Oczekujemy przede wszystkim pocieszenia, pragniemy zajęcia się naszymi sprawami. Chcielibyśmy usłyszeć słowa, że wszystko zostanie odjęte i od tej pory rozpocznie się piękne, rajskie życie. A tutaj słowa o pozostawieniu wszystkiego, o niepowracaniu do starego, o zgodzie na życie życiem rodziny pszczelej, gdzie należy się całkowicie do Maryi, gdzie nie czyni się swojej woli, ale uczestniczy się w życiu Jej Serca, we wszystkim, co w tym Sercu jest. I że właśnie na tym polega miłość. Choć w słowach wydaje się być to oczywistym, a jakże często duszom nie udaje się zrealizować tego wskazania, tak ważnego, gdy dusza oddaje się na służbę Bogu i uczestniczy w wielkim Dziele Bożym. Dzisiaj jeszcze jedne trudne słowa.
Najpierw pierwsze czytanie (Rdz 22, 1-19). Abraham słyszy od Boga, że ma złożyć w ofierze swego syna. Co działo się w jego sercu tak naprawdę wie tylko Abraham. Przeżywał ogromne cierpienie. Szedł na górę z synem, który miał się stać ofiarą złożoną Bogu. Szedł, uczynił ołtarz, syna związał, położył. Miał nóż. I nóż podniósł do góry, aby zabić syna. Spójrzmy, jak daleko musiał pójść Abraham w swojej ufności, w swojej wierze. Jak daleko! Jak to się ma do wspólnoty, do nas, do tego, co przeżywamy tutaj, do tych rekolekcji. Mówiliśmy, że trzeba pozostawić wszystko. I dusze powołane, otrzymując łaskę, najczęściej starają się to robić. Można powiedzieć, że z grubsza zostawiają stare życie, drobiazgi jeszcze plączą się im pod nogami, ale próbują się ich pozbyć. Oddają się dziełu, w które wprowadza je Bóg i je prowadzą mocą samego Boga. Abraham miał obiecanego syna. Wyszedł z ziemi, gdzie mieszkał. Uwierzył Bogu. A gdy był już starcem Słowo – obietnica zaczęła się realizować. Serce Abrahama całe przylgnęło do syna. Otrzymał syna od Boga. To był dar z Nieba. Abraham cieszył się synem. Był pełen szczęścia i wydawało się, że z wiarą i ufnością zrobił wszystko, co Bóg chciał. Postępował zgodnie z Jego wolą, teraz cieszy się synem. Przyszłość jawiła się w jasnych barwach. I naraz słyszy słowa, aby złożyć syna w ofierze.
Wejście Abrahama na górę, krok po kroku, było uświadomieniem, że syn nie jest jego własnością, że jest darem. Tak naprawdę wszystko jest własnością Boga. I wszystko Bóg może dać, może zabrać, może przywrócić. Abraham przeżył bardzo trudną próbę. Gdy Bóg powstrzymał go, aby nie zabijał swego syna, szczęśliwy i pełen wdzięczności złożył Bogu ofiarę z jagnięcia. Ta próba uświadomiła mu, iż mimo, że wszystko zostawił wcześniej, to teraz przywłaszczył sobie syna, który też jest własnością Boga. Zgodził się oddać syna i z wdzięcznością przyjął go z powrotem z rąk Boga.
Dusze bardzo często, jakiekolwiek jest to dzieło, zaczynają traktować je jako swoje. Gdy przychodzi czas – czy to z winy człowieka, czy to z woli Bożej, kiedy trzeba pozostawić lub też usunąć się na bok – nie potrafią rozstać się z tym, czym żyły do tej pory, uważając to za swoje, choć przez cały czas wydawało im się, że służą Bogu, że to jest Boże, że one są tylko sługami Boga. A jednak jest to bolesne dla każdej duszy – pozostawić. Dochodzą do tego różne względy ludzkie, różne słabości. I nieraz dusza, która w wielkim pędzie służąc Bogu kroczyła ku Niebu, zatrzymuje się właśnie na tej próbie. To tak, jakby Abraham nawet nie próbował wejść na górę ze swoim synem, tylko chciał uchronić go, ukryć, zachować dla siebie. On swego syna otrzymał po raz drugi od Boga, a jednocześnie jego dusza została niezmiernie umocniona. Jego wiara wzrosła, jego relacja z Bogiem również się pogłębiła. To już nie był ten sam Abraham.
Jakże trudne są takie próby, ciężkie i jakże wiele osób nie potrafi zgodzić się na nie. Nie widząc przed sobą jakiejś dalszej perspektywy pragną zatrzymać się i nie idą krok do przodu. Nie wchodzą na tę górę, nie szykują ołtarza, nie układają drwa, nie kładą związanego Izaaka, nie biorą do ręki noża i nie podnoszą do góry. Jest to bardzo trudne. Ale po tej próbie wychodzi się już innym człowiekiem, a jakże często otrzymuje się od Boga dar większy niż ten, o którego oddanie Bóg poprosił. I dusza staje w zadziwieniu, że mogła tak bardzo przywiązać się, kurczowo trzymać się tego, co wydawało jej się tak ważnym i tak wielkim. Po próbie zaś otrzymała stokroć więcej. I Bóg sprawił, że owoce przejścia tej próby są przepiękne. Jest ich o wiele więcej niż można było wcześniej się spodziewać. Dopiero wtedy można mówić o prawdziwych, wspaniałych owocach.
Kiedy spojrzymy na życie różnych Świętych, zobaczymy dokładnie właśnie takie próby, jakim byli poddawani. W różny sposób Bóg posługiwał się ludźmi. Ale dawał siłę i dusze te wychodziły umocnione, wychodziły święte. Można powiedzieć, że posiadały stokroć więcej niż przed próbą, choć w czasie próby wydawało się, że zostają pozbawione wszystkiego. Ale to bogactwo które widzą nie jest bogactwem danym tylko tym duszom. One widzą bogactwo, które rozprzestrzenia się. Widzą to bogactwo wokół, które się staje, które się dzieje. I wtedy dopiero uświadamiają sobie, jak wielkie i wspaniałe jest działanie Boże. Niby to wiedziały przedtem, niby przyjmowały, że tak Bóg działa, ale dopiero potem widzą jasno, jak wspaniale, z jaką mocą i z jaką miłością Bóg działa.
Abraham miał jednego syna Izaaka, ale jego ród rozrósł się. To może w jakimś stopniu symbolizować to, co się zostawia – jeden Izaak, i to co się otrzymuje – wielką mnogość narodów. W tym wszystkim jest tak wielka miłość Boga do człowieka, a jednak człowiek nie potrafi jej dostrzec. Wszystko podyktowane jest miłością, wszystko jest nią otoczone, w niej zanurzone. To tylko szatan mami, kusi, a potem upadla i uśmierca. Bóg powołuje, dopuszcza próby, ale uświęca, daje zmartwychwstanie.
Rozważmy dzisiejszy fragment. Spróbujmy razem z Abrahamem wejść na górę i w sposób duchowy razem z nim przygotujmy ołtarz, drewno, Izaaka. A gdy już będziemy mieli w dłoni nóż posłuchajmy Boga i poczujmy wielką radość – zmartwychwstaniemy.