednak głos Jana docierał i do możniejszych.
Doszedł też do Heroda i wzbudził jego ciekawość. Kilka razy udał się on w miejsce nauczania Jana, by go posłuchać. Ta nauka wywoływała w Jego sercu niepokój. Z jednej strony przyciągała, intrygowała go. Przeczuwał w niej jakąś prawdę. Czuł się nawet przynaglony, by pójść za tym głosem i zmienić coś w swoim życiu. Jednak gdy patrzył na swoje życie, do którego był tak przywiązany, które było wygodne i bardzo mu odpowiadało, nie chciał rezygnować z niego, nawet częściowo. Toczyła się w nim walka z powodu Janowego nawoływania do nowego życia. Patrzył więc na to, co go otaczało i dokonywał rozrachunku. Był inteligentny i oczytany. Nauce Jana przyznawał sporo racji. Jednak jego żona, której serce opanował szatan, przeczuwała w niej zagrożenie dla siebie – dla swego sposobu życia, wygody i dobrobytu. Miała swoje cele i zamiary. Nie chciała tego wszystkiego utracić. Dlatego podsycała w mężu wątpliwości co do nauki proroka, krytykowała ją i starała się umniejszyć jej znaczenie. Gdy Herod usłyszał od Jana słowa prawdy dotyczące swego życia, małżeństwa, moralności, obruszył się. Znowu wzmógł się w nim niepokój. Jednak żona karmiła go nienawiścią. Ponownie wzięły górę kłamstwa, złość, wygoda, materializm i pożądliwość. Ta zaś dominowała nad wszystkim. Toteż kazał zamknąć Jana Chrzciciela w więzieniu. Resztki wyrzutów sumienia stłumił i nie pozwalał im dochodzić do głosu. Wydawało mu się, że gdy je zlekceważy, nadal żyć będzie tak jak chce i nic nie zakłóci mu tego porządku. Mylił się ogromnie. Żona (którą zabrał bratu) nie była spokojną i zionęła wielką nienawiścią do Jana. Czuła się zagrożona. Myślała tylko o tym, że jej pozycja, do tej pory tak pewna, może się zachwiać. Nie uspokoiło jej również uwięzienie proroka. Tym bardziej, że mąż od czasu do czasu dawał posłuch Jego nauce i kontaktował się z nim. Było to wprawdzie spowodowane jedynie niepokojami targającymi jego duszę i miało tylko uspokoić sumienie, bowiem ciągle szukał usprawiedliwienia. Zazwyczaj kończyło się to niczym, Herod nie czynił żadnych zmian. Jednak Herodiada cały czas knuła przeciwko Janowi swój plan. W jej złym sercu zrodziła się myśl uciszenia go poprzez zabicie. Czekała na odpowiedni moment. Chciała to uczynić rękami samego męża. Okazja nadarzyła się niebawem. Gdy jej dorastająca córka tańczyła przed Herodem i gośćmi, bardzo spodobała się królowi. Obiecał jej dać wszystko, czego sobie zażyczy. Wtedy to, za namową matki, zażądała głowy Jana Chrzciciela na misie. Herod zadrżał. Naraz zobaczył, jak daleko zaszły sprawy. Rozważał już nawet uwolnienie Jana. A tutaj takie żądanie. W dodatku wobec wszystkich gości. Obiecał spełnić każde jej życzenie, a więc musi to uczynić, bo inaczej straci twarz wobec tylu osób. Gorączkowo myślał, co zrobić. Nie w smak było mu zabicie Jana. Spojrzał na żonę. Jej oczy triumfująco patrzyły na niego. Popatrzył na osoby zgromadzone w pałacu, potem jeszcze raz na żonę. Gdy przedłużało się milczenie Heroda, a wszyscy spoglądali na niego w ciszy, oczekując z napięciem, Herodiada przynagliła go do spełnienia obietnicy głosem, który naciskał, przynaglał, nie znosił sprzeciwu: Dałeś słowo!
Heroda oblał zimny pot. Przypomniały mu się nauki Jana, powróciły wyrzuty sumienia. Jednak opinia zgromadzonych, dane słowo, żona, która tak naciskała – przeważyły. Kazał przynieść głowę Jana Chrzciciela na tacy. Z całej postaci Herodiady wychodziła szatańska satysfakcja, triumfujące zadowolenie i nienawiść, którą darzyła proroka od dawna. Gdy go zabito i przyniesiono głowę Herodowi, ten poczuł się bardzo źle. Opanowało go uczucie strachu z powodu tego, co uczynił. Lęk ogarnął jego duszę, ujął żelaznymi rękami serce, ścisnął gardło, skrócił oddech. W końcu sprawił, że zrobiło mu się słabo i na moment musiał opuścić zebranych. Od tej pory miał zaznawać co jakiś czas tego lęku. To satysfakcja szatana, który skłonił go do takiego czynu; dzika radość z kolejnej duszy, która była już jego. Wyrzuty sumienia, nękające teraz Heroda ze zdwojoną siłą, nie dawały spokoju. Trawiły wnętrzności. Odczuwał ogromny lęk przed karą, konsekwencjami już nie z ręki ludzkiej. To była obawa przed karą Boga, w którego jednak po swojemu wierzył. Mimo zepsucia i życia jakie prowadził, pozostały mu resztki sumienia. One to do końca życia przysparzały mu wielu nieprzespanych nocy, lęków, mrocznych widziadeł i niepokojów, były przyczyną chorób.
Dzisiejsze rozważanie przedstawia nam niewielki fragment z życia jednego człowieka. Jednak na jego przykładzie możemy zobaczyć walkę dobra ze złem w duszy ludzkiej oraz to, jak sumienie, dane przecież człowiekowi przez Boga dla jego dobra, pomaga mu je rozróżniać. Kiedy dokona on już wyboru, sumienie jest jednocześnie pewnego rodzaju sędzią. Daje poczucie pokoju przy dobrym wyborze lub też niepokoju, gdy wybrało się źle. Gdy człowiek popełni grzech ciężki, niepokój sumienia może trwać aż do śmierci. Szatan zaś już za życia pastwi się nad tą duszą z pełną satysfakcją posiadania jej na własność. Często w sytuacji życia w grzechu śmiertelnym człowiek doznaje różnych niepokojów zamieniających się np. w nerwice. Leczy się u lekarzy. A sedno tkwi w sakramencie pokuty. Tam należy szukać ratunku i uzdrowienia duszy. Po tym następuje uzdrowienie psychiki, a nawet i ciała.
Niech Bóg błogosławi nas na czas rozważań, przyglądania się swojemu sumieniu i podejmowania właściwych decyzji. Niech błogosławi nas Duchem Świętym, by On poprowadził nasze myśli, serca i dusze.