95. Zaparcie się Piotra (Mk 14,66-72)
Kiedy Piotr był na dole na dziedzińcu, przyszła jedna ze służących najwyższego kapłana. Zobaczywszy Piotra grzejącego się [przy ogniu], przypatrzyła mu się i rzekła: «I tyś był z Nazarejczykiem Jezusem». Lecz on zaprzeczył temu, mówiąc: «Nie wiem i nie rozumiem, co mówisz». I wyszedł na zewnątrz do przedsionka, a kogut zapiał. Służąca, widząc go, znowu zaczęła mówić do tych, którzy tam stali: «To jest jeden z nich». A on ponownie zaprzeczył. Po chwili ci, którzy tam stali, mówili znowu do Piotra: «Na pewno jesteś jednym z nich, jesteś także Galilejczykiem». Lecz on począł się zaklinać i przysięgać: «Nie znam tego człowieka, o którym mówicie». I w tej chwili kogut powtórnie zapiał. Wspomniał Piotr na słowa, które mu powiedział Jezus: «Pierwej, nim kogut dwa razy zapieje, trzy razy Mnie się wyprzesz». I wybuchnął płaczem.
Komentarz: Jakże piękny i wzruszający jest ten fragment. Jako dusze najmniejsze powinniśmy zapisać go głęboko w swoich sercach, gdyż mówi właśnie o nas. Z pewnością Jezus chciałby, abyśmy dzisiaj ujrzeli w tym wydarzeniu siebie – zwłaszcza płaczącego z powodu bólu zadawanego swemu Zbawicielowi.
Zacznijmy od początku. Piotr kochał Jezusa jak najlepszego przyjaciela. Ponieważ był starszy od Niego, często przybierał postawę brata, opiekuna. Czuwał, doradzał, zarządzał różnymi sprawami. Jednocześnie doznając miłości swego Pana, widząc znaki, które czynił, inteligencję i mądrość płynącą z Jego słów, doświadczał co rusz własnej niewiedzy, braku wykształcenia i swego rodzaju ogłady. I dzięki temu doznawał przemiany. Charakter miał bardzo porywczy. Jednak pod wpływem miłości Jezusa jego serce topniało, miękło jak lód. Z nieociosanego kawałka drewna zmieniał się powoli w rzeźbę o kształtach coraz bardziej łagodnych. Oczywiście z drewna nie da się zrobić delikatnej, wręcz koronkowej figurki – jak z chińskiej porcelany. Z resztą nie o to chodzi. Dusza ma pozostać sobą – tak jak drewno ma być drewnem, metal metalem, a porcelana porcelaną. Jednak artysta, mistrz w swoim fachu, może nadać im odpowiednie kształty, by z ostrych, kanciastych przemieniały się w proste, łagodniejsze, coraz bardziej miękkie i delikatne. Piotr był takim kawałkiem najzwyklejszego drewna. Pod wpływem obróbki Jezusową miłością, nauką, przykładem doznawał wewnętrznej przemiany. Łagodniała porywczość jego charakteru, choć pozostała w nim w pewnym sensie do końca. Jednak w obecności Jezusa ten postawny mężczyzna stawał się niczym baranek; człowiek, który zawsze wiedział, czego chce i stawiał na swoim, zamieniał się w bezradne dziecko.
Piotr pokochał Jezusa swoją prostą miłością. Widział w Nim Nauczyciela, Mistrza. Starał się Go naśladować i być posłusznym. To co udawało mu się wobec Jezusa, nie zawsze było już proste w relacjach z innymi uczniami. Dochodziło zatem niekiedy do spięć, nawet ostrej wymiany zdań. Ponieważ Piotr był szczery i prostolinijny, drażnił go wszelki fałsz i nie potrafił się pohamować, by nie wtrącić swoich „trzech groszy” w różnych sytuacjach. Chociaż Bóg objawił mu, kim jest Jezus, jego serce było jeszcze niejako lekko uśpione. On tak naprawdę do końca sam nie rozumiał, jak wielką prawdę wypowiedział, nazywając Jezusa Mesjaszem. Kiedy Ten zapowiadał apostołom swoją mękę, Piotr wręcz z oburzeniem strofował Go, by takich rzeczy nie mówił, bo czegoś takiego nie będzie. Po prostu nie mieściło się to w jego pojęciu. Gotów był stanąć w obronie Pana wszędzie i o każdej porze, zdecydowany bronić Go przed wszelkim złem. Nie rozumiał, że to Jezus wybawi jego, z ręki wiecznego nieprzyjaciela. Kiedy już bezpośrednio przed męką Pan przestrzegał apostołów, iż nadchodzi ten czas i mówił o tym, że oni rozpierzchną się jak stado owiec bez pasterza, Piotr – jak zwykle zapalczywie – zapewniał, że choćby wszyscy uciekli, on nie zwątpi, nie wyprze się Jezusa. Był tego pewien. Jeszcze nie uznał swojej słabości, jeszcze jej do końca nie poznał.
