85. Miłosierny Samarytanin (Łk 10,30-37)
Jezus nawiązując do tego, rzekł: „Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: „Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał”. Któryż z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?” On odpowiedział: „Ten, który mu okazał miłosierdzie”. Jezus mu rzekł: „Idź, i ty czyń podobnie!”
Komentarz: „Któryż z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców? On odpowiedział: Ten, który okazał mu miłosierdzie. Jezus mu rzekł: Idź, i ty czyń podobnie.” Należałoby czytać ten fragment od wcześniejszego zapytania uczonego: „A kto jest moim bliźnim?” Ponieważ cała wypowiedź Jezusa jest odpowiedzią temu uczonemu na jego pytanie. Przyjrzyjmy się całej tej scenie – rozmowie Jezusa z uczonym. Jezus mówił o miłości Boga i bliźniego. O ile co do miłości Boga nie było żadnych pytań, o tyle miłość bliźniego wzbudziła pewne wątpliwości. Dlatego człowiek ten zapytał: „A kto jest moim bliźnim?” Jeśli weźmiemy pod uwagę to, iż pytanie zadaje uczony, a w przypowieści pojawia się kapłan i lewita jako postacie negatywne, natomiast postacią pozytywną okazuje się Samarytanin – a więc człowiek z grupy społecznej, której nie lubili i nie uznawali uczeni w Piśmie – to powinno nas to głęboko zastanowić. Na co nam dzisiaj Jezus zwraca uwagę? Rozważmy wspólnie słowa Jezusa i całą tę sytuację.
Pierwsza sprawa to postać tego uczonego, którego pytanie ma pewien podtekst. Nie zadał on tego pytania w szczerości serca. Pytanie to było swego rodzaju zaczepką, prowokacją i wyrazem pychy, chociaż nie wprost wyrażonej. Jezus reaguje od razu. Natychmiast sprowadza tego uczonego na ziemię, aby się nie wywyższał. Pokazuje mu, iż sprawa bliźniego nie dotyczy statusu społecznego, warstw społecznych, ale serca. Nie dość na tym.
Jezus zwraca jego uwagę na fakt, iż wartość człowieka nie może być mierzona pozycją społeczną, majątkiem, wykształceniem, a nawet ogólnym szacunkiem okazywanym danej osobie. Jego wartość tkwi w nim, a pochodzi od Boga. Człowiek jest wartością ze względu na pochodzenie Boskie jego duszy. Jest wartością ze względu na to, iż jest stworzeniem Boga. Jest wartością ze względu na to, iż Bóg wyróżnił go pośród innych istot, dając nieśmiertelną duszę – Boski pierwiastek. Uczynił go wolnym a nie zależnym od instynktów. Człowiek jest wartością samą w sobie i nikt nie może umniejszać jej znaczenia.
Kim jest bliźni? To ten, który okazał miłosierdzie! Jakie znamienne słowa. Jeśliby wziąć pod uwagę znaczenie językowe słowa „bliźni”, to jest to ktoś bliski, ktoś blisko ciebie, to może być krewny. Przechodzący Samarytanin okazał się najbliższą osobą poszkodowanego! On, jak czytamy w Piśmie Świętym:, „Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany.” Potem zajął się nim, a nawet opłacił opiekę nad nim. Ten Samarytanin był rzeczywiście bliźnim. Był jak jego krewny, jak bliska osoba! Poprzez okazane miłosierdzie, a więc poprzez pełne miłości serce, stał się jego bliźnim, krewnym, jak ktoś z rodziny.
Zauważmy, że Jezus kładzie nacisk nie na tego, kogo napadli zbójcy, ale na tego, kto okazuje serce, kto świadczy dobro. W tym tkwi istota bycia bliźnim. Jest to niejako przeniesienie ciężaru z osoby, której mamy okazywać miłość, na osobę, która ma kochać, czyli na nas. To my mamy stawać się bliźnim.
Możemy pójść jeszcze dalej. Otóż stanowimy wielką rodzinę Bożą. Dla siebie nawzajem mamy być najbliższymi osobami ze względu na przynależność do jednej rodziny. To my mamy się starać stawać bliźnimi poprzez okazywaną miłość i miłosierdzie, bo tych, którym tę miłość okazujemy, kocha Bóg, stworzył Bóg i powołuje ich do wieczności.
Jest jeszcze jeden aspekt tej przypowieści. Otóż, kto dostępuje miłosierdzia? Pierwsza odpowiedź, jaka się nasuwa to ta, że miłosierdzia dostąpił ten ranny. Oczywiście jest to dobra odpowiedź. Ale czy tylko on? Pomyślmy przez chwilę. Czy fakt napotkania na swojej drodze osoby, której, poprzez okazanie miłosierdzia, stajemy się bliźnim, nie jest aktem miłosierdzia Boga wobec nas? Oto bowiem w swoim życiu otrzymujemy łaskę możliwości otwarcia swego serca na drugą osobę, która jest umiłowaną przez Boga. Jest Jego dzieckiem. Zatem jeśli my okazując miłosierdzie, stajemy się jej bliźnim – bliską osobą, krewnym – stajemy się tym bardziej dzieckiem Boga. Zbliżamy się do sedna bycia dzieckiem Bożym, doskonalimy się w tym. I to jest również bardzo ważne.
Jezus wskazuje nam dzisiaj na konieczność okazywania miłości i miłosierdzia wszystkim napotkanym ze względu na to, iż są dziećmi Boga, umiłowanymi dziećmi. Nasza postawa może nas jeszcze bardziej zbliżyć do samego Boga i uczynić Jego rodziną. Jednocześnie pamiętajmy, iż spotkania z różnymi osobami są wyrazem miłosierdzia Bożego wobec nas. Bóg bowiem daje nam okazję do doskonalenia się, do zbliżania się do Niego poprzez stawanie się bliźnim każdej osoby. Módlmy się, byśmy zgłębili dzisiaj prawdę, jaką Jezus pragnie nam uzmysłowić. Przyjmijmy sercem całe rozważanie i prośmy Ducha Świętego, aby użyczył nam swojej mądrości. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?