82. Objawienie Ojca i Syna (Łk 10,21-22)
W tej właśnie chwili Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić”.
Komentarz: Uświadommy sobie pewną ważną prawdę. Otóż Bóg upodobał sobie w małych, w prostaczkach, w słabych. Mówi o tym Jezus w Ewangelii. Dziękuje Ojcu i uwielbia Go za to, iż zakrył te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawił prostaczkom.
O jakie rzeczy chodzi i o czym mówi Jezus? Chodzi tutaj o całą naukę Jezusa. O Jego świadectwo dawane prawdzie. Chodzi o misję, z jaką przyszedł na ziemię. Chodzi o Zbawcze Dzieło. Chodzi w końcu o same osoby Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego. Ta mądrość w tym wszystkim zawarta pozostaje nadal tajemnicą dla mądrych tego świata, a staje się objawieniem dla uczniów, apostołów, których serca są otwarte, choć umysły proste i nie zawsze wykształcone.
Fragment ten dobrze znamy. Jednak nie zastanawiamy się zbyt głęboko nad tym, co takiego objawił Bóg prostaczkom. Dlaczego jest to tak ważne, że sam Jezus to podkreśla? Jezus przyszedł na ziemię z nowym objawieniem Boga. Przyszedł pokazać Jego nowe oblicze. Oczywiście dla ludzi było ono nowe, bowiem sam Bóg przecież się nie zmienił. To było Jego stałe oblicze, ale rozum ludzki, zdolność pojmowania, zbyt marne, a słabości wielkie i przysłaniające Boga lub też skrzywiające Jego obraz. Toteż Jezus przyszedł, aby zaświadczyć o Ojcu. Aby pokazać Bożą miłość. Aby skierować ludzką myśl i serce na Boga, jako jedyne źródło prawdziwej miłości. Aby pokazać ludziom źródło szczęścia. Aby w końcu dać dowód (z samego siebie) prawdziwości słów Boga Ojca i Syna.
Poprzez swoją naukę Jezus zrewolucjonizował myślenie o Bogu. Chociaż bowiem w Starym Testamencie jest ukazana prawda o Bogu jako Ojcu, jako Oblubieńcu, jako Królu, jako Obrońcy, jako Tym, który opiekuje się narodem wybranym, jednak w mentalności żydowskiej ten Bóg, choć z jednej strony bliski poprzez respektowane różne nakazy, przykazania, poprzez cytowane fragmenty z Pisma, to jednak był odległy. Nikt bowiem nie śmiałby nazwać Go swoim Ojcem – Tatusiem i rozmawiać z Nim w tak zażyłej relacji, ścisłej bliskości, nawet poufałości. To, w jaki sposób czynił to Jezus, było swego rodzaju szokiem dla Żydów, którzy nie śmieli wypowiadać imienia Boga. Obraz Boga, jaki ukazywał Jezus, był tak rewolucyjny na tamte czasy, w tamtej kulturze, że wielu nie potrafiło się z nim zgodzić i tkwili uparcie w swych starych przekonaniach, w starych wyobrażeniach o Bogu. Wielka szkoda, bo Jezus przyszedł na ziemię z Dobrą Nowiną. Przyszedł ogłosić światu wielkie Boże miłosierdzie. Przyszedł ogłosić, iż Bóg kocha człowieka miłością doskonałą i nieskończoną. Jest to zarówno miłość ojcowska, oblubieńcza, miłość bratnia i siostrzana, ale przede wszystkim jest to miłość ofiarna, bo dobrowolnie składa z samego siebie ofiarę za obiekt miłości.
