91. Nawrót do grzechu (Łk 11,24-26)
Gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku. A gdy go nie znajduje, mówi: „Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem”. Przychodzi i zastaje go wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze siedem innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I stan późniejszy owego człowieka staje się gorszy niż poprzedni”.
Komentarz: Ten fragment Ewangelii uświadamia nam kruchość ludzkich postanowień, słabość ludzkich serc oraz ciągłe narażenie na pokusę powrotu do grzechu. Bardzo ważnym jest, by zdać sobie sprawę z ogromnej aktywności szatana, aby nas ponownie nakłonić do złego. On nigdy nie ustaje, nie rezygnuje. Do końca życia człowieka czyni wszystko, by go namówić do grzechu. Tak więc stale narażeni jesteśmy na pokusy złego, na jego sprytną argumentację, jego działanie na naszą wyobraźnię, wykorzystywanie naszych emocji, jego opieranie się na naszych słabościach i wykorzystywanie ich do poniżenia nas. Dlatego ciągle upadamy, przeżywamy frustrację z powodu powrotu do grzechu i mamy pretensje sami do siebie, że tak się dzieje.
Jednak nie w pretensjach do siebie jest sprawa. To na niewiele się zda. Trzeba sprawę podjąć inaczej. Człowiek musi uświadomić sobie własną słabość, a właściwie ogrom własnej słabości, skłonność do złego oraz nieustanne działanie szatana, by człowieka zniewolić. Człowiek musi zdać sobie sprawę z tego, iż nie posiada dostatecznych sił, by samemu przeciwstawić się złu, które stale go „bombarduje”. Ta stałość i siła, z jaką zło uderza oraz spryt i inteligencja działania sprawiają, iż człowiek stoi niejako na przegranej pozycji. Jednak nie jest to do końca prawda, bo człowiek otrzymał od Boga pomoc. Tą pomocą są święci, aniołowie, a przede wszystkim Matka Boża. Uciekając się do ich wstawiennictwa, może przezwyciężać swoje słabości i dążyć do świętości. Przyjmując łaskę daną z Nieba, może coraz pewniej zwalczać narzucające mu się zło i wybierać dobro.
Taką łaską, pomocą, a wręcz błogosławieństwem dla nas – dusz najmniejszych, jest akt miłości, o którym, niestety, często zapominamy. Przyjmujemy go bardziej jako jedną z wielu modlitw, aktów strzelistych, natomiast rzadko myślimy o tym, iż akt ten, wypowiadany sercem, kształtuje naszą duszę, przyczynia się do rozwoju duchowego, jest swego rodzaju egzorcyzmem, prowadzi duszę do zjednoczenia z Bogiem, doskonali ją, przemienia w miłość. Jest niezwykłą modlitwą podaną przez Jezusa, bardzo prostą, a w swej prostocie bardzo głęboką. Jej teologiczne wytłumaczenie podane przez o. Lorenzo Sales wskazuje na wielką jej wartość, moc i udział w zbawianiu dusz. Jest więc modlitwą o ogromnym znaczeniu, o wielkiej sile, a Bóg nie może się jej oprzeć. Jednocześnie jest bardzo krótka, wręcz niepozorna – łatwo się ją zapamiętuje i można ją wypowiadać w przeróżnych momentach dnia i w różnych chwilach życia. Można przerwać ją na jakiś czas z powodu chociażby ważnej pracy angażującej całego człowieka, by potem do niej powrócić i ją dalej kontynuować bez uszczerbku dla niej samej i jej wartości. Jest w końcu modlitwą miłości, językiem miłości. Jest wyrazem miłości i prośbą o miłość i miłosierdzie. Jest łaską daną tym, co ją wypowiadają i tym, za których się dusza modli, a więc całemu Kościołowi. To niesamowita modlitwa przynosząca niespodziewane wręcz rezultaty.
Zwróćmy dzisiaj naszą uwagę na wpływ tej modlitwy na nas samych, którzy ją wypowiadamy. Powiedzieliśmy już, iż człowiek stale narażony jest na pokusy szatana, a ponieważ jest bardzo słaby, więc ulega im i upada nader często. Jednak ta modlitwa: „Jezu, Maryjo, kocham Was, ratujcie dusze!” jest swego rodzaju tarczą dla samej duszy żyjącej tym aktem, bo wprowadza on do duszy miłość, przywołuje miłość, osadza tę duszę na miłości. Ponieważ wypowiadany jest nieustannie, więc nieustannie dusza jest umacniania tą miłością. Umocnienie zaś w miłości sprawia, że dusza nie ulega tak szybko namowom szatańskim, nie poddaje się wątpliwościom, wyzbywa się powoli pychy i w ten sposób przybliża się do Boga. Nieustanność aktu sprawia, że dusza nigdy nie pozostaje sama, co jak czytamy w powyższym fragmencie Ewangelii, może być dla duszy niebezpieczne, bowiem szatan widząc duszę wolną, niezamieszkałą „bierze siedem innych duchów, złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam.” Obecność zaś miłości, ciągłe wzywanie imienia Jezusa i Maryi, wyznawanie im miłości i wstawianie się za duszami, sprawia, że dusza nie jest sama. Ona staje się silna miłością, a Jezus i Maryja stale w niej przebywają. Zatem szatan nie zastaje pustej duszy, „wymiecionej i przyozdobionej”, ale zamieszkałą przez Boga i Maryję. Duszy tej tak łatwo nie zdobędzie. Drży przed nią, bo drży przed Bogiem i Pogromczynią swoją, co nie oznacza, że nie będzie czynił podchodów, aby jednak tym domem zawładnąć. Dusza taka nie musi obawiać się ataków, bo jest pod stałą opieką Miłości. Nieustannie, gdy ona trwa w akcie miłości, Bóg opiekuje się nią. Maryja się o nią troszczy, strzeże i broni. Jeśli jest taka potrzeba, wysyła wojska aniołów pod wodzą Michała Archanioła, by walczyli z szatanem i zasłaniali duszę przed jego atakami.
Zatem akt miłości dany nam, duszom najmniejszym, jest wielkim dobrodziejstwem dla dusz. Jest wielką łaską. Stanowi wyraz niepojętej Bożej miłości, która za wszelką cenę pragnie prowadzić dusze do zbawienia, która pragnie je uchronić przed wieczną śmiercią. Jest czułością Ojca, który swoim dzieciom nie odmawia niczego i pragnie słuchać ich gaworzenia, bo tak odbiera nieudolne nasze modlitwy.
Niech Bóg błogosławi nas. Niech miłość na stałe zamieszka w naszych sercach. Módlmy się o wytrwałość w akcie miłości. Módlmy się o wierność temu aktowi. Módlmy się o otwartość na łaski spływające na tych, którzy tym aktem żyją. Módlmy się do Ducha Świętego, aby dał nam poznanie wagi tej modlitwy, zrozumienie jej wielkości, potęgi, aby oświecił nas jej mądrością. Módlmy się, abyśmy żyli aktem, który będzie przemieniał nasze życie i czynił je pełnym miłości. Niech ta modlitwa nada nową wartość naszemu życiu.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?