75. Jezus chodzi po jeziorze (Mt 14,22-33)
Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: «Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!» Na to odezwał się Piotr: «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!» A On rzekł: «Przyjdź!» Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie!» Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: «Czemu zwątpiłeś, małej wiary?» Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym».
Komentarz: Fragment ten bardzo dobrze znany jest wszystkim. W postawie Piotra odzwierciedla się typowe nasze postępowanie. Historia wiary w życiu człowieka przebiega niejako falami. Tak jak fala wznosi się wysoko, a potem opada w dół. Człowiek w przypływie łaski danej od Boga, zachwytu nad Bożą miłością i potęgą, czyni pewne postanowienia, obiecuje coś sobie i Bogu. Będąc umacnianym łaską, czując w sobie tę Bożą moc, zachowuje się jak Piotr. „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie”. Wyczuwamy w jego głosie zapał. Czujemy miłość, która wręcz rozsadza serce Piotra. Tak, on kochał Jezusa, gotów był uczynić wszystko. Działał bardzo często pod wpływem emocji. Wszystko robił od razu – tu i teraz. Wybuchał, gdy nagromadziło się dużo spraw, a potem gorzko żałował i przepraszał za to. Jezus takiego go miłował. To nie wszystko. Wybrał na głowę Kościoła! Jak wielką obróbkę musiała przejść jego dusza, jego charakter i osobowość, ileż pracy musiał sam włożyć w to, aby ostatecznie zostać opoką Kościoła.
W nocy na jeziorze Piotr również ulega emocjom. Jest w tej sytuacji bardzo szczery. Często szybciej wypowiadał słowa, niż zdążył pomyśleć nad ich skutkami. Teraz niesiony uwielbieniem dla swego umiłowanego Nauczyciela zapragnął podejść do Niego po wodzie. Jego serce i dusza wyrywały się. W tej chwili wiedział, że wszystko jest możliwe – bo jest Jezus. A z Nim, przy Nim i przez Niego dzieją się różne cuda. Jezus powiedział: „Przyjdź”. Piotr tylko na to czekał. Wyszedł z łodzi i na środku jeziora szedł po wodzie w Jego kierunku. Niosły go miłość, emocje, uczucie uwielbienia, pragnienie zbliżenia do Mistrza, zachwyt nad Jego osobą. Po chwili jednak nieco oprzytomniał. Zdał sobie sprawę z tego, co robi. Teraz włączył się umysł i zagłuszył serce. Myśli płynęły bardzo szybko. Piotr błyskawicznie ocenił całą sytuację – logicznie, rozumowo, praktycznie. Nie było w tym miejsca na niezwykłe wydarzenia, które przecież są udziałem Jezusa. Piotr sam ich doświadczał i był świadkiem. Teraz liczył się tylko rozum, logika i myśl: Przecież to niemożliwe! Jestem rybakiem i wiem – po wodzie nie da się chodzić. W tym momencie uderzył silniejszy podmuch wiatru. To jeszcze utwierdziło go w jego przekonaniach.
Tam gdzie brak wiary, nie może zdarzyć się cud, który na niej się opiera. Piotr wpadł do wody i zaczął tonąć. Strach sprawił, że zapomniał nawet o swoich umiejętnościach pływania. Fala wydawała się ogromna, wiatr silny; noc, ciemność… Wszystko to jeszcze potęgowało uczucie lęku. W rozpaczy zawołał więc: „Panie, ratuj mnie”! Na szczęście nie do końca zapomniał w tym momencie o tym, kim jest Jezus. Resztki pamięci o Jego mocy pozostały. „Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?” To wystarczyło, by uratować Piotra. Kiedy poczuł on dotyk dłoni Pana, wypełnił go pokój. Powróciła ufność, pewność Jego mocy, poczucie bezpieczeństwa. Teraz znów wierzył, że nic mu nie grozi, z Jezusem wszystko jest możliwe. On potrafi wydobyć go z każdej opresji.
