Wprowadzenie
W raz z NMP Matką Bolesną pójdziemy teraz śladami Jezusa, drogą miłości, drogą umiłowania, zakochania się szaleńczego w Bogu; drogą, która poruszy nasze serca tak mocno, że już niczego innego pragnąć nie będziemy, tylko tej jednej, pięknej, czystej miłości. Bóg pragnie dla nas miłości i tylko miłości. Bóg kocha nas tak bardzo. Dlatego przygotował tę drogę dla nas, specjalnie dla nas. Niech nasze serca będą proste, dziecięce. Zostawmy na boku wszelkie własne doświadczenia, przemyślenia, rozważania, wszystko, co do tej pory wiedzieliśmy o Drodze Krzyżowej. Niech będzie to nasza pierwsza, dziewicza Droga Krzyżowa – tak jak pierwsza miłość, którą pamięta się najdłużej. Niech to będzie właśnie taka Droga – pierwsza, ta najważniejsza. Ta, która pociągnie nasze serca swoją miłością.
Czasem z niechęcią podchodzimy do Drogi Krzyżowej. Ciężko nam nakłonić serce do tego, by się wzruszyć, by patrzeć na cierpiącego Jezusa. Nie wiemy, jak to czynić. Ranimy Boga. Bardzo ranimy. Wystarczy kochać! Wystarczy kochać, aby ta Droga sama nas poniosła, sama zaprowadziła. I wtedy Droga ta staje się najcudowniejszą, najpiękniejszą, pełną miłości i wzruszeń. W prostocie swojego serca dziecięcego przyjmujmy wszystko. Matka Boża będzie szła razem z nami.
Stacja pierwsza
Pan Jezus skazany na śmierć
Śmierć w pojęciu ludzkim jest straszną. Jest dramatem i smutkiem. Tym razem ta śmierć zapowiadała życie. Ta śmierć była światłem. Ta śmierć czyniła ziemię urodzajną, niejako nawożąc samą sobą całe ludzkie jestestwo. Kiedy Jezus usłyszał ten wyrok, Jego zbolałe, pękające serce odczuło ulgę wiedząc, że coraz bliżej jest to, czego tak bardzo pragnął – coraz bliżej jest zbawienie ludzkości. I chociaż już wtedy, kiedy podawano ten wyrok, był cierpiący, umęczony strasznie, osłabiony, wtedy już Jego Ciało, całe zakrwawione, przedstawiało straszliwy widok, to jednak Jezus mimo całego bólu cieszył się i miał na myśli również ciebie – duszę maleńką, dziecko małe, które w przyszłości narodzi się i będzie mogło zaznawać szczęścia dzięki Jego śmierci i zmartwychwstaniu.
Czy wiesz, że śmierć może przynieść radość również tobie? Wchodząc na drogę apostolstwa, kochając, przyjmując miłość, zauważysz w sobie pewne pragnienie – pragnienie, by poświęcać wszystko, a nawet pojawi się u ciebie pragnienie umartwienia. Ale nie wyszukuj sobie specjalnych umartwień, cierpień. Niech twoim umartwieniem będą codzienne sprawy, które będziesz wykonywał solidnie, w poczuciu, że czynisz to dla Jezusa. Będziesz umierał dla siebie samego, rezygnował ze swojej wygody, ze swojej przyjemności, ze swojego ja, które zostało urażone. Dla Jezusa. To będzie taka twoja mała śmierć. Śmierć twoich słabości, twojego egoizmu, pychy, zarozumialstwa, lenistwa, wygodnictwa. To będzie twoja śmierć. Mała, maleńka. Na twojej drodze nie może mieć miejsca inna, tylko taka. Z miłości. Tak jak z miłości Jezus przyjął swoją śmierć dla ciebie. Ty możesz odwzajemnić Jego miłość i z miłości do Niego przyjąć tę swoją maleńką śmierć. Tak niepozorną, a mającą wielkie znaczenie i wielkie skutki. Ufaj, że Matka Boża błogosławi ciebie za każdym razem, kiedy z miłości godzisz się na swoją śmierć, kiedy doświadczasz własnego umierania.
