Cały czas trwamy w temacie oczekiwania. Nieustannie Bóg pragnie pouczać nasze serca jak ma wyglądać to oczekiwanie, bowiem człowiek nieustannie źle pojmuje przygotowanie się na przyjście Boga. Naród Izraelski przygotowywany był przez całe wieki. Cała jego historia, to przygotowanie na przyjście Mesjasza. I rzeczywiście Żydzi czekali. Ale czy czekali właściwie? Czy ich oczekiwanie było takim, jakim być powinno? Ich oczekiwanie było oczekiwaniem umysłu. Było dociekaniem umysłu jak wyglądać ma to przyjście, jaki ma być Mesjasz, kim ma być. Ich oczekiwanie było zewnętrznym oczekiwaniem. Ich serca dalekie były od Boga. I chociaż uważali, że czekają na Mesjasza, chociaż wszystkim im wydawało się, że oczekują Mesjasza, i tak jest nadal, to tak naprawdę nie byli przygotowani odpowiednio, nie przygotowali się w sposób właściwy na przyjście Mesjasza. I dlatego, kiedy Jezus narodził się, kiedy chodził po ziemi, kiedy nauczał, nie rozpoznali w Nim Tego, którego oczekiwali, bowiem ich oczekiwania były inne, rozminęły się z samym Jezusem, z samym Mesjaszem. Ich domysły, wyobrażenia rzeczywiście były tak dalekie od prawdy, która im się objawiła, że nie potrafili pogodzić jednego z drugim. I oczy, i uszy były ślepe i głuche, zamknięte. Serca zupełnie odwrócone w inną stronę, zajęte czymś innym, do tego stopnia zamknięte, że odrzuciły Mesjasza i z wielką nienawiścią zabiły Go.
To jest ogromne ostrzeżenie dla nas oczekujących Narodzin Boga. Bowiem patrzymy na naród żydowski, na jego historię tak troszeczkę z dala. Wydaje się nam, że ta historia jest od nas daleka, że nas nie dotyczy, że my przyjmujemy Mesjasza, co roku oczekujemy Go w adwencie i potem przyjmujemy w czasie Bożego Narodzenia. A jednak, czy rzeczywiście jest tak naprawdę? Czy prawdziwie nasze serca przyjmują Narodziny Boga? Bowiem nieprzygotowanie właściwe może skutkować tak wielkim zamknięciem, jakie było u Żydów, nienawiścią i dalszą konsekwencją Oczywiście nasze serca wzdrygają się – no, jakże, na pewno nie zabijamy Mesjasza. A jednak, czymże jest brak miłości w naszym życiu, brak miłości do naszych bliskich, do naszych znajomych? Czymże jest jedno nieżyczliwe słowo, nieżyczliwa myśl i spojrzenie? Jest brakiem miłości. A brak miłości oznacza odwrotność miłości, a więc panującą nienawiść. Nie chcemy tego tak nazywać, ale jakże nazwać to, co często pojawia się w sercu: zagniewanie, oburzenie, obrażanie się, trwanie w niedobrych uczuciach, emocjach jakimi darzymy inne osoby, czasem myśli, które źle życzą? A nawet jeśli w stosunku do swoich bliskich mamy właściwe uczucia, miłość, to jak nazwać te uczucia, którymi darzymy innych, chociażby spójrzmy na stronę polityczną lub gospodarczą naszej Ojczyzny? Jakimi uczuciami darzymy tych, którzy nami rządzą? Jakimi uczuciami darzymy tych, którzy podejmują ważne decyzje w naszym kraju, w naszej miejscowości? Jakie uczucia budzą się w nas w stosunku do ludzi, którzy znani są, rozpoznawani w mediach, a ich zachowania nie są zgodne z naszym myśleniem i z naszymi wartościami? Co budzi się w nas, gdy słyszymy o atakach na Kościół? Jakie są wtedy uczucia i emocje w stosunku do konkretnych osób?
