74. Pierwsze rozmnożenie chleba (Mt 14,13-21)
Gdy Jezus to usłyszał, oddalił się stamtąd w łodzi na miejsce pustynne, osobno. Lecz tłumy zwiedziały się o tym i z miast poszły za Nim pieszo. Gdy wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych. A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Miejsce to jest puste i pora już spóźniona. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności!» Lecz Jezus im odpowiedział: «Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść!» Odpowiedzieli Mu: «Nie mamy tu nic prócz pięciu chlebów i dwóch ryb». On rzekł: «Przynieście Mi je tutaj!» Kazał tłumom usiąść na trawie, następnie wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, i zebrano z tego, co pozostało, dwanaście pełnych koszy ułomków. Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci.
Komentarz: „Lecz tłumy poszły za Nim pieszo. Gdy wysiadł, ujrzał wieki tłum. Zlitował się nad nim i uzdrowił ich chorych”.
Postępowaniem Jezusa zawsze kierowała miłość, która ma niesamowitą moc. To Ona czyniła te wszystkie znaki i cuda. Jezus, napełniony miłością Boską, czynił to, co ona Jemu nakazywała. Miłość Boża i Jezus – to jedność, zjednoczone człowieczeństwo i Boskość.
Cóż zatem Jezus czyni w przytoczonej sytuacji? Gdy usłyszał o ścięciu Jana Chrzciciela, „oddalił się stamtąd w łodzi na miejsce pustynne, osobno”. Jan był głosem przepowiadającym nadejście Mesjasza. Dzięki Duchowi Świętemu wiedział i rozumiał więcej niż inni. On też szczególnie ukochał Jezusa. Po pierwsze dlatego, iż łączyły ich więzy krwi. Byli przecież krewnymi. Choć miłość ta była czymś więcej niż tylko relacją kuzynów. Po drugie, Jan pokochał Jezusa – dzięki natchnieniu Ducha Świętego – jako Mesjasza, zstępującego na ziemię Boga. Chociaż nie miał w pełni objawionej prawdy, jednak to, co Bóg przed nim odsłonił wystarczyło. Ileż tęsknoty za Jezusem wyrywało się nieraz z serca Jana. Tak wiele razy musiał tłumić w sobie pragnienie pójścia za Nim. Wiedział jednak, że jego powołaniem jest głosić nadejście Zbawiciela i do tego przygotować ludzi. Dlatego nie szedł za Jezusem. Jednak serce Jana należało do Niego. Można powiedzieć, że był pierwszym – bo już w łonie swej matki – Jego wyznawcą, uczniem oraz apostołem. Jezus, jako że był Bogiem, wiedział o wszystkim. Znał serce Jana doskonale. Kochał go i doceniał tę wierność Bogu i wyznaczonemu powołaniu. Gdy zatem usłyszał o jego śmierci, zasmucił się. Pragnął być sam i modlić się. Dlatego odpłynął, szukając samotności.
Jednak ludzie byli spragnieni Jego obecności. Chcieli go słuchać, przebywać z Nim. Mieli nadzieję na ratunek dla siebie, ukojenie dusz, uzdrowienie ciał. Gdy więc Jezus dobił do brzegu, ujrzał ten wielki tłum spragnionych, biednych ludzi czekających na Jego słowo, spojrzenie, modlitwę. „Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych”. Mimo że pragnął samotności, a Jego serce było smutne z powodu okrutnej śmierci Jana, widząc te tłumy, odsunął na bok swoje uczucia. Był cały dla ludzi. Dlaczego to uczynił? Ponieważ kochał. Kochał ten tłum i każdego pojedynczego człowieka. Widział spragnione serca, wyciągnięte do Niego dłonie, cierpienia z jakimi przyszli, nadzieję i ufność. Czuł też ich miłość. Doznawał jej od tych zwykłych, prostych ludzi. Nie byli podstępni, zawistni i złośliwi, jak wielu faryzeuszy. Jezus odwzajemniał tę miłość, dając im o wiele więcej – siebie. Cały czas kierowała Nim miłość. Cokolwiek czynił, robił to z miłości.