Stacja druga
Pan Jezus bierze Krzyż na swe ramiona
Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak piękna to stacja, choć widok był przerażający. Jezus chwiał się. Był osłabiony nocnymi torturami, biczowaniem straszliwym. Jego wygląd nie przypominał zupełnie dawnego Jezusa. Wyglądał prawdziwie jak skazaniec, jak nędzny żebrak, jak złoczyńca. Co zrobili z Jezusem?! Brudne szaty, obwiązane sznurami. Tak sponiewierany i tyle krwi na Jego ciele, na Jego płaszczu. Tyle krwi. Jak ludzie poniżyli Jezusa! Jak bardzo. A jednak w całej tej postaci, która chwiała się z osłabienia, z bólu, z cierpienia, w całej tej postaci była dostojność króla. I ze wszystkich osób, które były tutaj, tylko On jeden był czysty i piękny. Tylko On jeden jaśniał. On jeden. A wokół Niego ludzie, których dusze ogarnął szatan. Jak straszliwe mieli twarze, postawy ciała. Jakie ręce, które wyciągały się do góry z pięścią. Boże, ci ludzie nie wyglądali już po ludzku. Co może uczynić z człowieka oddanie duszy pod kierownictwo szatana, uleganie złu, złym podszeptom.
Ale Jezus, choć tak sponiewierany, choć tak okrutnie poraniony, był piękny, czysty, królewski. A kiedy podszedł do krzyża, który rzucono w pogardzie, On podchodził do krzyża jak do świętości, jak do swojej miłości, do radości. Przyklęknął i ucałował trzy razy. W sercu swoim dziękował Bogu Ojcu za to, że zbawienie już się dokonuje, że już szatan jest zwyciężany, a ludzkość wybawiana z jego niewoli. Z jaką czułością objął krzyż, a potem z wielkim wysiłkiem, z pomocą żołnierzy, wziął ten krzyż na swoje ramiona. Był tak ciężki, że ugiął się od razu pod jego ciężarem. Jak można dawać taki ciężar człowiekowi, który już jest słaby i umiera? Boże, daj siły Jezusowi. Przecież to Twoja miłość. Przecież to Twoje serce. Przecież to Ty.
Patrz na Jezusa, w jaki sposób przyjmuje swój krzyż, a więc swoje powołanie. W jaki sposób przyjmuje wolę swojego Ojca. W Twoim sercu na ten widok rodzi się obawa przed własnymi krzyżami. Zobacz, nawet w takiej chwili trudno ci myśleć o Jezusie, bo myślisz o sobie. Ale Jezus, trzymając krzyż, patrzy na ciebie z miłością. On, dźwigając ten krzyż, patrzy na ciebie i tobą jest zajęty. I miłość płynie z Jego serca po to, aby ciebie umocnić, żebyś się nie lękał. Bo ty jesteś dzieckiem. Bo właśnie wziął twój krzyż i On będzie ten krzyż dźwigał. A ty wystarczy, że pójdziesz obok Niego, tak jak dziecko obok mamy, obok taty.
Czasem dziecko pomaga swoim rodzicom, na przykład kiedy mama niesie ciężką torbę z zakupami, wtedy dziecko chwyta tę torbę, którą niesie mama i z dumą wydaje mu się, że dźwiga razem z mamą ten ciężar, chociaż wiadomo, ze to mama niesie tę torbę. Czasem wręcz dziecko swoją nieumiejętnością dokłada ciężaru mamie, ale ono w swoim sercu jest dumne, że niesie ciężar razem z mamą. Bądź takim dzieckiem, które uchwyciwszy szatę Jezusa, idzie obok Niego; które z dumą myśli o tym, że pomaga Mu nieść krzyż, choć tak naprawdę to On dźwiga wszystko.
Stacja trzecia
Pierwszy upadek Pana Jezusa pod krzyżem
Jezus niósł krzyż cały w pochyleniu. Dźwigał go, chwiejąc się, a jednocześnie lewą ręką podtrzymując swoją suknię, bowiem cały czas, gdy był pochylony, zawadzał o nią. W pasie obwiązany był sznurami i z dwóch stron na tych powrozach prowadzili Go żołnierze, a dla zabawy każdy z nich ciągnął w swoją stronę. Toteż Jezus zataczał się jak pijany, poniżany przez żołnierzy i przez ludzi. Brzydkie żarty rzucane były w Jego kierunku. A On milcząc, szedł. Kilkakrotnie już by upadł, gdyby te powrozy nie pociągnęły Go do góry. Na pozór miały Mu pomagać, a tak naprawdę były dodatkowym ciężarem dla Niego. Kiedy szedł, potykał się na nierównej drodze. I teraz również potknął się o większy kamień, który leżał na kałuży. Nie miał siły dać dłuższego kroku, podnieść nogi wyżej. Zawadzała suknia. On był osłabiony. Dźwigał krzyż, który trzymał jedną ręką. Potknął się i straszliwie upadł a krzyż Go przygniótł. Przygniotła Go twoja wątpliwość w Jego miłość. Przygniotła Go twoja wątpliwość w Jego miłosierdzie. Sam krzyż, chociaż jest ciężki, Jezus niesie z miłością wiedząc, że ta miłość przyniesie owoce, że ta miłość będzie w naszych sercach. Ale w momencie, kiedy my wątpimy w Jego miłość, która Go popchnęła aż na krzyż, to ta miłość, która w tym krzyżu się wyraża, przygniata Go.
