90. Druga zapowiedź męki i zmartwychwstania (Mt 17,22-23)
A kiedy przebywali razem w Galilei, Jezus rzekł do nich: «Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Oni zabiją Go, ale trzeciego dnia zmartwychwstanie». I bardzo się zasmucili.
Komentarz: Dzisiejszy fragment jest krótki – tylko dwa wersety. W związku z tym wydawać by się mogło, że nie bardzo istotny. Jednak dotyczy on nas. Szczególnie nas. Jesteśmy zapewne zadziwieni – dlaczego, skoro Jezus w zapowiada w nim swoją śmierć i zmartwychwstanie. A jednak.
Zwróćmy uwagę na ostatnie słowa tego fragmentu. Są niezmiernie ważne dla dzisiejszego rozważania: „I bardzo się zasmucili”. To właśnie nas dotyczy ten smutek. Dlaczego? Wyjaśnijmy. Uczniowie stale chodzili z Jezusem. Mówiliśmy już, że byli zafascynowani Jego osobą, czynami, znakami, nauką. Pociągała ich Jego miłość. To szczególnie ona sprawiała, że chcieli z Nim stale przebywać. Byli szczęśliwi. Sami do końca nie rozumieli, co się z nimi dzieje, ale w Jego obecności czuli się lepsi. Wydawało im się, że z Nim wszystko jest możliwe. W sercach mieli pokój, nadzieję, ufność. Jezus dawał poczucie bezpieczeństwa. Przyszłość rysowała im się w jasnych barwach. On – Mistrz – przecież mógł wszystko. Miał w sobie moc. Był Panem. Ludzie Go kochali, słuchali, chodzili za Nim, oddawali swoje mienie. A On uzdrawiał, ocierał łzy cierpiącym, czynił samo dobro.
Cóż mogłoby zagrozić Jemu i ich przyszłości przy Nim? Co mogłoby stanąć na przeszkodzie temu powstającemu królestwu, o którym mówił? Jednak słowa Jezusa, już kolejne dotyczące Jego męki, wzbudziły w sercach pewien niepokój. Pierwsze wspomnienie o cierpieniu bardzo szybko zapomnieli – jak dzieci, które nie chcą pamiętać o czymś nieprzyjemnym. Wtedy to dla nich nie istnieje. Jednak teraz, gdy Jezus powtarza zapowiedź cierpienia, dociera do ich świadomości, że to nie pomyłka, nie bajki, którymi czasami specjalnie straszy się dzieci, by uzyskać jakiś efekt wychowawczy. Jezus naprawdę mówi o męce, swojej śmierci i zmartwychwstaniu. Tym razem słowa te bardzo ich zaniepokoiły. Nadal jednak byli jak dzieci. Wciąż nie dopuszczali do siebie myśli przeciwnej ich wyobrażeniom. Oni mieli swój wizerunek Jezusa. Snuli plany. W pewnym sensie widzieli już własną przyszłość – z Nim, oczywiście. Jezus zaś jawił się w niej jako ktoś najważniejszy, pełen mocy, mający władzę. Zaufali Mu! Niektórzy poświęcili wszystko, co mieli! Zostawili rodziny, majątki, aby pójść za Nim! Nie, to co Jezus im zapowiadał, nie mieściło się w ich głowach, nie pasowało do ich planów i przyszłości.
Spójrzmy na sposób rozumowania uczniów. Mimo że wydawało im się, iż kochają Jezusa, myśleli bardziej o sobie niż o Nim. Poza tym nie mogli pojąć skąd takie zapowiedzi, przewidywania. Przecież wielkie tłumy podążają za Nim! Tylu uzdrowił! Tylu pocieszył! Tylu uwolnił od złych duchów! Rozsiewa wokół tak wiele dobra! Ludzie Go kochają! Dlaczego więc miałby zostać zabity? I to przez tych ludzi? Nie, to nie mogło pomieścić się w ich głowach! To było nie do pojęcia! Nie rozumieli słów Jezusa. Stale tkwili w swoim sposobie myślenia. Jednocześnie obawiali się pytać. Znamy ten stan. Człowiek nie rozumie, jednak przeczuwa już prawdę. Boi się jednak o nią zapytać, bo może okazać się istotnie tą jedyną, prawdziwą. Tak było z apostołami i uczniami. Ich serca zaczęły czuć coś, czego jeszcze umysły nie pojmowały. To ich niepokoiło, zasmucało. Nie mieli odwagi o tym rozmawiać z Jezusem.