Nie trzeba daleko szukać, wystarczy jedynie dobrze analizować stany uczuciowe swojego serca i reakcje serca z sekundy na sekundę, na różne sytuacje, które dotykają bezpośrednio nas, bądź też dotykają ogółu. Nasze reakcje na to, co słyszymy w mediach, nasze reakcje na to, co słyszymy wśród sąsiadów, w sklepie, o czym czytamy. To jest ta codzienność, która nas otacza, w której żyjemy i nie pozostajemy obojętnymi, zawsze są w nas jakieś emocje i uczucia. Ważnym jest natomiast w jaki sposób potrafimy sobie z nimi poradzić, co z nimi robimy? Ponieważ rzeczywiście oburzenie na pewne zachowania ludzkie jest właściwą reakcją, ale co potem czynią nasze serca i co potem czynią nasze umysły w tej konkretnej sytuacji, która nam się przydarza, która nas spotyka, o której słyszymy, co czynią nasze serca dalej? Bo można trwać w tym oburzeniu, można potępiać zachowanie, można o tym rozmawiać, można nadal się oburzać, umysł przetwarza kolejne myśli, serce cały czas jest trawione kolejnymi uczuciami, ale czy w tym jest miłość? Czy w tym jest Bóg?
Wiemy, że jest to bardzo trudne, aby niekiedy zapanować nad emocjami, wyciszyć się i kochać. Jednak można aktem woli modlić się prosząc o miłość do tych, od których zaznajemy jakiegoś zranienia, jakiejś krzywdy, modlić się za tych, którzy postępują źle, a poprzez ich złe postępowanie zmienia się, chociażby jakość naszego życia. Modlić się nieustannie, gdy słyszymy złe wieści, gdy słyszymy o kolejnych atakach na Kościół, na chrześcijan, gdy słyszymy o kolejnych aferach, które mają miejsce wśród polityków, wśród ludzi znanych. Modlić się, gdy słyszymy, widzimy co też wyczyniają ludzie znani z telewizji, z prasy. Nie przetwarzać myśli nieustannie krytykujących tych ludzi, nie dyskutować między sobą jak źle postępują, nie rozgłaszać tego światu, bo to jest cały czas akcentowanie zła, ale modlić się w ciszy swojego serca. Gdy dotyka nas coś, chociażby w pracy, nie unosić się gniewem, oburzeniem, nie dać się ponieść emocjom, ale w tym momencie prosić o miłość, a w swoich prośbach być autentycznym przed Bogiem. Czasem trudno jest rozeznać, gdzie jest to autentyczne bycie przed Bogiem, a gdzie jest to tłumienie swoich emocji i niewłaściwie rozumiana pobożność. My mamy stawać przed Bogiem i mówić Mu szczerze: Panie mój, jestem zdenerwowany na tego człowieka i w moim sercu rodzą się uczucia pełne nienawiści, czy też pełne złości, oburzenia. Nie mogę sobie z tym poradzić, a chciałbym być Tobie posłusznym i Ciebie naśladować. Pomóż mi kochać, chociaż mnie skrzywdził, chociaż uczynił zło wobec mnie, pomóż mi przebaczyć mu, bo ja sam nie jestem w stanie tego zrobić. To będzie autentyczne stanięcie przed Bogiem. Przed Bogiem masz prawo wyrazić swoje emocje, możesz płakać, możesz wyrażać to, co ciebie boli i prosić, by Bóg przemieniał wszystko w miłość. A potem, starać się trzymać na wodzy swoje myśli i uczucia, ponieważ po modlitwie nie zawsze będzie tak, iż Bóg da ci tak wielką łaskę, iż zaczniesz kochać od razu. Zazwyczaj jest tak, że będziesz walczył ze sobą o tę miłość, o to wyciszenie serca, o to by stale te myśli nie krążyły w twojej głowie, które nieustannie bombardują ciebie oburzeniem, złością, zdenerwowaniem, zazdrością, egoizmem, pychą. Będziesz walczył z tym, a więc stale powracał do Boga i stale Go prosił: „Pomóż!”.