Duszo maleńka, powołana jesteś do świętości. Powołana jesteś do miłości, do zjednoczenia z Bogiem. Największą ranę zadajesz Jezusowi, gdy wątpisz w Jego miłość, dlatego że On z miłości ciebie stworzył i do miłości. I stale klęka przed tobą na ołtarzu żebrząc, abyś przyjął Jego miłość i abyś odpowiedział swoją miłością. Nie przygniataj Jezusa takimi wątpliwościami. Możesz mieć wątpliwości co do innych spraw. Możesz mieć obawy, ale nie w miłość. Nie lękaj się miłości. Nie wątp w miłość, bo to jest tak, jakbyś odrzucał Boga. Zawsze pamiętaj, kiedy masz taką pokusę – bo szatan będzie próbował, więc pamiętaj – kiedy kusić cię będzie tą wątpliwością, pomyśl o upadku Jezusa i o tym, że tą wątpliwością przygniatasz Go upadającego, tak jak przygniata Go krzyż.
Stacja czwarta
Pan Jezus spotyka swoją Matkę
Gdy Maryja zobaczyła Jezusa, jak był prowadzony, Jej serce pobiegło pierwsze, a Ona wraz za nim. Właśnie potknął się po raz kolejny i uklęknął na jedno kolano. Dla Maryi nieważne były tłumy, nieważni byli żołnierze. Nic. Tylko Jezus. Jej serce wołało : „O, moja miłości. O, miłości Boga. O, Synu Człowieczy. O, Synu Boga. O, Serce, moje Serce, jakże mogę Ci pomóc? Jak ja, matka, mogę pomóc? Wiem jak. Chciałabym życie swoje dać za Ciebie, ale moje nie przedstawia takiej wartości jak Twoje. Moje nie zbawi ludzkości. Czymże jest moje życie?
Moja Miłości, zatem skoro nie mogę umrzeć za Ciebie, to daj mi chociaż część Twoich cierpień. Jesteś przecież Bogiem, możesz to wszystko uczynić. Daj mi ból swojego serca – ból, który rozsadza Twoją klatkę piersiową. Daj mi ten ból! Daj mi ból Twoich pleców, tak straszliwie zoranych, że w ogóle nie przypominają ludzkiego ciała, tylko ciało zwierzęcia w rzeźni. Daj swojej matce, pozwól mi. To przecież miłość. Błagam Ciebie o to. Zrób to dla swojej matki. Prawem miłości proszę Ciebie o to. Prawem matki. Błagam Ciebie o to.
Miłości moja, daję Ci moje serce w zamian, które kocha. To serce da Ci siły iść dalej. To serce mamy, które obejmie Ciebie. Da Ci siły, by nieść krzyż, by wstawać, gdy upadniesz. By dojść do końca. By mieć odwagę patrzeć na sam szczyt, na cel swojej drogi. Tak, daję Ci moje serce. Wyjmuję je z piersi. A Ty mi daj swoje, Synku mój.
O, dlaczego, dlaczego ci oprawcy nie chcą mnie, matki? Po cóż im śmierć takiego człowieka? Niech wezmą mnie. Ja wiem, Boże. Wiem, Ojcze mój Niebieski, w bólu wielkim mówię takie rzeczy, ale Ty wiesz, że to z miłości. Ale Ty, Ojcze, Ty możesz sprawić, że Ja będę cierpiała razem z moim Synem. To będzie mój udział, to będzie ulga dla Niego. Dla Niego wsparcie. Dla Niego siły. Ty możesz to uczynić. Ty możesz sprawić, że moje serce będzie doznawało tej samej męki co On. Będzie przejmowało tę mękę. Ty możesz to sprawić. Pomogę Mu. Ojcze, przecież to Twój Syn, a mnie nazwałeś Jego Matką, więc proszę Ciebie o tę łaskę – łaskę współcierpienia z moim Jezusem. Z Twoim Jezusem. A Ty, Ojcze Niebieski, spuść choć kroplę swojej łzy. Nie ukrywaj swojej twarzy przed Nim. I zwilż Jego wargi, bo nawet wody nie pozwalają Mu podać.”
