73. Uzdrowienie epileptyka (Łk 9,37-43a)
Następnego dnia, gdy zeszli z góry, wielki tłum wyszedł naprzeciw Niego. Naraz ktoś z tłumu zawołał: „Nauczycielu, spojrzyj, proszę Cię, na mego syna; to mój jedynak. A oto duch chwyta go, tak że nagle krzyczy; targa go tak, że się pieni, i tylko z trudem odstępuje od niego, męcząc go. Prosiłem Twoich uczniów, żeby go wyrzucili, ale nie mogli”. Na to Jezus rzekł: „O plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze będę u was i będę was znosił? Przyprowadź tu swego syna!” Gdy on jeszcze się zbliżał, zły duch porwał go i zaczął targać. Jezus rozkazał surowo duchowi nieczystemu, uzdrowił chłopca i oddał go jego ojcu. A wszyscy osłupieli ze zdumienia nad wielkością Boga.
Komentarz: Całe to wydarzenie ma znamiona niezwykłego cudu, ukazuje bowiem potęgę, moc Boga, Jego władzę na światem ducha. Jezus uwolnił chłopca od złego ducha, uzdrowił go i oddał ojcu. Zauważmy, iż opisany został tutaj trzystopniowy proces powrotu dziecka do świata ludzi zdrowych, do rodziny. Zatrzymajmy się nad tym dłużej, aby zdać sobie sprawę, co jest ważne w tym wydarzeniu i jak się ono ma do naszego życia.
Otóż dokonamy dzisiaj porównania naszych dusz. Będzie ono jednak wydawało się nam dość drastyczne. Miejmy na uwadze to, iż znamy siebie tylko częściowo. To Jezus jest Bogiem, który patrzy na nas z pewnej perspektywy, widzi nas od chwili poczęcia do śmierci, widzi nasze rodziny i ich wcześniejsze losy. Zatem tylko Bóg może mieć obiektywny pogląd na nasze życie, nasze dusze i serca. Dlatego mówi nam, że jesteśmy podobni do chłopca – epileptyka, targanego przez złego ducha. Nasze dusze są chore, słabe, toteż ulegają coraz bardziej złu. Choroba drąży nasze serca. Każdy atak epilepsji pozostawia po sobie ślady, które czynią nasz organizm słabszym. Każdy atak złego ducha coraz bardziej pogrąża nas w ciemnościach. Stajemy się powoli niewolnikami szatana, choroby. Uwięzieni w sobie samych, zamknięci we własnym świecie, przestajemy mieć właściwy kontakt ze światem prawdy, w którym żyje Bóg. Tak jak ten biedny, chory chłopiec, schodzimy coraz bardziej na margines prawdziwego życia. Coraz częstsze ataki sprawiają, że nie mamy już dobrego kontaktu ze światem. Coraz bardziej zanurzamy się w chorobie. Żyjemy w cierpieniu, w świecie przez tę chorobę stworzonym, przez szatana dodatkowo wykrzywionym. Nasz świat przestaje być tym realnym, prawdziwym, a staje się jedynie naszym, którego inni znowu nie zawsze mogą zrozumieć, który coraz bardziej odbiega od prawdy. Jest chory, jest targany przez złego ducha, jest bardzo smutny, niosący beznadzieję. Wydaje się, że nie ma z niego wyjścia. A jednak wyjście istnieje.
Tym wyjściem, ratunkiem jest Jezus! Zobaczmy, jakie to proste! Jakże często szukamy różnych dróg wyjścia, rozwiązań. Nieraz poświęcamy temu swój czas, siły, pieniądze, a nie ma zmiany na lepsze. Wystarczy jednak zwrócić się do Jezusa, a sprawa sama znika, problem jest rozwiązany, konflikt zażegnany. To Jezus bierze stery w swoje ręce i naprawia to, cośmy popsuli. Jednak powyższy fragment wskazuje na trzy etapy. Pierwszy to: Jezus uwalnia od złego ducha. Drugi to: Jezus uzdrawia chłopca. A trzeci: Jezus oddaje chłopca ojcu. Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy pierwszym etapie. To działanie złego ducha nie musi być tak jawnym, tak jaskrawo widocznym. Grzech, który drąży nasze dusze niczym robak, na zewnątrz może być zupełnie niewidoczny. Grzech może jedynie żyć w sercu. Człowiek potrafi całkiem nieźle kamuflować się. Poza tym jest wiele takich słabości, które wcale nie wychodzą na zewnątrz, a mając swoją siedzibę w sercu, tylko w nim wydają dyspozycje, w nim urabiają naszą duszę, poddają myśli, wpływają na postawy, stosunek do innych. Na pozór osoba wydaje się spokojna, wierząca, praktykująca, wewnątrz zaś szatan toczy bój, bowiem znalazł furtkę do tego serca i wypełnia je na przykład nienawiścią, nieżyczliwością, niechęcią do innych, obojętnością na cierpienie Boga i bliźnich, wygodnictwem, ciągłym tłumaczeniem własnych słabości przy wyolbrzymianiu słabości innych. I chociaż na pozór osobie tej nie można wiele zarzucić, to w sercu od dawna zło drąży swoje tunele. Czasem ujawni się to, co w sercu, ale niektórzy potrafią bardzo dobrze ukrywać swoje wnętrze, stwarzając pozory niemalże świętości.
