7. Rozważanie siódme: „Św. Józef, patron dobrej śmierci”
Słowa Ewangelii wg św. Mateusza (Mt 18,21-35)
Piotr zbliżył się do Jezusa i zapytał: Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy? Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy. Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał rozliczyć się ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który mu był winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby tak dług odzyskać. Wtedy sługa upadł przed nim i prosił go: Panie, miej cierpliwość nade mną, a wszystko ci oddam. Pan ulitował się nad tym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: Oddaj, coś winien! Jego współsługa upadł przed nim i prosił go: Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą? I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu.
Gdy Jezus dokończył tych mów, opuścił Galileę i przeniósł się w granice Judei za Jordan.
Moi drodzy! Dzisiaj zarówno w pierwszym czytaniu, jak i na sam koniec w Ewangelii pojawia się rzeka Jordan. Rzeka, która jest, można powiedzieć, taką bramą do Ziemi Świętej. W czytaniu z Księgi Jozuego widzimy, jak Izraelici wychodząc z niewoli egipskiej, dochodzą do Jordanu. I wiemy, co się stało przed Jordanem. Przed rzeką, na Górze Nebo – Mojżesz umiera, odchodzi. Jemu nie jest dane wejść do Ziemi Obiecanej. On doprowadza Izraelitów do tej granicy, ale sam tam nie wchodzi. Dzieło dalsze poprowadzi kto inny – Jozue, syn Nuna. Imię Jozue po hebrajsku brzmi Jeszua. I to jest to samo imię, co imię Jezus. Tyle, że utarło się w języku polskim, aby tłumaczyć to inaczej niż Jezus, by nie było zamieszania, żebyśmy wiedzieli, kiedy jest mowa o Panu Jezusie, a kiedy o Jozue.
Zwróćmy uwagę na pewną rzecz. Mojżesz nie może wejść, nie może przejść za Jordan. Ktoś inny musi przeprowadzić przez tę wodę. Woda jest takim symbolem granicy – bardzo mocnym. Można powiedzieć (często księża korzystają z tego przykładu), że Mojżesz, przeprowadzając przez Morze Czerwone, prowadzi do Ziemi obiecanej, a Jezus prowadzi nas przez wody chrztu ze śmierci do życia. Albo, patrząc nawet na mitologię grecką i rzymską też widzimy rzekę, która oddziela krainę ciemności od krainy ludzi żyjących. Ważne było dojście nad tę rzekę i zapłacenie Charonowi, żeby móc przejść. Ważne było, żeby mięć monetę na opłatę która zapewni przepłynięcie, transport na drugą stronę. Wkładano w usta, czy kładziono gdzieś pod poduszkę, aby było czym zapłacić. U nas, u chrześcijan, jest nieco inaczej. Chociaż też jest kwestia zapłaty za tę drogę. I bardzo często w obliczu śmierci człowiek się zastanawia, czy mi starczy? Tylko że my nie płacimy ani w obolach, ani w dukatach, ani w talentach. Zapłatą, którą Jezus ustanawia, jest miłość. Wiemy, że na końcu sądzeni będziemy z miłości. Bo byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem spragniony, a daliście mi pić…. I odwrotnie: Byłem głodny, a nie daliście mi jeść, byłem spragniony, a nie daliście mi pić. Byłem chory, w więzieniu, a nie przyszliście do mnie… Te uczynki miłosierdzia, miłości są formą zapłaty, są formą „spłaty” choć części tego długu, jaki człowiek ma u Pana Boga.
Dzisiejsza Ewangelia była o długu, wielkim długu, i o człowieku niewdzięcznym, który nie potrafił docenić, jak miłosiernie ten dług Pan mu darował.