Duszo, maleńka duszo, wiesz, na czym może polegać Twoje powołanie? Na współcierpieniu. I nie myśl tutaj o sobie. Myśl o Bogu, o Jezusie. Dawaj Mu swoje serce a Jego biedne serce bierz w dłonie. Tul, całuj, pieść. I mów Jego sercu o miłości. To twoje zadanie, zadanie duszy najmniejszej.
Stacja piąta
Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Jezusowi
Jezus już na drodze umierał. Nie miał sił. Wtedy padły straszliwe słowa, słowa Żydów, którzy złościli się, że może umrzeć wcześniej, zanim zostanie ukrzyżowany. Co za nienawiść ludzka. Jakie straszliwe słowa. Żołnierze, którzy prowadzili Jezusa, znali swój obowiązek. Wiedzieli, że muszą Go doprowadzić na szczyt żywego, aby dopiero tam Go zabić. Nie może umrzeć w czasie drogi, bo będą mieli nieprzyjemności. Dlatego rozkazali Szymonowi, by niósł krzyż z Jezusem. Tylko dlatego – żeby im za wcześnie nie umarł. Jak straszliwe jest to. Jak straszliwa jest intencja tego czynu.
Szymon nie chciał. Dziwisz się? A czy ty z ochotą podchodzisz do żebraka, który jest cały brudny i z daleka czuć nieprzyjemny zapach? Wygląda jak chory, ma jakieś rany i żebrze, wyciągając rękę. I czujesz od niego woń alkoholu, a on bełkocze coś. Całe jego ubranie jest brudne – brudne straszliwie, potargane. Twarz nabrzmiała. Czy ty z ochotą takiego człowieka przytulasz? Czy go zapraszasz do siebie do domu, aby się wymył? Czy go karmisz?
Szymon początkowo widział w Jezusie prawdziwego złoczyńcę, a wygląd Jezusa był straszny. I wcale nie przypominał człowieka sprawiedliwego. Ale było coś – wzrok Jezusa. Mimo że oczy miał już przekrwione, mimo że powieki były strasznie zapuchnięte, twarz zdeformowana, poraniona, to jednak spojrzenie pozostało to samo. To był wzrok Jezusa. To była miłość, miłość, tylko miłość. I kiedy Jezus spojrzał na Szymona, serce Szymona doznało wzruszenia. Sam Szymon początkowo nie rozumiał, co się z nim dzieje. I wziął krzyż. Był silnym, barczystym mężczyzną, ale i dla niego krzyż nie był zbyt lekki. Wziął ten Krzyż. Jezus tylko podtrzymywał. W sercu Jezusa była miłość i wielka wdzięczność. Zobacz, chociaż tak naprawdę Szymon uczynił to przymuszony i to wzrok Jezusa, Jego miłość, zmieniła jego serce, to jednak Jezus był wdzięczny i kochał. Obdarzał łaską nawrócenia. Szymon pokochał Jezusa. Jego synowie później też należeli do grona chrześcijan.
To jest miłość, miłość Jezusa. Ty również, duszo maleńka, wprawdzie nie jesteś wielkoludem, tylko maleńką duszą, a więc twój sposób pomocy Jezusowi będzie inny, ale niech będzie. Spróbuj pomagać Mu swoją postawą, swoją codziennością, obowiązkami, wszystkim, co czynisz – czyniąc to po prostu z miłości do Niego. A kiedy czujesz trud modlitwy, kiedy czujesz zmęczenie, po prostu wydaje ci się, że już nie masz siły uklęknąć i jeszcze odmówić Koronkę czy Drogę Krzyżową czy Różaniec, pomyśl wtedy o Jezusie. To będzie twój malutki krzyżyk, który podejmiesz. Dla Jezusa. Z miłości, pamiętaj, z miłości. Jeśli masz to czynić z niechęcią, jeśli masz to czynić z musu, nie czyń, bo tylko przyprawisz Jezusa o większy ból. Chociaż Jego miłość i miłosierdzie są tak wielkie, że nawet wtedy, kiedy klękasz z musu pod Jego Krzyżem, On obdarza Cię łaską i tak, jak Szymon, nawet wtedy możesz doświadczyć tej cudownej miłości – tak bardzo, że twoje serce aż zapłacze, że było tak niedobre dla Jezusa, tak bez miłości. Jednak ty staraj się z miłością klękać, z miłością myśleć o modlitwie. Niech będzie krótszą, ale uczynioną z miłości, z całego serca. Po prostu kochaj. Ty tylko kochaj.