Gdy nastał wieczór i uczniowie chcieli, by odprawił tłumy, Jezus znowu ulitował się nad nimi. Miejsce było oddalone od siedzib ludzkich. A oni przebywali z Nim, słuchali przecież prawie cały dzień. Byli głodni. Powodowany miłością uczynił kolejny znak. To miłość nakarmiła tysiące ludzi. Ta miłość, której naucza Jezus, o której mówi Bóg na kartach Starego Testamentu, jest żywa. Ona jest mocą, siłą – nie ślepą, bezwiednie działającą, ale ukierunkowaną na dobro. Sama w sobie jest dobrem, jego ciągłym rodzeniem się.
Musimy uzmysłowić sobie, iż Jezus cały jest Miłością. Tak więc wszystko, co robił było ukierunkowane na miłość, powodowane miłością, miało w sobie moc miłości. Miłość – jako siła najpotężniejsza (bo przecież Bóg nią jest) – czyniła te wszystkie znaki i cuda. Jezus, widząc choroby i nieszczęścia ludzi, obdarzał ich Boską miłością. Ona zaś, wylewając się z Jego serca, dotykała ciał i dusz. Sam dotyk wystarczał, by uzdrowić.
Spójrzmy, jak wielką moc ma miłość! Tak często traktujemy opis uzdrowień i znaków czynionych przez Jezusa jako coś, co może nie jest bajką, ale działo się dawno temu i teraz dokonywać się już nie może. Wtedy On chodził po ziemi. Co za błędna postawa i brak wiary! Jaka nieznajomość nauki Jezusa i Kościoła! Jezus żyje! Chodzi po ziemi! Jest pośród nas! W sposób cudowny obecny jest w Tabernakulum. Najświętszy Sakrament to najwyższy dowód miłości Boga, Jego obecności wśród swego ludu, troski o każdego, Jego poświęcenia. Bóg żyje i nadal rozlewa na nas swoją miłość. Tę samą, która dwa tysiące lat temu rozmnożyła chleb i ryby, uzdrowiła epileptyka oraz sparaliżowanego, przywróciła wzrok niewidomemu i wskrzesiła córkę Jaira. To ta sama Miłość, która dała się ukrzyżować. Ta sama, która stworzyła świat, dała życie rodzajowi ludzkiemu i prowadziła naród Izraelski, mimo wielu jego niewierności. Ta Miłość żyje! To Bóg Nią jest!
Mówimy czasem: Tyle się modliłem, a choroba nadal nie ustępuje; w mojej rodzinie wciąż brak wzajemnego zrozumienia; nieszczęścia ciągle mnie dotykają…! To nie słowa, a miłość w nich zawarta dokonywała cudów. Teraz również – tylko ona jest w stanie przemieniać serca i je uzdrawiać. Miłość, a nie nasze pragnienie zmiany, chęć bycia zdrowym. Zrozumiejmy. Miłość jest tą mocą. Ona stworzyła świat. To nie jest utarte powiedzenie bez znaczenia. To prawda, którą powinniśmy żyć, zachwycać się i wielbić w niej Boga. Miłość ma moc sprawczą, przemieniającą. Miłość – to Bóg! Bóg – to Miłość! Jeśli kochać będziemy, to miłość Boga dokonywać będzie zmian w naszych sercach, ciałach, otoczeniu. Uzdrowi relacje, pomoże pokonać trudności, inaczej spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość. Da nam cierpliwość, łagodność i siły, by godzić się na to, co trudne do przyjęcia. Ona pouczy nas, jak postępować z dziećmi, jak rozwiązać problemy w pracy.
To nie nasze myśli, nie wyobrażenia, pragnienia, nawet nie czyny, ale miłość dokona tego wszystkiego. Posłuży się naszym sercem, umysłem, ustami, rękami. Ona ma moc. Może uczynić wszystko. Tylko trzeba dać jej miejsce w swym sercu. I to pierwsze miejsce. Ona musi nasze serce wypełnić. Trzeba postawić Boga na pierwszym miejscu w swoim życiu. Wtedy On, Jego miłość będzie w nas mieszkać, królować i nami kierować. A wówczas zobaczymy znaki i cuda, które nas zadziwią. Miłość będzie je czynić. My tylko ją przyjmijmy i pozwólmy jej działać.
Niech spocznie na nas błogosławieństwo miłości Bożej i przekona nasze serca o jej niepojętej, cudownej mocy. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.