To dzisiejsze słowo Boże jakże bardzo skłania nas, byśmy przyjrzeli się śmierci św. Józefa. Bo można powiedzieć, że on, podobnie jak Mojżesz, doprowadza lud wybrany do pewnego momentu. O św. Józefie, o jego śmierci w Piśmie Świętym nie przeczytamy. Wiemy, że ten moment nastąpił między 12 rokiem życia Pana Jezusa a 30. Bo tam jest taka, można by powiedzieć luka, taka pustka, cisza i tajemnica, kiedy znika św. Józef. Powiedziane jest, że gdy Jezus ma 12 lat, wracają do Nazaretu i że Pan Jezus jest posłuszny Józefowi i Maryi; żyje i wzrasta w łasce u Boga i u ludzi. A więc jakiś czas Józef jeszcze tam jest, ale ile lat, tego nie wiemy.
Z pomocą przychodzą nam znów źródła poza biblijne – dwa źródła. Jednym z nich są apokryfy – zwłaszcza apokryf „Śmierć św. Józefa”. Dużo rzeczy może nam pokazać ten apokryf, choćby w aspektach teologicznych, bardziej niż historycznych. I tak jak św. Jan pisze swoją Ewangelię bardzo teologicznie, nadając jej szczególną głębię, tak ten apokryf też bardzo głęboko teologicznie próbuje pokazać śmierć św. Józefa.
Drugie źródło – są to mistycy. I tutaj chciałbym przywołać Marię z Agredy, służebnice Bożą, i jej „Mistyczne miasto Boże”. Ten dokument, traktat – chyba tak trzeba by to było nazwać – też opisuje śmierć św. Józefa. Ale tak jak zaznaczałem już wcześniej, oba te źródła to nie są księgi kanoniczne Pisma świętego, nie są to pisma natchnione i bardziej trzeba na nie patrzeć, jak na literaturę religijną, która ma pomóc nam znaleźć odpowiedzi.
Co nam mówią one o śmierci św. Józefa? Wskazują, że ta śmierć następuje tuż przed początkiem publicznej działalności Pana Jezusa, tuż przed Jego wystąpieniem, czyli gdy Jezus ma jakieś 30 lat. A ile lat ma św. Józef? Maria z Agredy mówi, że ma 63; że w momencie, kiedy poślubił Maryję miał 33 lata i później te kolejne 30 lat wspólnego życia. 63 lata – to jest taki wiek, który wydaje się być możliwym. Inni gdzieś wspominali o 40 latach, kiedy poślubił Maryję i później jeszcze te 30. Ale mniej więcej tak by się datowało ten czas i ten wiek. Co się tyczy apokryfu o śmierci św. Józefa, tam pojawia się informacja, iż św. Józef dowiaduje się, że umrze, rok przed swoją śmiercią. Zna czas swojej śmierci, zostaje mu to objawione. I przeżywa to bardzo. To jest taki czas, kiedy odkrywa, że on jeszcze chciałby żyć. I nie bardzo wie, jak ten czas wykorzystać. On ma świadomość swojej misji, do której Pan Bóg go wybrał – bardzo ważnej misji: być przy Matce Bożej i przy Synu Bożym. Może też ma świadomość tego, jak będzie wyglądał ten czas tułaczki. Może wie, że on byłby potrzebny, tak jak był potrzebny w drodze do Egiptu. Byłby potrzebny i teraz przy Panu Jezusie i przy Matce, żeby wszystko dobrze zorganizować, żeby Pan Jezus nie musiał później mówić, że „lisy mają nory, ptaki powietrzne gniazda, a Syn Człowieczy nie ma gdzie głowy schronić”. On, Józef, by to zorganizował, on by się postarał. Może ma świadomość tej przyszłej męki. Przecież słyszał proroctwo Symeona, jak miecz boleści będzie przeszywał Serce Maryi. I może przeczuwa, że pod krzyżem on też powinien być; że Matka Boża powinna oprzeć się na jego ramieniu. On tam powinien być, razem ze swoją wybranką, małżonką. Ale Pan Bóg chce inaczej, jakby chciał powiedzieć: Poradzimy sobie bez ciebie. Będzie Jan, będzie kto inny. Ty masz swoje zadanie i to Ja mówię, kiedy trzeba ze sceny zejść. Potrzeba, aby ktoś inny szedł dalej. Tutaj przychodzą na myśl słowa św. Jana Chrzciciela, które on wypowiada. Przecież on też przed Jezusem jest bardzo ważnym prorokiem, wyjątkowym, którego ludzie słuchają, który jest głosem Pana Boga. A kiedy pojawia się Pan Jezus, on sobie uświadamia jedną rzecz: Trzeba, aby On wzrastał, a ja się umniejszał.