Stacja szósta
Święta Weronika ociera twarz Panu Jezusowi
Kolejna stacja pełna miłości. Miłość dyktowała sercu Weroniki, by podeszła. Narażając się na złość żołnierzy i tłumu, musiała się przepychać. Nie była życzliwie przyjętą, jednak uczyniła to. Przebrnęła przez wszystkich, dotarła do Jezusa i spojrzała na Niego z miłością. I zapytała Jezusa, prosząc, czy mogłaby choć wytrzeć Jemu twarz. Krew i pot zalewały oczy. Włosy posklejane przysłaniały widok. Słońce paliło, a On cały spocony, w gorączce, szedł, dźwigając ten ciężar.
Czy wiesz, jak wielkie łaski otrzymuje dusza, kiedy rozważa Drogę Krzyżową? Jezus odciska swój obraz w duszy, w sercu. Dusza ta sercem czuje cierpienia Jezusa. To łaska. Nie każdy jej dostępuje. Dusza ta potrafi współczuć Jezusowi. To łaska. Potrafi rozmyślać o cierpieniach Jezusa. To łaska. Dusza ta pragnie cierpieć z Jezusem. To wielka łaska. To właśnie ten odbity wizerunek Jezusa w twoim sercu to sprawił.
Jak najczęściej, duszo maleńka, rozważaj Drogę Krzyżową, mękę swego Oblubieńca, a wizerunek Jego na stałe zagości w tobie – tak piękny, że w zachwycie jak małe dziecko otworzysz usta i nie będziesz mogła zamknąć. Będziesz kochać. Twoje serce wyrywać się będzie do twojego Oblubieńca i cierpieć będziesz, nie mogąc dopiąć swego celu, nie mogąc zjednoczyć się z Nim. Ale to cierpienie będzie rozkoszą, a nie cierpiąc, nie tęskniąc, będziesz cierpiała jeszcze bardziej. Gdzie się podziała twoja tęsknota, twoje pragnienie?
Duszo maleńka, Bóg pragnie dla ciebie zjednoczenia z Sobą. Rozważaj często mękę Boga a On zjednoczy ciebie z Sobą.
Stacja siódma
Drugi upadek Pana Jezusa
Straszliwy był ten drugi upadek. Jezus po prostu zemdlał. Upływ krwi, cała noc w torturach, bez jedzenia, spragniony, bez wody, upał, gorączka. Chore serce, chore wnętrzności, rozdarte ciało. I nienawiść, która najbardziej osłabiała – ona zabijała za życia. Upadając, uderzył głową o ziemię, a przecież na głowie miał koronę. Ciernie mocniej wbiły się w czaszkę. Leżał przez chwilę jak nieżywy. Cała złość ludzka wylała się na Niego. W złości żołnierze kopali Go, bili biczami, krzyczeli a stojący tłum krzyczał jeszcze bardziej, aby wstawał, nie udawał. A potem, widząc co się dzieje, jeszcze większa złość ich opanowała. Krzyczeli pełni złości na żołnierzy, aby podnieśli skazańca, by czym prędzej doprowadzić Go na górę. Ileż słów straszliwych padało pod adresem Jezusa i żołnierzy. Ileż nienawiści. W końcu któryś z żołnierzy ulitował się.
Szymon, widząc to wszystko, nie mógł wytrzymać. Jego serce, które już było poruszane, dotknięte miłością, buntowało się przeciwko temu, jak traktowano Jezusa. Gdyby aniołowie nie pomogli Matce Bożej, odeszłaby od zmysłów. Ludzki rozum nie mógłby znieść takiego traktowania, tej nienawiści, tego zła, które ogarnęło to miejsce i które całe rzuciło się na Jezusa.