Cierpienie, jakiego doznał po pojmaniu Jezusa było ogromne. Nie mógł uwierzyć w to, co się wydarzyło. Wszystko stało się tak szybko, tak łatwo. Widział Jezusa w wielkim poniżeniu. Nie mógł się z tym pogodzić. Bał się o Niego, ale i o siebie. Runął cały jego świat i wyobrażenie o przyszłości. Był duszą prawdziwie małą i słabą. Tak naprawdę nic nie rozumiał z całej nauki Jezusa i musiał przejść tę wielką, niepojętą szkołę cierpienia, by narodzić się na nowo. Kiedy zaparł się swego Pana trzy razy i usłyszał pianie koguta, zobaczył swą straszliwą nicość. Zrozumiał, jaka naprawdę była jego miłość do Niego. Zdał sobie sprawę, że zdradził Go. I gorzko zapłakał. A w tych łzach wylał ogromny żal za własną winę, okazał skruchę, uznał swoją pychę. Wyraził miłość, a jednocześnie przyznał, że nie potrafi prawdziwie kochać. Ta noc i następny dzień były najstraszniejszymi godzinami jego życia. Walczył sam ze sobą. Widział, że w niczym nie jest lepszy od Judasza, który tak drażnił go i oburzał swoim zachowaniem. Często okazywał mu niecierpliwość, a teraz zdradził Jezusa tak samo jak on, wypierając się Go. Piotr płakał rozpaczliwie. Płakał jak małe dziecko, które jest strasznie nieszczęśliwe; jak człowiek nie widzący drogi wyjścia z beznadziejnej sytuacji i nie mający znikąd pomocy. Jego rozpacz, żal, smutek były ogromne. Gdyby nie łaska, którą Bóg go obdarzył, gdyby nie wcześniejsze rozmowy z Jezusem, góra Tabor i miłość, jakiej zaznał od swego Pana, nie podniósłby się z tego. Skończyłby jak Judasz. Jednak on uwierzył w miłość miłosierną Jezusa, w jej wielką moc i potęgę; przyjął Go jako swojego Zbawiciela, uznając jednocześnie siebie za nicość. Dopiero w tym momencie narodził się Piotr, czyli Skała. Gdy oparł swoje życie na Jezusie, stał się mocny Nim. Choć pozostał do końca słabym jako człowiek, uznając tę słabość przed sobą i przed Jezusem, przyjął Jego za swoją moc.
Jezus ukazuje nam dzisiaj Piotra jako przykład, bowiem jest on duszą maleńką – tak jak my. Wpatrując się więc w tego apostoła i jego historię, uznajmy własną nędzę i przyjmijmy Boga za całe bogactwo. Gdy dusza maleńka uważa się – zgodnie z prawdą – za nicość i przyjmuje Jezusa jako wszystko, czego jej potrzeba do życia, On mieszka w niej i daje jej to wszystko. Kiedy uznając swą totalną słabość, w Jezusie widzi dla siebie siłę, staje się Nim mocna. On udziela duszy wszystkiego, czego jej brakuje. Daje siebie, czyli moc, miłość, prawdę, siłę, potęgę, pokój, sprawiedliwość. Dusza przejmuje przymioty Jezusa. On w niej żyje i ją przemienia. I z małego, zapłakanego, bezradnego, zrozpaczonego dziecka rodzi się święta dusza! Spróbujmy zobaczyć siebie jako Piotra, który zapiera się swojego Mistrza aż trzy razy. My czynimy podobnie w różnych sytuacjach. Może nie jest to tak jawne wyparcie się Boga, ale ma znamiona odrzucania Go, nie przyznawania się do Niego, braku miłości i nie przestrzegania przykazań. Jakże często nie jesteśmy wierni Jezusowi! A wierność w drobiazgach jest wyrazem miłości. Toteż gdy Jezus jej nie znajduje, a kogut pieje po raz trzeci, patrzy ze smutkiem na duszę maleńką. Swoim spojrzeniem pragnie dotknąć jej serca, aby chociaż odrobinę zrozumiała swój grzech i Jego ból; by czując żal wyraziła skruchę i weszła na drogę świętości.
Niech Bóg błogosławi nas na czas dzisiejszych rozważań.