86. Marta i Maria (Łk 10,38-42)
W dalszej ich podróży przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. A Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”.
Komentarz: „Maria wybrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”. Oto mamy w jasny, przystępny sposób przedstawione, jaka powinna być nasza postawa, co dla nas powinno być najważniejsze, jaką hierarchię wartości powinniśmy obierać. Będąc duszami najmniejszymi, tym bardziej powinniśmy wziąć sobie do serca to pouczenie, tę scenę. Szukajmy i odnajdujmy siebie w postawie Marii, bowiem jest to na wskroś postawa duszy małej, która uznała swoją totalną nędzę oraz wielkość Boga.
Dlaczego Maria nie włączała się do prac? Dlaczego nie pomagała swojej siostrze, tylko siedziała u stóp Jezusa i słuchała Go? Czy czynności, jakie wykonywała Marta, były niepotrzebne? Nie, jednak zachowanie Marii wynikało z miłości. W zachowaniu Marty znajdziemy nie tylko miłość, ale i pychę. Maria poszła za pragnieniem serca. Słuchała Jezusa, którego pokochała ogromną miłością. W jej sercu cały czas była wdzięczność za ocalenie jej duszy, za nawrócenie, za cierpliwość Jezusa do niej, za przebaczenie. Gdy przychodził do ich domu, ona pragnęła przyjmować każde Jego słowo. Pragnęła całą sobą chłonąć wszystko, co pochodziło od Niego. Jej miłość stale była spragniona Jego obecności. Ona chciała ciągle patrzeć na Niego, słuchać Go, być świadkiem Jego znaków, czynów. To niebywała dusza! Jej miłość do Chrystusa była naprawdę wielka. A to dlatego, że On pierwszy okazał jej swoją miłość – miłość miłosierną. Doświadczyła tak niespotykanego ogromu miłości, że zapragnęła wszystko tej miłości poświęcić. Bóg przebaczył jej grzechy, darował winy. Od Niego pierwszego doznała właśnie takiej miłości – miłości bezwarunkowej, miłości totalnej, akceptującej całego człowieka.
Nie spotykała się z tym wcześniej. Jej doświadczeniem była pogarda, brak szacunku, poniżenie. To fakt, że swoją postawą zapracowała sobie na to, jednak sama nie potrafiła dać sobie z tym rady. Pojawił się Jezus, który patrzył na każdego z miłością, na nią również. A w Jego wzroku zobaczyła czystą miłość, jakiej nie znała. Zobaczyła akceptację jej osoby mimo brudu, jakim była pokryta. Ta miłość była dla niej niepojęta. Wszyscy widzieli tylko jej zewnętrzną postać, oceniali ją po jej czynach, po życiu. Jezus patrzył inaczej. On widział wnętrze człowieka. On dostrzegł jej ból, jej cierpienie, jej bezsilność, chociaż na zewnątrz wydawała się harda, pewna siebie, zarozumiała, pyszna i bezwstydna. On swoją miłością dotknął jej serca, samej głębi i wydobył z niego dobro, którego zawsze była spragniona. Wymazał całą przeszłość i otoczył miłością. Jakże miałaby Go nie kochać! Sercem czuła, że przy Nim staje się mocna w swym postanowieniu zmiany życia. Przy Nim staje się dobra, czysta, nowa, inna niż dotychczas, lepsza. Poza tym nabiera szacunku do samej siebie. Może myśleć o sobie bez nienawiści, bez pogardy. To Jezus sprawił, że zaakceptowała samą siebie.