Boże, dziękuję Ci za aniołów, których zesłałeś, by pomagali Jezusowi. Aniołów, którzy natchnęli serce jednego z tych żołnierzy, aby jednak podniósł Jezusa. I aniołów, którzy podtrzymywali serce Maryi i trzymali Jej umysł, który szalał z bólu. Dziękuję Ci, Boże, że dałeś Jej siły, aby towarzyszyć Jezusowi do końca. Ona była Jego podporą, Jego siłą, Jego miłością, wiarą, ufnością. Jakże mogłaby Matka nie być w takim momencie przy swoim dziecku? Dziękuję Ci, Boże, że dałeś Jej siły.
Duszo maleńka, bądź przy Jezusie cały czas, bo są momenty, kiedy podczas Drogi Krzyżowej wielkie zło nagromadzone rzuca się na Niego. I On upada zemdlony, a to zło nadal atakuje. I wtedy potrzebuje miłości, miłości duszy, która wylewając swoją miłość, niejako przeciwstawiając temu złu, cuci Jezusa, umacnia Jego serce, daje Mu siły, daje Mu wiarę w to, że warto iść dalej, do końca. Kochaj Jezusa. Ty po prostu kochaj Jezusa. To wystarczy.
Stacja ósma
Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty
Płaczące niewiasty to grupka kobiet, które znały Jezusa i kochały Go. Niektóre chodziły czasami za Nim, niektóre były w oddaleniu, ale słyszały Jego naukę i serca ich też zostały dotknięte Jego miłością. Teraz, przestraszone tym, co się dzieje, drżące, zatrzymały się w jednym miejscu, oczekując na przejście Zbawcy. A widząc Go w tak straszliwym stanie, płakały, rozpaczały. Nie mogły zrozumieć, dlaczego Ten, który czynił tyle dobra i był kochany, przez tych samych ludzi jest teraz zabijany. I jeszcze bardziej płakały, widząc Go. Ich serca pragnęły pomóc, ale były tylko słabymi niewiastami i nic zrobić nie mogły.
A jednak one zrobiły bardzo dużo. To nie uczniowie, nie apostołowie byli na Drodze Krzyżowej. To nie oni wspierali Jezusa swoją obecnością. Oni uciekli, przestraszeni. To niewiasty tam były. To miłość dyktowała tym niewiastom przyjście aż w to miejsce. I Jezus czuł tę miłość, czuł to współczucie i obdarzył je również swoim błogosławieństwem, swoją miłością, jednocześnie mówiąc o tym, co będzie w przyszłości. Gorycz na moment zalała Jego serce, gdy wspomniał jak straszne będą konsekwencje dla Jerozolimy, która zabiła Zbawcę.
Ty, będąc małą, słabą duszą, nie sil się na to, by czynić wielkie rzeczy. Uczniowie też się do tego zabierali, też myśleli o wielkich rzeczach dla Jezusa. I uciekli. Dlatego ty nawet nie myśl o czymś wielkim. Myśl o miłości. O tym, by być wiernym Jezusowi w miłości. By często rozważać Drogę Krzyżową. Po prostu być pod Krzyżem. Kochać. Nie muszą to być wspaniałe wywody teologiczne. Nie muszą to być nie wiadomo jak cudowne, pięknie sformułowane rozważania Męki Pana Jezusa. Nie, duszo maleńka, ty, wystarczy że uklękniesz pod Krzyżem, będziesz patrzeć na Jezusa i kochać Jego piękne, poranione ciało, Jego rany, pot i łzy; adorować będziesz Jego Serce, tak bardzo cierpiące. Tylko tyle, ale to jest też aż tyle, a błogosławieństwo spływać będzie z Krzyża na ciebie.
Stacja dziewiąta
Trzeci upadek Pana Jezusa pod Krzyżem
To już kolejny upadek i chociaż w tradycji chrześcijańskiej utarło się mówić o trzech, to było ich więcej, a wszystkie były straszliwe dla Jezusa. Jeszcze bardziej Go osłabiały. Zadawały straszliwy ból. A zachowania tłumu, ludzi i żołnierzy jeszcze pogarszały cierpienia. Za każdym razem jednak Jezus siłą woli starał się podnieść. Cały czas w Jego umyśle było to, aby dojść na samą górę, by do końca wypełnić plany Boże, by wypełnić to, co wcześniej Bóg zapowiadał przez proroków, aby każde słowo Boga wypełniło się co do joty.