Przygotowanie na przyjście Boga, to przede wszystkim otwarcie oczu, uszu własnego serca. To ciągłe podejmowanie wysiłku, by realizować Boże pouczenia, by żyć zgodnie z przykazaniami. To otwieranie serca na miłość i próba, maleńka, nieporadna próba odpowiedzi na tę miłość. To zanurzanie się w swoim sercu, by tam stale spotykać się z Bogiem i stale Go prosić o ten dar miłości. To również zamykanie oczu na świat zewnętrzny. Szczególnie teraz, gdy trwają przygotowania, ale przygotowania zupełnie nie związane z Bożym Narodzeniem. To zamknięcie oczu i uszu na świat zewnętrzny, na jego gwar, hałas, na to, co tak bardzo wdziera się poprzez nasze oczy do naszych serc, by w ciszy swojego serca starać się spotykać z Bogiem, napełniając się Jego miłością, Jego pokojem, trwać w oczekiwaniu. Czymże jest wyrównywanie pagórków, wznoszenie, podnoszenie nizin? Jest tą pracą nad sobą, ale nie tą zewnętrzną formą, jakże często przyjmowaną przez ludzi, wyrzekają się np. słodyczy i nawet to realizują, ale serca są pełne pychy, pełne egoizmu, pełne nienawiści. To nie jest wyrównanie pagórków. Ta zewnętrzna forma przygotowania ma za zadanie pomóc naszemu sercu, naszej duszy. Jeżeli nie pomaga, lepiej jej nie podejmować, a skupić się głównie na duszy, by to ona z tej brzydkiej, garbatej, zdeformowanej mogła powoli, poprzez nasze ciągłe zanurzanie się w Bogu, ciągłe otwieranie się na Niego, na Jego miłość, poprzez to ciągłe powracanie do Niego, aby ona mogła pięknieć, aby te wszystkie nierówności, garby, wszystkie wrzody, jakieś narośla, wszystko to zostało uzdrowione. Aby wszystkie braki, a więc doliny, zostały wypełnione miłością, aby ta dusza mogła na powrót stawać się coraz piękniejszą. Aby w tej duszy narodził się Bóg i zaznawał ciepła miłości. Aby nasze serce, tak maleńkie, tak ubogie jak stajenka, jako grota, było czyste.
Matka Najświętsza wraz z Józefem – razem przygotowywali grotę tak, jak mogli. Zastali ubogie miejsce, wydawać by się mogło zupełnie nie pasujące do Króla Świata. Uprzątnęli je, szczególnie Józef starał się jak mógł. I tak jak mogli razem przyjęli Jezusa, ale przyjęli Je w swoje ramiona i przytulili do Serca. I chociaż otoczenie wydawało się tak skromne, tak biedne, wręcz brzydkie, to w Ich ramionach otoczony miłością był szczęśliwy. Tak samo i my mamy przygotować swoje serca, które będą nadal tą ubogą stajenką, ale mogą być czystą, a miłość jaką każdego dnia będziemy starali się przyjmować i żyć, będzie tym ciepłem, które otoczy Boga, gdy narodzi się w nas. I to miłość Go otoczy i miłość da szczęście, miłość da piękno. Dla osób, które się kochają, otoczenie nie odgrywa aż tak istotnej roli, bowiem dla nich najważniejsza jest miłość i są szczęśliwi ze sobą. Gdy są oddzielnie, chociażby byli w dwóch różnych, najwspanialszych miejscach na świecie, najbogatszych, najcudowniejszych, choćby dawano im największe bogactwa i skarby świata, będą z dala od siebie i będą nieszczęśliwi. Ale, gdy się spotkają, w zwykłym miejscu, niekoniecznie w pałacu, to miłość, która jest pomiędzy nimi da im szczęście i uczyni to miejsce, w którym się spotkają najszczęśliwszym, najpiękniejszym. Tak samo nasze serca przygotowane miłością, tą miłością uświęcone, oczyszczone będą najszczęśliwszym miejscem narodzin dla Jezusa, bo miejscem miłości. A więc przygotowanie serca, to napełnienie go miłością, to życie miłością, to ciągłe staranie o miłość. A jak ją uzyskać? Poprzez otwieranie się na spotkanie z Bogiem, poprze ciągłe do Niego powracanie, to ciągłe spotykanie się z Nim we własnym sercu, to nieustanne: Jezu, Maryjo kocham Was, ratujcie dusze! To staranie się, by miłość realizowała się w każdym momencie naszego życia, w każdej sekundzie, w każdej naszej myśli, w każdym naszym słowie, w każdym spojrzeniu i geście, nie tylko wtedy, kiedy podejmiemy jakieś ważne działania, krok pełen miłości. Takie działania, rzekomo pełne miłości, podejmują niektóre organizacje i pod pięknymi hasłami pomocy innym wcale nie kryje się miłość. I taka jednorazowa pomoc, niestety nie niesie szczęścia, miłości, która trwa. Niesie jednorazowe emocje, a ludzie, którzy się w to włączają, po takim jednorazowym okazaniu miłości, bardziej rosną w pychę, samozadowolenie. Miłość nie jest jednorazowym aktem, jest stanem ciągłym, wtedy jest prawdziwą miłością. A więc starajmy się o tę ciągłość naszego aktu, nieustanność naszej miłości, abyśmy nie byli tak, jak niektórzy, jednorazowymi dawcami miłości. Abyśmy nie jednorazowo otwierali serca, i aby potem przez to jeszcze bardziej nie rosła w nas pycha. My przygotowujmy serca nieustanną miłością, aby Jezus był szczęśliwy w naszych ramionach, w naszych sercach, gdy przyjdzie czas Narodzin.