Te myśli mogą towarzyszyć św. Józefowi. Udaje się do Jerozolimy, do Świątyni. Tam się modli i tam odzyskuje pewien pokój – o ile można nazwać to pokojem. I postanawia wracać do Nazaretu.
Ważną też rzeczą, która się pojawia w tym apokryfie jest świadomość swojej grzeszności. Józef przed swoją śmiercią (jak podaje apokryf) wiele razy powtarza: Biada mi. Biada… Pojawia się to aż 10 razy. Świadomy jest może tego, że nie wszystko zrobił tak, jak powinien. Staje mu też przed oczami jego życie. I tu autor apokryfu korzysta bardzo dobrze i głęboko z Ewangelii i opisuje wszystkie wydarzenia – od Zwiastowania poprzez Betlejem, ofiarowanie w świątyni, ucieczkę do Egiptu, poprzez ten moment zagubienia i odnalezienia Pana Jezusa w Świątyni. Józef uświadamia sobie, że może nie wszędzie spełnił oczekiwania Pana Boga. Ale jest przy nim Maryja i jest Jezus. I Oni go umacniają przy tym umieraniu w takim zapewnieniu, że wszystko jest dobrze; że był dobrym mężem, był dobrym ojcem, był dzielnym obrońcą Świętej Rodziny, obrońcą Chrystusa. Dobrze wypełniał swoje zadania. Chociaż sumienie wyrzuca mu pewne rzeczy, jednocześnie ma tę świadomość, słowa Maryi i Jesusa są szczere, że nie są to puste słowa. Później, co ciekawe, w czasie agonii pojawiają się duchy złe i dusze ludzi, którzy pomarli w grzechach. Przeraża ta wizja orszaku dusz grzesznych i złych duchów św. Józefa, ale wtedy pojawia się też inny orszak – świetlisty orszak, któremu przewodzili Archaniołowie – Michał i Gabriel, którego Józef już znał ze snów, którymi Bóg przemawiał do niego. W orszaku tym kroczyli patriarchowie i prorocy, oraz całe rzesze ludzi sprawiedliwych i prawych. Na końcu zaś za orszakiem kroczyła śmierć. Nie za orszakiem złych duchów, ale za orszakiem Świętych. I tu apokryf zawiera opis zbliżającej się Śmierci, która widząc Pana Jezusa przy łożu konającego, bała się wejść do domu. I wówczas Pan Jezus zwraca się do Śmierci, zaprasza ją, prosi, żeby weszła i dokonała oddzielenia duszy od ciała. Opis ten przedstawia śmierć jako służebnicę Pańską, która posłusznie i dokładnie wykonuje rozkazy Boże. Śmierć zna potęgę Boga i jest świadoma tego, że zostanie pokonana przez Pana Jezusa w chwili Zmartwychwstania, a więc i zmartwychwstania wszystkich ludzi na końcu świata. Jest posłuszna, ale też jest na usługach, jest służebnicą. Śmierć nie jest wrogiem, jest sługą.
W tym apokryfie widzimy to, co później „podchwyci” bardzo mocno św. Franciszek, nazywając śmierć swoją siostrą, drogą Siostrą. Widząc w śmierci nie tylko zło i ból, lecz odbierając ją jako dar i jako konieczność, która prędzej czy później przyjdzie. Ważną też rzeczą jest błogosławieństwo, jakiego Jezus udziela św. Józefowi na drogę do wieczności.