Patrząc na Jezusa, na ten Jego upór, bierz, duszo maleńka, wzór z Jezusa podczas swoich upadków, choć są nieporównywalne. Jezusa przygniatał ciężar wszystkich grzechów świata. Ciebie przygniata twój jeden, dwa, trzy grzechy, twoje własne, ale są na twoją miarę. Każdy ma swój ciężar, ciężar dla siebie, na swoją miarę.
I ty również, duszo maleńka, podczas upadków masz myśleć, aby jak najszybciej powstać. Kiedy upadniesz, nie myśl o sobie. Jezus w ogóle nie myślał o sobie. Kiedy upadniesz, pomyśl o miłości – miłości Boga, miłości Jezusa do ciebie, ale nie myśl w kategoriach tych, że oto zgrzeszyłaś, znowu nie udało się, że to już wszystko nie ma sensu. Nie użalaj się nad sobą. Nie myśl w ogóle o sobie. Myśl o miłości, którą zraniłeś, a teraz musisz jak najszybciej podbiec, aby ucałować Miłość i przeprosić Ją. Aby obetrzeć rany tej Miłości. Aby Ją podnieść. Aby być dla Niej podporą. Aby Jej pomóc. Myśl o Jezusie cały czas. Myśl o miłości swojej duszy, o Jego cierpieniu dla ciebie. Wtedy wszystko to, co twoje, będzie nieważne, a twój upadek stanie się jeszcze przyczyną do tego, byś bardziej gorliwie podchodził do Jezusa ukrzyżowanego i tulił Go do siebie. I wtedy twoja wina będzie nazywana szczęśliwą, bo spowodowała, że jeszcze bardziej pokochasz Jezusa. Jeszcze bardziej, goręcej będziesz Go czcić i jeszcze częściej będziesz się tulić do Jego ran i całować je, i prosić o Zdroje.
O, jakże ważnym jest, by po upadku od razu myśleć o Bogu z miłością, wiarą i ufnością. Aby swoimi wątpliwościami co do Jego miłosierdzia jeszcze bardziej Go nie obrażać i nie powiększać swojego grzechu. Aby Go jeszcze bardziej nie ranić, ale by szybko wstać i ukochać Tego, który ci dawno przebaczył twój upadek. Zanim upadłaś, twój grzech został już przybity do Krzyża.
Duszo maleńka, powołana jesteś do miłości. Bez względu na wszystko, kochaj i stale dąż do miłości swojego życia.
Stacja dziesiąta
Pan Jezus z szat obnażony
Tę stację Maryja otacza szczególną miłością, Jej matczyną miłością, oblubieńczą miłością. Żydzi zobaczyli ciało Jezusa, całe Jego ciało, a na ten moment, kiedy musiał zdjąć swoje szaty, kiedy musiał cały obnażyć siebie, co było Jego szczególnym cierpieniem, o odsunięcie czego prosił Ojca jeszcze w Ogrójcu, na ten moment oni zamarli.
Obnażenie z szat u skazańców miało ich całkowicie poniżyć. Oznaczało zupełne wyrzucenie poza nawias społeczeństwa, pozbawienie wszystkiego, wszelkich praw, pozbawienie niemalże człowieczeństwa. Było najwyższą pogardą, obrazą, wyszydzeniem, wszystkim najgorszym. I teraz Żydzi z satysfakcją czekali na ten moment, ale kiedy nadszedł, była chwila, kiedy ich serca ogarnęło przerażenie. Bo to, co zobaczyli, to święte ciało, odarte ze skóry, pękające kolejne nacięcia, kiedy Jezus się schylał, wybroczyny, pęcherze, strupy, obnażone kości żeber, zwisające strzępy skóry, przeraziło nawet ich. Tylko na moment. A jednak. I to, co miało poniżyć Chrystusa, wyszydzić Go, stało się raczej wyrzutem ich sumienia i przez długi czas wielu z nich nie dawało spokojnych nocy.
A Jezus stał cały święty i czysty. W tym obnażeniu była Jego świętość. Jego Matka dała Mu swój welon, welon Matki, aby mógł się przykryć, aby tak nie cierpiał, chociażby z powodu tego obnażenia. Całe życie był czysty, a Jego czystość biła z całej Jego postawy. Taką czystość mieć będziemy w Niebie. Wtedy dopiero zrozumiemy, czym jest czystość. Kiedy każda myśl, każda intencja, każde słowo, każdy czyn, wszystko jest tylko miłością, jest czystością, jest pięknem. W ludzkich myślach, czynach, słowach zawsze przejawia się jakiś brud. Intencje nasze zazwyczaj nie są czyste. Nie musi tu koniecznie chodzić o tę czystość ciała, w sensie zmysłów. Chodzi tutaj bardziej ogólnie o czystość intencji, aby to, co mówimy, aby nasze myśli, aby nasze czyny miały na celu tylko umiłowanie Boga. Tylko to. A nasze myśli, czyny i słowa bardzo często, obok tego pierwszego celu, mają również miłość własną. I to już wtedy nie jest czystość intencji.
