93. Zgorszenie (Mt 18,6-11)
Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie. Otóż jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie wejść do życia ułomnym lub chromym, niż z dwiema rękami lub dwiema nogami być wrzuconym w ogień wieczny. I jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do życia, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła ognistego. Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.
Komentarz: „Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza”. Oto słowa, które powinny wstrząsnąć tymi, co sieją zgorszenie – słowa przerażające, ale jakże wymowne. Skierowane są do każdego. Bowiem każdy może stać się przyczyną zgorszenia. O, nie wymawiajmy się, że nie dotyczy to nas. Zastanówmy się, a zobaczymy, jak ostrzeżenie to koniecznym jest i w naszym życiu.
Nauka o zgorszeniu umieszczona jest w tej Ewangelii zaraz po tym, gdy Jezus wskazywał na dziecko jako przykład do naśladowania. I rzeczywiście, pierwszym skojarzeniem jest myśl o tych małych, za których dorośli są odpowiedzialni. To jedno rozumienie tego fragmentu. Skierowane jest do wszystkich, którzy mają pod swoją opieką dzieci i młodzież, mają wpływ na ich rozwój – zarówno ten fizyczny, jak i moralny, duchowy. Zawarte jest tu dla nich wielkie ostrzeżenie, zwrócenie uwagi na ogromną odpowiedzialność, jaką ponoszą, odwołanie się do sumienia. Naszym zadaniem jest starać się wpływać na nich w sposób pozytywny, by nigdy nie stać się przyczyną zrodzenia grzechu w sercach tych najmniejszych. Mamy zabiegać o budowanie w nich miłości. Wszystko, co czynimy, ma z niej wypływać i ją pokazywać. Nasze czyny, słowa, cała postawa, mają być miłością, świadectwem i obrazem miłości Boga. To, czego zazna człowiek w okresie dzieciństwa, tym potem żyje jako dorosły. Jeśli jest kochany, łatwiej mu uwierzyć, doświadczyć i przyjąć miłość Boga. Jeśli jednak miłości nie zazna, niestety, to pozostaje w nim do końca życia. Często nie da się nadrobić braków z okresu dzieciństwa, kiedy to kształtuje się rozwój moralny, zawiązywanie więzi międzyludzkich. Ludzie skrzywdzeni jako dzieci, niosą to brzemię przez całe życie. Ten, kto jest tego przyczyną, ponosi odpowiedzialność i dźwiga na sobie wielki grzech.
Pomijamy tutaj celowe działania wykorzystywania dzieci i młodzieży do czynów niecnych, amoralnych, które tak szczególnie znamionują nasze czasy. Ten grzech jest straszny, śmiertelny. Zabija życie Boże w duszy, która się go dopuszcza i skazuje ją na piekło. Kto w ten sposób sieje zgorszenie wśród najmniejszych, winien jest ognia piekielnego.
Zatrzymajmy się jednak na naszych zwykłych, codziennych sytuacjach, które, niestety, przez naszą słabość i nędzę stają się powodem grzechu dla najmniejszych, bądź też nie przyczyniają się do prawidłowego ich rozwoju duchowego, czasami nawet hamując go. Jesteśmy zobowiązani dbać o dobro powierzonych sobie dusz dziecięcych za wszelką cenę. Od tego nie ma odpoczynku. Tego nie można odsunąć na później. O to trzeba dbać nieustannie. Chodzi tutaj zarówno o działanie specjalnie ukierunkowane na rozwój duchowy dzieci, jak i o zwykłe codzienne, szare życie, które ma stawać się świadectwem naszej wiary, miłości i przynależności do kościoła. Słowa same nie wystarczą. Będą kłamstwem, jeśli nie poprzemy ich własnym przykładem. To, czym żyją rodzice, dla dziecka jest ważniejsze. Głębiej zapada w jego serce niż to, jak będą je pouczać. Dlatego zwróćmy uwagę na swoją postawę, na swe zachowania, na to, czy życiem wyrażamy miłość do Boga. Bardziej niż nauczanie na kazaniu pociąga ludzi przykład świętych. To wiadomo już od dawna. Dlatego tak ważne jest, by dzieci wzrastały w rodzinie, mając dobry przykład. W niej uczą się wiary. Nie poznają jej na samych katechezach. Potrzeba przykładu życia w wierze swoich bliskich. Teoria nauczy tylko teorii. Praktyka rodzi praktykę.