Maria doświadczała całą swoją istotą, iż powoli jej życie przemienia się, a jego sens tkwi w Jezusie, w Jego miłości, w Jego nauce. Dlatego pragnęła jej słuchać. Każde słowo odradzało ją, każde stawało się w niej radością, pokojem, miłością. To niebywałe, jak słowa Jezusa w niej stawały się życiem, ciałem, rzeczywistością, dlatego że ona ich ogromnie pragnęła, chłonęła je całą sobą i czyniła swoim pokarmem, sensem życia. Myślała o nich, rozważała je, starała się według nich żyć. Czuła w swoim wnętrzu, że dopiero teraz rozpoczęła prawdziwe życie. Jej szczęście nie miało granic, bowiem zobaczyła jego sens. Ona teraz wiedziała, dlaczego żyje, a mianowicie żyje, by kochać Jezusa. Żyje, by Go słuchać. Żyje dla Niego, ze względu na Niego. Z Niego płynie miłość! Z Niego ta miłość rozlewa się na otoczenie. Jest jedynym znanym jej człowiekiem, który jest cały miłością, od którego ta miłość aż bije. Widziała zmiany zachodzące w niej pod wpływem Jego miłości, Jego nauki, Jego czynów. A w sercu zrodziło się pragnienie odwzajemnienia tak wielkiej miłości – odwzajemnienia do końca i całkowicie. To była jej odpowiedź na zaproszenie Jezusa, by żyć w królestwie niebieskim.
Postawy Marii i Marty są tu przedstawione specjalnie dla nas. Marta krząta się, przygotowując posiłek dla Gościa. Chciałaby się pokazać od jak najlepszej strony. Ona również kocha Jezusa i najchętniej usiadłaby i słuchała Go, ale jednocześnie czuje, iż wypadałoby czymś Go poczęstować. Tym bardziej, że Jezus tyle chodził, jest zmęczony i głodny. Tak więc przygotowuje posiłek, a w sercu mieszają się różne uczucia i emocje. Dodatkowo wzbiera w niej zazdrość, że jej siostra siedzi sobie i słucha Jezusa, a więc czyni to, co i ona chciałaby teraz robić. Natomiast Marta nie może wszystkiego słyszeć, cieszyć się obecnością Chrystusa, bo ma do wykonania obowiązki. Pojawia się poczucie krzywdy, żal i pretensje do siostry, a w końcu nie wytrzymuje i robi wymówkę Jezusowi. „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła.” Otrzymuje naukę, która tak naprawdę skierowana jest do każdego człowieka. „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”.
Co takiego wybrała Maria, że ważniejsze okazuje się od wypełniania posługi, obowiązków? Maria wybrała Słowo, Maria wybrała Miłość. Ten wybór, pozornie zwyczajny, ma bardzo głębokie znaczenie, bowiem to słuchanie, w jakie zamieniła się Maria, gdy przyszedł Jezus, stało się jej życiem. Maria doświadczyła miłosierdzia. Ono przemieniło totalnie jej życie. Od tej pory kochała coraz bardziej i coraz więcej Jezusa, i Jemu poświęcała wszystko. Pragnęła Go nieustannie słuchać. Jego nauka zapadała głęboko w jej serce. Ona żyła Słowem Jezusa. Ona żyła Jego miłością. Ona żyła Nim. Ponieważ Jezus jest Bogiem, ponieważ daje życie wieczne, ona w ten sposób dokonała wyboru, który skutkuje wiecznością. Nie będzie tego pozbawiona. To jest najlepsze, co może wybrać człowiek- Jezusa! Słuchanie Go i życie Jego nauką! Umiłowanie tak wielkie, że poświęca się Jemu wszystko, całe życie!
Marta nie czyni źle. Jednak to, co rodzi się w jej sercu w trakcie posługiwania, zmienia sens jej uczynków. Te uczucia, te emocje nie będą skutkowały wiecznością. Nie mają tej mocy przemiany w miłość, przemiany życia na lepsze, bo same są niskie i nie wynikają z miłości. I chociaż posługiwanie, wypełnianie obowiązków jest dobre, to intencje, dla których się je wykonuje, uczucia, jakie sterują wtedy człowiekiem, mogą być różne: mogą uświęcać lub nie.
Niech Bóg błogosławi nas. Patrząc na Marię, postarajmy się tak bardzo zapragnąć Jezusa, by już na zawsze przytulić się do Jego Serca i słuchać Go nieustannie. Bądźmy przy tym dziećmi. Nie silmy się na intelektualne rozważania, ale przyjmujmy Jego słowa całym sercem, całą duszą. Ufajmy, że wybieramy najlepszą cząstkę. A wykonując obowiązki konieczne, czyńmy je zawsze z miłością, myśląc o Jezusie, który także czeka na nie. Uczynione z miłości do Niego, sprawią Mu ogromną radość. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?