Zwróćmy jeszcze uwagę na rzecz również ważną, a mianowicie – niedojrzałość miłości uczniów w tym momencie. To, że bardziej myślą o sobie niż o Jezusie, właśnie o tym świadczy. Ich miłość do Niego jest jeszcze na miarę dzieci. To one kochają w sposób egoistyczny, choć robią to nieświadomie. Wiążą się z obiektem miłości ze względu na pewne korzyści, jakie z tego mają. Dopiero z czasem, w rodzinie dziecko stopniowo uczy się miłości ofiarnej, dawania siebie innym. Zaczyna rozumieć, że to wysiłek, trud, wyrzeczenie, cierpienie, są wyrazem prawdziwej miłości, a nie jedynie słowne zapewnienia. Dziecko, rozwijając się w rodzinie, ma na to kilkanaście lat, a i to nie zawsze okazuje się wystarczające. Jakże często spotykamy osoby, które nie potrafią prawdziwie kochać. Nie pojmują miłości jako ofiary z siebie, a jedynie ciągłe branie.
Jezus powoli przygotowuje uczniów do dojrzałej miłości. On zna ich serca, stan dusz. Wie, jakimi uczuciami się kierują. Rozumie, że muszą jeszcze sporo przejść, aby dojrzeć do prawdziwej miłości, aby ją przyjąć i zacząć nią żyć. Dzisiaj Jezus podobnie przygotowuje nas. Zapowiada mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Mówi nam o cierpieniu, przez które musi przejść każda dusza pragnąca iść za Nim. A nasze serca napełniają się smutkiem. Dokładnie takim smutkiem, jaki pojawił się dwa tysiące lat temu w sercach apostołów i uczniów. Bowiem my także mamy swoje plany, związane wprawdzie z Jezusem, ale nie ma w nich zazwyczaj miejsca na cierpienie. A przecież potrzebna była męka, śmierć, aby potem mogło nastąpić zmartwychwstanie! Można powiedzieć nawet, że cierpienie i śmierć są błogosławione, bowiem dopiero po nich możliwe jest cudowne, zbawienne, dające nowe życie zmartwychwstanie!
Niech nasze serca się nie trwożą! Nie lękajmy się! Spójrzmy na cierpienie od strony zmartwychwstania! O, gdybyśmy zrozumieli jego wartość! Gdybyśmy pojęli tę moc! Gdybyśmy wiedzieli, ile dusz zostało uratowanych dzięki przyjętemu dobrowolnie cierpieniu przez inne, święte dusze! Ileż poszło wprost do nieba dzięki temu, że małe, najmniejsze, najsłabsze dusze, w pokorze przyjmowały trudy codzienności! Nic więcej, tylko to, co niesie ze sobą codzienność! Zgoda na szarość, na małe krzyżyki związane ze zwykłym życiem, relacjami z ludźmi; nie uskarżanie się, a otwarte przyjmowanie wręcz z uśmiechem bolesnych słów, oskarżeń, dodatkowych obowiązków. Takie podejście do swojego życia, zaakceptowanie obecnego w nim cierpienia i bólu jest oznaką prawdziwej miłości do Jezusa i pójścia za Nim. Jest również znakiem tego, że prawdziwie poznaliśmy, czym jest Jego miłość do nas i chcemy ją odwzajemniać.
Niech Bóg błogosławi nas na czas czytania i rozważania tego fragmentu. Niech Duch Święty da nam odwagę spojrzenia na cierpienie od strony zbawiennego zmartwychwstania, niech obdarzy nas łaską poznania niepojętej jego roli w życiu każdego człowieka. Niechaj napełni nas tą prawdziwą miłością, której drugie imię brzmi: Ofiara.