Nie dziwmy się zatem, że słowa tego fragmentu kierowane są do nas. Bowiem każdy z nas ma jakiś kontakt z dziećmi, z młodzieżą. W związku z tym jest za nich odpowiedzialny – już poprzez samą swoją postawę wiary, dawany przykład. Pamiętajmy, że kształtujemy w ten sposób czyjąś wiarę. Nic nie dzieje się w próżni. Wszystko żyje w Kościele – Mistycznym Ciele Chrystusa. Działania jednych członków mają wpływ na innych. Chociażby to mając na uwadze, starajmy się zawsze dawać dobry przykład.
Jest jeszcze drugi aspekt rozważanego dzisiaj fragmentu. Jesteśmy Wspólnotą Dusz Najmniejszych. Biorąc to pod uwagę, przyjmijmy te słowa jako kierowane do nas wszystkich – najmniejszych, którzy żyją wśród najmniejszych. Każdy z nas ma być drogowskazem dla pozostałych, znakiem pokazującym Boga. I tak jak drogowskaz ma swoje zadanie, tak my miejmy świadomość tego, że wskazujemy na Boga, na Jego miłość, świętość, czystość. Sami tacy nie jesteśmy. Naszym zadaniem jest więc starać się o te przymioty, oczywiście w poczuciu własnej nędzy i słabości. Starania przyczyniać się będą do budowania królestwa niebieskiego w nas, w naszej wspólnocie, parafii, w ojczyźnie.
Postawa ciągle podejmowanego trudu na rzecz budowania królestwa Bożego będzie tą niosącą miłość i rozwijającą ją wśród nas, wśród najmniejszych. Jeśli zapomnimy o tym lub zlekceważymy to powołanie, możemy stać się przyczyną zgorszenia, rodzenia się grzechu w sercach naszych bliźnich. Chociażby uleganie zniechęceniu, zmęczeniu, zwątpieniu, może przyczynić się do takiej postawy u innych. Dlatego zawsze, jako członkowie jednej wspólnoty, miejmy na uwadze to, że wszystko, co dzieje się w nas, odbija się echem w duszach pozostałych. Jeśli my budujemy, w ich sercach też wzrasta miłość. Jeśli zaś ulegamy złu, cała wspólnota doznaje osłabienia.
Pamiętajmy o tej wielkiej odpowiedzialności wobec Boga i ludzi. Podejmujmy codziennie od nowa trud budowania królestwa miłości we własnych sercach, bowiem w ten sposób tworzymy je w całej wspólnocie najmniejszych i w całym Kościele. Jesteśmy dla siebie nawzajem ciągłym wsparciem. To powinno być dla nas radością, bowiem gdy jeden z członków niedomaga, inni swoją postawą i modlitwą pomagają mu wyjść z jego choroby. Cieszmy się więc nawet wtedy, gdy źle się mamy, bo inni modlą się i biorą na siebie nasze dolegliwości. Z bratnich dusz zaś spływa na nas błogosławieństwo, jakiego akurat oni zaznają. Zatem starajmy się nieustannie o królestwo Boże w nas, dziękujmy Bogu za ten niepojęty dar wspólnoty i prośmy Ducha Świętego, by chronił nasze serca przed zgorszeniem. Abyśmy byli prawdziwymi świadkami Bożej miłości i miłosierdzia w swoim otoczeniu, w swojej ojczyźnie, na świecie.
Niech Bóg błogosławi nas, abyśmy dojrzeli ogromną wagę współodpowiedzialności za życie Boże w nas.