To zdarzenie nie spłynęło po Piotrze jak przysłowiowa woda po kaczce Długo jeszcze je rozważał. Przypominał sobie wcześniejsze uczucia i emocje – swoją pewność i to co wydawało mu się wiarą; potem lęk i strach, gdy myślał, że śmierć zagląda mu w oczy, a w końcu ten cudowny pokój i poczucie bezpieczeństwa, kiedy Jezus chwycił go za rękę. To wydarzenie wiele go nauczyło. Ale jeszcze nie wystarczyło, by zawierzyć, zaufać do końca. Potrzeba było męczeństwa Jezusa i Jego śmierci. Piotr musiał doświadczyć wielkiego strachu i cierpienia na widok umęczonego Jezusa, bólu z powodu własnego zaparcia się Go oraz przebaczenia swego Pana i Maryi, by dokonała się prawdziwa przemiana, aby z Szymona stał się Piotrem – Skałą – głową Kościoła.
Każdy z nas w swoim życiu doświadcza tego, co Piotr. Wielokrotnie pod wpływem łaski danej z Nieba czujemy się mocni. Wydaje się nam, że nasza wiara jest niezłomna, ufność wielka, że już nic nas nie odłączy od miłości Jezusa. Zapewniamy Go o tym, podejmujemy postanowienia. Poddajemy się emocjom. „Wychodzimy na środek jeziora”, niekiedy nawet demonstrując swoją wiarę i ufność, jakby były na pokaz. Jednak w trakcie rozglądania się stwierdzamy, żeśmy chyba zaszarżowali. Woda głęboka, łódź daleko, fala wysoka, a Jezus jawi się nam niczym zjawa. W tych ciemnościach wygląda niewyraźnie. Wystarcza wtedy lekki podmuch wiatru, a tracimy wiarę, ufność pokładaną w Bogu i wpadamy do wody. Wtedy już całkowicie opanowuje nas lęk i na całe gardło wołamy: Panie, ratuj mnie! Za chwilę wszystko się ucisza, słońce wschodzi, my siedzimy w łodzi i okazuje się przy porannym świetle, że to, co nas tak przerażało, było trudnością, problemem – jest rzeczą błahą, a Bóg nad wszystkim czuwa. Brzeg niedaleko i gdybyśmy nieco podpłynęli, znaleźlibyśmy grunt pod nogami. Wtedy to zazwyczaj klękamy na kolana i wyznajemy wiarę, dziękujemy Bogu i uznajemy Go za swego Pana: Prawdziwie jesteś Synem Bożym.
Ileż to razy było tak w twoim życiu? Ile razy upadałeś na duchu, ulegając wątpliwościom? Czego potrzeba twojej wierze, byś stał się prawdziwie ufnym i wierzącym? Trzeba cierpienia, przeżycia dogłębnie swej nędzy; ukorzenia się przed Bogiem i przyznania do swojej ogromnej słabości. Potrzeba prośby o przebaczenie i przyjęcia go do serca. Kiedy tak się stanie, masz szansę, że twoja wiara dozna przemiany i stanie się niczym skała. Ale nigdy nie możesz być do końca pewien, że gdy powieje nieco silniejszy wiatr, a ty rozejrzysz się dokoła, nie zwątpisz i wpadając do wody, nie zakrzykniesz: Panie, ratuj mnie!
Należysz do grona dusz najmniejszych. Nigdy zatem nie stwierdzisz: Teraz jestem mocny wiarą i ufnością. Jednak musisz upatrywać swoją moc i siłę, ufność i wiarę w Bogu. I jeśli codziennie będziesz składać Mu siebie w ofierze, prosząc o wszystko – bo sam nie masz nic – może stanie się tak, że zdając sobie sprawę ze swej nicości, przyjmiesz Boga do serca, a On prawdziwie stanie się twoją mocą. Ale dokona się to tylko w sercu pokornym, uniżonym, łagodnym, cichym; w sercu, które przemienione miłością, przeorane cierpieniem, prawdziwie uznaje swoją totalną słabość. I będzie to czynić do końca życia, ciągle pokładając całą ufność w Bogu.
Niech Bóg błogosławi nas. Niech pokora przyniesie nam ufność, uznanie własnej słabości, da nam Bożą moc. Niech Bóg będzie wszystkim, byśmy mogli kroczyć śmiało po jeziorze.