75. Spór o pierwszeństwo (Łk 9,46-48)
Przyszła im też myśl, kto z nich jest największy. Lecz Jezus, znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: „Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki”.
Komentarz: „Kto bowiem jest najmniejszy pośród was wszystkich, ten jest wielki”. Wielkość i małość – to pojęcia tak różnie przez nas rozumiane. Świat lansuje wielkość, natomiast małość jest uważana za coś gorszego. Mimo że od dłuższego czasu mówimy o maleńkiej drodze miłości, mimo że nazywamy siebie duszami najmniejszymi, mimo że staramy się iść za wskazaniami Bożymi na tej drodze, to jednak nadal tkwi w nas to nastawienie, by być wielkimi. Przejawia się to w różnych sytuacjach w codzienności. Ta mania wielkości bardzo nam przeszkadza, by prawdziwie być duszami najmniejszymi. Prawdą o nas jest to, że rzeczywiście jesteśmy małymi., ale nie pojmujemy swojej małości. My jej nie widzimy w pełni. My jej nie przeżywamy jako swojej, własnej, tkwiącej w nas. Natomiast nadal wychodzi z nas chęć bycia wielkimi. Na każdym kroku podkreślamy własną ważność. Na każdym kroku chcemy dochodzić swego. Zaznaczamy swoje zdanie. Włączamy się w rozmowy, by zostać zauważonym. Chcemy zaistnieć. W sytuacjach stresujących, nerwowych, bardzo często wychodzi z nas chęć pokazania swojej przewagi, ważności, mądrości, czyli swojej wielkości. W wielu sytuacjach mamy ochotę poustawiać wszystko po swojemu, według swojej mądrości.
Przyjrzyjmy się sobie – ile w nas niecierpliwości. Skąd się ona bierze? Z braku pokory, z przekonania, iż jesteśmy ważni – my, nasze plany, nasza praca, nasz czas, nasze pieniądze, nasze zdrowie. Ważni, a nawet najważniejsi. To poczucie wielkości wprowadza nas we frustracje, bowiem gdybyśmy naprawdę przeżywali siebie jako małych, godzilibyśmy się na różne sprawy i wydarzenia uważając, że Bóg wie, co czyni; że taka czy inna reakcja jakiejś osoby to wynik splotu pewnych sytuacji, zdarzeń. Nie ustawialibyśmy wszystkiego po swojemu i nie próbowalibyśmy wykazywać swojej wyższości, mądrości i przewagi nad innymi. Człowiek pokorny często milczy. Czy ty milczysz, gdy ciebie nie pytają o zdanie? Ile to razy sam rozpoczynasz rozmowę, która nie jest mową miłości. Człowiek pokorny godzi się na różne, nie zawsze dogodne dla niego, rozwiązania czy sytuacje. Czy ty z pokorą przyjmujesz wszystko, co ciebie spotyka od innych? Człowiek pokorny uznaje swoją małość i słabość. Wie, że stale upada, że popełnia błędy, grzeszy i w związku z tym innym też daje prawo do błędów, upadków, słabości. On wie, że jest mały i przyjmuje to. Akceptuje swoją małość, słabość. Nie stara się być kimś innym. Nie udaje kogoś, kim nie jest. Chce żyć w zgodzie z samym sobą. W zgodzie ze źródłem, z którego wyszedł.
Na swoją małość człowiek musi spojrzeć przez pryzmat Boga. Dopiero wtedy nabiera właściwej perspektywy. Dopiero wtedy zaczyna mieć właściwy pogląd na swoje istnienie, na siebie i na świat. Patrząc na siebie jako na stworzenie powołane do życia przez Bożą miłość, człowiek powoli przyjmuje prawdę o sobie jako istocie z jednej strony wyróżnionej przez Boga spośród wszystkich innych stworzeń na ziemi, wywyższonej do godności niebywałej – godności dziecka Bożego. Ale jednocześnie zaczyna dostrzegać własną nędzę i nicość, co nakazuje mu ogromne uniżenie wobec Boga, postawę pokory nie tylko wobec Stwórcy, ale wobec życia, ludzi, wydarzeń. Ta postawa pokory wobec wszystkiego i wszystkich jest trudna, szczególnie we współczesnym świecie. Jednak tylko ona, tylko przyjęcie swojej małości i słabości wobec Boga otwiera jeszcze bardziej na prawdę o człowieku oraz prawdę o Bogu. To przyjęcie własnej małości jest wyzwalającą prawdą. Sprawia, że powoli człowiek staje się wolny od manii wielkości. Zaczyna żyć w zgodzie z prawdą o sobie. Coraz bardziej zbliża się do zamysłu Boga, z jakim został stworzony. Żyje w zgodzie ze swoim powołaniem. Zaczyna realizować wolę Boga wobec siebie. Akceptuje siebie takim, jakiego go stworzył Bóg. Uznaje kruchość swoją jako duszy małej, najmniejszej i pragnie jedynie należeć do Boga. Pragnie być przez Niego kochanym, przyjmowanym. Pragnie żyć dla Niego.
Taka dusza, która właśnie w ten sposób przyjęła swoją małość, uznała siebie za najmniejszą, najsłabszą, zdobyła skarb największy. Ona przyjęła Prawdę. Ona nią żyje. Zyskała więcej niż gdyby posiadła wszystkie bogactwa świata. Dopiero wtedy prawdziwie stała się największą w królestwie niebieskim. To niebywałe! Bowiem to, co pogardzane w oczach świata, staje się chwałą w wieczności. Zrozumienie tego, a nawet więcej – przyjęcie i życie tą prawdą – jest mądrością, o którą należy się modlić. Nie darmo w Piśmie Świętym autor natchniony wychwala Mądrość Boga i traktuje ją osobowo. Uważa ją za największy skarb człowieka, którego powinien on pragnąć, do którego powinien dążyć.
Módlmy się więc o mądrość Bożą, abyśmy zrozumieli prawdę o własnej małości, której przyjęcie oznacza włączenie do chwały samego Boga. Módlmy się, abyśmy potrafili zaakceptować swoją nędzę i żyć w pokorze serca sekunda po sekundzie. Byśmy dążyli do poznania tej prawdy, iż najmniejszy pośród nas jest największym w królestwie niebieskim. Módlmy się, abyśmy zapragnęli być sługami swoimi, abyśmy nigdy nie dążyli do chwały swojej, a pokornie przyjmowali wszystko, co nas dotyczy, co dotyka, co się nam przydarza. Módlmy się, abyśmy bardzo głęboko doświadczyli i przeżyli dzisiejsze słowa Ewangelii, byśmy na nowo odkryli tę prawdę o własnej małości, byśmy poprzez jej odkrycie zrozumieli sens swojego istnienia – zupełne zawierzenie się Bogu, który jest Wszystkim, w którym jest cel naszych dążeń, w którym jest nasza moc, nasza siła, nasze życie, nasze szczęście, nasza wieczność, nasza wielkość. Módlmy się, niech poprowadzi nas Duch Święty.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?