Miłość, jak pojmował ją Jezus, nie była dla Żydów zrozumiała. Oni takiej miłości nie znali. Trudno się dziwić. I dzisiaj nie rozumiemy miłości Jezusa. I dzisiaj patrzymy na nią przez pryzmat swego doświadczenia, swego intelektu, swego pojmowania świata. Nic bardziej błędnego, ponieważ wszystko, co dostrzegamy, jest ograniczone czasem i przestrzenią. Ma swoje ramy, w których się zamyka. To właśnie jest nasz świat, świat człowieka. Dla swoich potrzeb, możliwości zrozumienia, nazwał on wszystko, próbuje sobie wszystko wytłumaczyć, ustalił pewne skale, postawił pewne granice, wyznacza wskaźniki, dzięki którym wydaje mu się, że zmierzył świat, opanował i może nim sterować. Nic bardziej błędnego, bo człowiek zajmuje się jedynie małym fragmentem świata – tym, który postrzega zmysłami. Ale istnieje o wiele większa jego część przez człowieka niewiele poznana, a będąca właśnie całością ze światem widzianym przez człowieka. To trochę tak, jakbyśmy twierdzili, iż księżyc jest płaskim plackiem o jednej twarzy, często „nadgryzanym”, bo gołym okiem widać przecież zawsze tylko jedną stronę księżyca, a w dodatku, co rusz i ten fragment jest w cieniu, więc nie jest widoczny w całości. Czyli nasze poznanie rozumowe oparte na możliwościach poznawczych – gołe oko – nijak się ma do stanu faktycznego tego, jak naprawdę wygląda księżyc, jakiej jest wielkości, jaki jest jego skład i co się na nim znajduje.
Podobnie sprawa ma się z naszym poznaniem świata, przez który to pryzmat spostrzegamy Boga. Świat widzimy i przyjmujemy tak, jak czynili to bardzo dawno temu ludzie odnośnie księżyca. Czyli gołym okiem chcemy określić wszystkie jego parametry i wydajemy sąd na temat świata. Nie wnikamy w głębię, nie poznajemy tajemnicy stworzenia. Skoro Bóg jest duchem, skoro każdego z nas począł w sobie, skoro posiadamy w sobie pierwiastek duchowy, to znaczy, iż ta cząstka Boska w każdym człowieku ma ogromne znaczenie, czemuś służy, jest potrzebna. A świat przez nas spostrzegany jedynie zmysłami ma też inny wymiar, a nie tylko długość, szerokość i głębokość. Posiada wymiar duchowy. Niestety nie ma przyrządów, aby to zbadać. Ułomność zaś człowieka jest tak wielka, że gdy nie może czegoś zbadać, to sądzi, iż tego czegoś nie ma. Dlatego tak trudno człowiekowi jest wchodzić w relacje z Bogiem, dążyć do poznania Go, rozumieć Jego przykazania i przyjmować jako swoje.
Najtrudniej jest pojąć Bożą miłość i żyć nią. Intelektem jest to niemożliwe. Oczywiście teolodzy zajmują się tymi tematami. Dochodzą do pewnych prawd poprzez czytanie, rozważanie i zgłębianie różnych pism napisanych między innymi przez świętych autorów, poprzez studiowanie Pisma Świętego. Jeśli temu studiowaniu towarzyszy zaangażowanie duchowe, praca nad sobą, otwarcie serca, mogą dzięki łasce poznawać Boga. Poznawanie oznacza nie tylko zrozumienie pewnych rzeczy, ale przyjęcie sercem, by nimi żyć. Potrzeba jednak ogromnej samodyscypliny, pokory i wielkiej modlitwy, by nie stać się jedynie naukowcem zajmującym się teologią.
Wróćmy jednak do głównego wątku. Jezus przyszedł, aby objawić światu oblicze Miłości osobowej. Człowiekowi trudno jest pojąć ten Boski wymiar miłości, bo patrzy na wszystko przez swój ludzki wymiar. Jednak Bóg obdarza szczególną łaską dusze, które są pokorne, które uznają swoją małość, swoją niewiedzę, swoją nędzę, które korzą się przed Bogiem. Tym duszom Bóg objawia więcej. Tym daje poznanie swojej miłości. Tym objawia prawdę o sobie. I chociaż nicość dusz jest ogromna, to mimo wszystko Jezus rozwija przed nimi cudowny obraz swojej miłości, przedstawia swoje miłosierdzie, pokazuje niebo i zaprasza, by już zacząć nim żyć. Daje łaskę przyjmowania, sam prowadzi i poucza. Jezus jest cały czas Nauczycielem – Nauczycielem dusz, szczególnie tych najmniejszych.
Niech Bóg błogosławi nas. Niech Duch Święty będzie naszym przewodnikiem po świecie ducha, a Jezus nauczycielem. Niech spocznie na nas błogosławieństwo Ojca, Syna i Ducha Świętego.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?