Jezus także błogosławi wszystkim, którzy będą nosić imię św. Józefa i domy, które czczą św. Józefa jako opiekuna Syna Bożego. Nigdy nie nawiedzi ich głód ani pożar, ani zaraza. Pojawia się ciekawy zwrot ku śmierci:
„O śmierci, która wzbudzasz wiele łez i liczne narzekania! To Pan dał tobie tę cudowną siłę. Nagana nie jest skierowana przeciw śmierci, ale przeciw Adamowi. Śmierć bowiem nie wykonuje niczego bez rozkazu Ojca. To dobry Ojciec posyła ją do człowieka.Ona wypełnia rozkaz Boga. Cóż przeszkadza, bym prosił dobrego Ojca, aby posłał duży wóz świetlisty, na którym położyłbym Józefa ciało, tak iż by nie skosztował w ogóle śmierci; aby aniołowie zabrali go w ciele, w którym się urodził do miejsca spoczynku i by przebywał w nim z bezcielesnymi duchami. Ale z powodu przestępstwa Adama przyszły srogie cierpienia na całą ludzkość wraz z koniecznością śmierci. Skoro noszę to cierpiętliwe ciało, to muszę zakosztować w nim śmierci ze względu na ludzką naturę”. Widzimy więc, można powiedzieć, świadectwo wiary Kościoła w konieczność i nieuchronność śmierci, ale też w przygotowanie do śmierci oraz w opiekę świętych – w to, że towarzyszą nam w tej drodze. Bardzo ważne jest to błogosławieństwo na śmierć. Błogosławieństwo Pana Jezusa. W tekście „Mistyczne miasto Boże” u sł. B. Marii z Agredy pojawia się więcej. Pojawia się też rozmowa z Matką Bożą, pojawia się hymn, który św. Józef wyśpiewuje względem Maryi, pochwalając i uwielbiając Ją:
„Błogosławiona jesteś pomiędzy wszystkimi niewiastami, wybrana ze wszystkich stworzeń. Niech Cię chwalą aniołowie i ludzie. Niechaj wszystkie pokolenia i ludzie znają Twoją godność i niech Cię wysławiają. Niech przez Ciebie ludzie wszystkich przyszłych pokoleń poznają i wysławiają i ubóstwiają Imię Najwyższego. Niech będzie Bóg błogosławiony na wieki, że stworzył Cię tak piękną w swoich oczach i tak piękną w oczach wszystkich duchów błogosławionych. Mam nadzieję, że w ojczyźnie niebieskiej będę się radował Twoim obliczem”. Później św. Józef – wg Marii z Agredy chciał też uklęknąć przed Jezusem. Ale Pan Jezus mu nie pozwolił. Wziął go w ramiona i w ten sposób wysłuchał słów skierowanych do siebie:
„Mój Panie, najwyższy Boże, Synu Odwiecznego Ojca, Stworzycielu i Odkupicielu świata! Pobłogosław Twemu słudze i dziełu rąk Twoich. Wyznaję Cię i wysławiam, z całego serca składam Ci dzięki za to, że w nieskończonej dobroci wybrałeś mnie na oblubieńca Twej prawdziwej Matki. Niechaj Twój majestat i Twoja wspaniałość będą Ci moją podzięką na wszystkie wieki!”.
Maria z Agredy zapisuje także słowa Pana Jezusa – błogosławieństwo, które Jezus wypowiada św. Józefowi: „Mój ojcze, spoczywaj w pokoju, w łasce mego niebiańskiego Ojca i w Mojej łasce. Prorokom i świętym, którzy oczekują cię w otchłani, oznajmij tę wesołą wiadomość, że bliskie jest ich wyzwolenie”. I po tych słowach Józef w ramionach Jezusa oddał duszę Bogu.