To stan naszych dusz. To nasze dusze są epileptykami, chorymi. To naszymi duszami zło co i rusz targa, by dokonać spustoszenia, by upokorzyć, by poniżyć, by zawładnąć. To słabości nasze sprawiają, że jesteśmy coraz słabsi i nie mamy sił przeciwstawić się grzechowi. To nasze dusze drąży choroba i sami nie możemy się z niej wydobyć. Tylko Jezus jest w stanie, w mocy zaradzić temu. Tylko On. Do Niego powinniśmy się zwrócić. Do Niego powinni zwracać się nasi bliscy. Razem powinniśmy codziennie prosić: „Uzdrów nas, Panie. Zaradź naszym słabościom. Uwolnij nas od grzechu. Pomóż powstać.” Zauważmy, że Jezus najpierw uwolnił chłopca od szatana. Dopiero potem zajął się chorobą ciała. W każdym przypadku najpierw należy zwracać się do Jezusa. Bowiem oczyszczenie z grzechu pomaga w uwolnieniu od choroby, pomaga w procesie uzdrawiania, pomaga przynajmniej powstrzymać postęp choroby. Dusza jest przed ciałem. Zdrowa dusza zupełnie inaczej przyjmuje choroby ciała. Zdarza się, iż uwolnienie z grzechu, spowiedź, już rozpoczyna proces zdrowienia, bo znika przyczyna choroby. Po uwolnieniu od złego Jezus uzdrawia ciało, uwalnia chłopca od strasznej choroby, która potrafi bardzo zniszczyć organizm, szczególnie wpływa na procesy zachodzące w mózgu.
W końcu oddaje zdrowego chłopca ojcu. To również piękny etap. Można go przyrównać do naszego powrotu do Boga Ojca. I nie chodzi tutaj o wielkie nawrócenia, powroty wielkich synów marnotrawnych. Przyznajmy przed samymi sobą, iż upadamy nieustannie. Tak naprawdę nieustannie grzeszymy niepotrzebnymi myślami, niepotrzebnymi słowami, zainteresowaniami, poświęcaniem czasu nie Bogu, tylko własnej pysze, wygodnictwu, lenistwu, miłości własnej. To jest choroba naszych dusz! Na drodze maleńkich właściwie nie popełnia się ewidentnych, ciężkich grzechów. Dusza, która wchodzi na drogę miłości, prawdziwie tej miłości pragnie i stara się nią żyć. Tyle, że słabości stale przeszkadzają jej w kroczeniu wprost do nieba. Jezus w sakramencie pokuty oczyszcza nas swoimi zdrojami i przywraca nas na powrót Bogu Ojcu. Oddaje nas w ramiona Ojca. To piękne wydarzenie, wspaniałe przeżycie. Nie oznacza ono jednak, iż już na zawsze pozostaniemy zdrowi, czyści i wolni. Do Jezusa powinniśmy codziennie zwracać się z prośbą o uwolnienie z choroby ciała i ducha, o obronę przed działaniem szatana i przywrócenie nas Ojcu Niebieskiemu. Nasze dusze potrzebują nieustannie kontaktu z Jezusem. Nieustannie! Bo chociaż nie jesteśmy przysłowiowymi wielkimi grzesznikami, to jednak nasza małość, słabość, odbija się na naszych duszach, sercach. Mamy dużo do naprawienia, uzdrowienia, poprawienia, oczyszczenia. Czasem wydaje się, iż są to drobiazgi, jednak Jezus, który pragnie nas mieć przy sobie doskonałymi, odczuwa bardzo boleśnie każdą niedoskonałość, choćby najmniejszą. To, co u innych tak bardzo Go nie rani, u nas, wybranych i przeznaczonych do bliższej z Nim zażyłości, boleśnie dotyka Go i bardzo zasmuca.
Zatem starajmy się nieustannie stawać przed Nim ze świadomością bycia tym chłopcem – epileptykiem z Ewangelii, który sam będąc chorym, nie może sobie z tą chorobą i zniewoleniem szatana poradzić. Prośmy Jezusa, by nas uwolnił i uzdrowił, a potem, by przywrócił Ojcu. Módlmy się z wielką pokorą, uznając swoje słabości, swój grzech. Prośmy, by Jezus ciągle spoglądał na nasze dusze i wysyłał swego Ducha, który wzmocni je, pomoże wytrwać w miłości, a gdy upadniemy, da siły, by prosić o miłosierdzie i powstanie. Módlmy się, dusze maleńkie, bowiem przed nami droga przemiany, droga formowania, droga uczenia się, kim i czym jest Miłość. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?