Módlmy się o tę ciągłość miłości. Prośmy, by Bóg w ofiarowanych dzisiaj naszych sercach taką miłość złożył, składał ją nieustannie, i by Duch Święty przypominał nam i pobudzał nas do takiego miłowania. Bóg i Matka Najświętsza niech nam błogosławią.
Modlitwa
Boże mój! Jakże cudownym jest to, czego dokonujesz w duszy przyjmującej Ciebie. Och, wybacz nam, że nie jesteśmy w stanie tego pojąć, zrozumieć, a wszelkie nasze wyobrażenia o tym, czym jest zjednoczenie w Komunii, są niczym wobec tego faktu. Jakże cudowne jest Twoje przyjście do duszy, którą wypełniasz całą, wypełniasz swoją miłością, swoją Istotą, swoim Bytem. Jakże cudowne jest przyjście, bo przychodzisz Ty cały, Pełnia Ciebie. Panie mój! Jak niepojęte jest zjednoczenie, kiedy Bóg wypełniając duszę udziela jej siebie całego. Wszystko co Twoje i wszystko, co w Tobie jest również teraz duszy, należy do niej. Pomóż nam pojąć, przyjąć sercem. O, Jezu mój! W Tobie jest miłość i miłość jest w duszy. W Tobie jest ból i cierpienie, i ból i cierpienie jest w duszy, w Tobie jest Ofiara, i to staje się udziałem duszy. W Tobie jest pragnienie ratowania dusz i to należy do duszy. Wybacz nam, że tak często dziwimy się, buntujemy, gdy przychodzą trudności, gdy przychodzi cierpienie. A przecież to Ty jednoczysz się z duszą, to Ty cierpisz, to Ty jesteś krzyżowany. To Ty w ten sposób dokonujesz zbawienia dusz.
Pragniemy dzisiaj przyjąć Ciebie Całego, nie takiego, jaki jesteś w naszych wyobrażeniach, nie tej maleńkiej cząstki, którą sobie wyobrażamy, ale Całego, z całą konsekwencją, bo Ty jesteś Bogiem miłości, miłości doskonałej, miłości po krzyż, miłości ofiarnej, miłości, która oddaje całą siebie za życie innych. Ty jesteś Miłością, która za innych cierpi.
Panie mój, udziel tej łaski, byśmy zrozumieli z Kim jesteśmy jednoczeni, Kto przychodzi do naszych serc. Bowiem nasze myśli i nasze wyobrażenia są dalekie od Ciebie. Pragniemy czegoś innego – pragniemy życia bez bólu, bez cierpienia. Wydaje nam się, że szczęście jest wtedy, kiedy nie ma trudu, przeciwności, kiedy człowiek nie cierpi. A przecież największym skarbem, największym szczęściem jest to, które Ty zdobyłeś dla człowieka poprzez krzyż, Twoje życie. Pomóż każdej duszy przyjąć Ciebie, a nie swoje wyobrażenia. Pomóż przyjąć sercom Boga, który kocha do szaleństwa każdą duszę po krzyż, który jest Miłością Doskonałą, Miłością Ofiarną. Pomóż nam przyjąć Ciebie takiego, jakim Ty jesteś, a nie takiego, jakim my chcemy widzieć. Pomóż nam przyjąć do serc prawdę o Tobie. Proszę!
O, Panie mój, który jesteś moją Miłością! Ty wiesz, że w tych maleńkich sercach jest pragnienie, by Ciebie poznawać, kochać, przyjmować, tylko małość tych serc przesłania wszystko, uniemożliwia wszystko. Zatem prosimy Ciebie, abyś Ty tym sercom dawał i poznanie, i zrozumienie, i moc w przyjmowaniu, moc w miłowaniu. Abyś Ty te serca przygotowywał na Twoje Narodziny, abyś Ty te serca pouczał Kim jesteś naprawdę, abyś Ty mówił tym sercom czym jest prawdziwe zjednoczenie, abyś Ty był Przewodnikiem ich, Nauczycielem. Abyś Ty czynił wszystko w nich, a one by były Tobie poddane. Proszę, udziel im swego błogosławieństwa, które wszystko uczynić może w nich. Proszę, przyjdź!