Słowa św. Jana – umiłowanego ucznia Jezusa :: 29 października 2007 |
(…) Męka mojego umiłowanego Jezusa była czymś tak dla mnie strasznym, że serce moje płakało nieustannie od momentu pojmania. Jak bardzo pragnąłem Mu pomóc! Jak bardzo czułem się bezsilny! Kochałem Go! Trzy lata towarzyszyłem Mu wszędzie. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym już nie przebywać w Jego towarzystwie. A gdy zaczęła się Jego męka, czułem ją w sobie, w ciele, w sercu, w umyśle! Nie mogłem patrzeć, a jednocześnie nie mogłem Go opuścić! Serce popadało w rozpacz! Miłość dawała nadzieję! Płakałem, a miłość podpowiadała mi, że to nie koniec! Jak echo powracały do mnie Jego słowa o Królestwie Niebieskim, o zburzeniu świątyni i odbudowaniu, o winnej latorośli, o trwaniu w Nim, o Bogu Ojcu! Nie pojmowałem tego, cierpiałem, płakałem! Jego słowa stale brzmiały w mojej głowie! Myślałem, że dostanę obłędu. Potem patrzyłem na Maryję i moje cierpienie wydawało mi się niczym wobec Niej! Tej pięknej niewiasty, delikatnej, wyglądającej teraz jak ptak umierający, bo podcięto mu skrzydła. Jak kwiat usychający bez wody. Jej twarz – zawsze pogodna i jasna, teraz była szara, przerażająco smutna, pod oczami sińce, oczy zaczerwienione od płaczu, a wzrok utkwiony w Jezusa, jakby nieprzytomny. Cała Jej postać wyrażała tak wielki ból i cierpienie, że tylko ktoś pozbawiony serca mógł tego bólu nie dostrzec. Kochałem Ją. Zawsze swoją osobą wnosiła jakąś jasność, czystość. Przy niej nawet gruboskórny Piotr starał się pilnować swój język i swoją porywczość. Wszyscy przy niej łagodnieli jak baranki i nabierali jakiejś delikatności. Ona wydobywała z nas tę lepszą stronę naszego „ja”. Sprawiała, że rozmawialiśmy inaczej, patrzyliśmy inaczej i zachowywaliśmy się inaczej. To, co Jezus przekazywał nam w słowach, od Niej czerpaliśmy z Jej ducha. To było wyczuwalne. (…) Więcej >>