U Marii z Agredy jest jeszcze kilka innych szczegółów. Mowa jest, o tym, że Józef 8 lat chorował. Ale i w jednym, i w drugim przypadku wskazywane jest, że to się dzieje w Nazarecie, że Józef odchodzi w Nazarecie. Mowa jest też u Marii z Agredy, że przed swoją śmiercią Józef miał ekstazę, takie 24-godzinne wielkie zachwycenie, kiedy ujrzał Niebo. I odchodził spokojnie. Także tutaj jest trochę inna wizja, niż w apokryfie, gdzie występują te słowa: „Biada…” i gdzie Jezus uspokaja św. Józefa. Tutaj widzimy, że Józef ujrzawszy Niebo w owej wizji, odchodzi spokojnie, jest przygotowany.
Co nam mówią te teksty? Jak powiedziałem, nie można ich traktować jako historycznych. Nie jest najistotniejsze czy św. Józef miał 63 lata gdy umierał, czy mniej, czy więcej. Czy też gdy poślubił Maryję, czy miał 33, czy 40 lat. Nie ma w tej kwestii dogmatów. Ale pokazuje nam to jedną rzecz – rzeczywiście jest on patronem dobrej śmierci, bo przy Nim jest Maryja i Jezus. Pokazuje nam też tę prawdę, że święci są przy nas, towarzyszą nam. I śmierci się nie trzeba bać, bo nie jest naszym wrogiem. Śmierć jest koniecznością, ale to też jest przejście – przejście do lepszego życia. Pokazują nam te teksty jeszcze jedną rzecz (zwłaszcza apokryf i owe: Biada…). Myślę o s. Konsolacie. Pewnego razu usłyszała od Pana Jezusa polecenie, by wymieniła swoje niedoskonałości dzisiejszego dnia. Gdy odrzekła, że już ich nie pamięta, Pan Jezus rzekł: Ja też ich nie pamiętam. A więc ich już nie ma. Tylko mnie kochaj. My czasem tak się skupiamy na tym, co było złe. Nie potrafimy niektórych rzeczy sobie wybaczyć. Czasem są grzechy, które już są odpuszczone, a człowiek sam sobie nie może darować. Pan Bóg wybaczył, a człowiek nie potrafi. I w tym wszystkim gdzieś zaczyna brakować wiary w Boże miłosierdzie. Biada, biada mi… A Pan Bóg mówi: „Ja wszystko Ci wybaczam. Nie ma grzechów, których nie mogę odpuścić. Jedyne grzechy, których nie mogę odpuścić to te, za które nie żałujesz.”
W obliczu śmierci św. Józefa warto jeszcze zwrócić uwagę na to, czym kończyłem poprzednią konferencję – ta obietnica św. Józefa, że on będzie przy umierającej Konsolacie; że choć miejsce Maryi zajmie Matka Opatka, to on się nie da zastąpić. On chce być przy nas umierających, tak jak jest z nami za życia. Wspiera, otacza opieką, jest tym, który podtrzymuje, trzyma za rękę i uspokaja, mówiąc, że jeszcze chwila, a będzie radość, jeszcze chwila, a będzie światło. S. Konsolata umierała jakiś czas. To była ciężka, bardzo trudna męka. Była wyniszczona, ale umierała spokojna, radosna, z wielkim pokojem w oczach. Siostry płakały, przeżywały to bardzo. A jej oczy się śmiały, cieszyła się i doświadczała wielkiego pokoju, bo czuła obecność świętych, którzy byli przy niej, w tym św. Józefa. I tak jak Pan Jezus błogosławił Józefowi na przejście i zostawił mu wiadomość do Nieba, tak też w opisie odchodzenia s. Konsolaty, na mocy posłuszeństwa, Matka Przełożona, Opatka wysyła ją do Nieba i też zostawia jej tajemnice, zadania, polecenia do przekazania do Nieba. I błogosławi jej na tę ostatnią drogę. Jest to taka niezwykła rzecz, która odbywa się w zakonach, w klasztorach. Ważna jest ta świadomość umierania i to wyprawianie na tamten świat. To coś niezwykle trudnego, ale też mistycznego. Bo śmierć ma w sobie bardzo dużo mistycyzmu. Jest dotykiem tajemnicy Boga, który jest Panem życia i śmierci.