Kocham Ciebie, mój Jezu, i dziękuję Ci za to, że zgodziłeś się również na tę stację. Choć była dla Ciebie i dla Twojej Mamy ogromnym cierpieniem, to Ty dałeś siłę nam, maleńkim, by walczyć o czystość, potrójną czystość – myśli, języka i serca. Duszo maleńka, zawsze kiedy upadasz, gdy chodzi o czystość myśli, języka czy serca, myśl o tej stacji i proś Jezusa, właśnie w tej stacji, o siłę, o taką miłość, która będzie tobą kierować. Kiedy wszystkie inne intencje pójdą na bok, będzie tylko ta jedna – wszystko dla Chrystusa, wszystko z miłości do Niego. Dbaj, duszo maleńka, o tę potrójną czystość.
Stacja jedenasta
Pan Jezus przybity do krzyża
Miłość została przybita do Krzyża. I wydawać by się mogło, że to takie fizyczne unieruchomienie nie pozwoli już Jezusowi na nic, a stało się zupełnie odwrotnie. Myślano, że gdy unieruchomią ręce i nogi, to nie będzie już chodził, nauczał, podburzał tłumy, leczył. W końcu przestaną Go kochać, a znowu zaczną kochać faryzeuszy. I znowu zaczną słuchać tego, co faryzeusza mówią. Będą im posłuszni. Będę dawać datki na świątynię. I wszystko wróci do normy. Nie wiedzieli, że ukrzyżowanie jest szczytem miłości. Kiedy ramiona Jezusa zostały na zawsze otwarte, On po prostu teraz nie może zamknąć tych ramion. On cały czas ma je otwarte w geście zaproszenia ciebie. Cały czas. I cały czas cierpi, wylewając krew. Z Jego oczu cały czas płyną łzy. Nieustannie gorączka wydobywa z Niego pot i ból.
Miłość została ukrzyżowana, ale można by powiedzieć, że dostała właśnie wtedy skrzydeł, aby unieść się nad światem i dopiero teraz rozdać całą siebie ludziom. Bo dopiero wtedy, kiedy jest się tak wysoko, widzi się więcej i obejmie się więcej. I to, co w pojęciu Żydów miało zakończyć wszystko, dopiero rozpoczęło – rozpoczęło Wielkie Dzieło. Rozpoczęło życie Kościoła i miłość, która obudziła się w kolejnych duszach, tworząc kolejne członki Ciała Chrystusa. I miłość ta stale jest na Krzyżu. I chociaż Jezus cierpi, a Jego cierpienie jest niewyobrażalne, nieustanne, ciągle doznawane, to stale ma otwarte ramiona, zapraszając ciebie. I stale z Jego serca, z Jego ran, wypływa krew na ziemię. Stale płynie pot. I stale wyciskane są łzy. Chociaż to wydaje się nie do pojęcia, to jednak poprzez to ukrzyżowanie ciągle zaznajesz miłości i miłosierdzia. Ciągle jesteś zalewany miłosierdziem i doznajesz usprawiedliwienia.
Jezu, nasza Miłości, jak mamy wyrazić naszą wdzięczność? Jak mamy wyrazić naszą miłość, kiedy wszystko wobec Ciebie, Twojej miłości, jest niczym? Już wiemy, Jezu, będziemy klęczeć u stóp Twego krzyża, wspierani przez Twoją Mamę, nieustannie Ciebie adorując, a jednocześnie żywiąc się Twoją krwią, obmywając się potem i łzami. O, Panie Jezu, będziemy Ciebie kochać i ta miłość będzie dodawać Ci sił w Twoim cierpieniu. A Ty będziesz zlewać na nas swoją miłość i nasze miłości połączą się. I będą jedno. A wtedy dokona się cud. O, Jezu, tak jak Maryja czuła się ukrzyżowana wraz z Tobą, doświadczając wszystkiego co Twoje, tak i my, jeśli tego zapragniemy, jeśli będziemy wytrwali w adoracji Ciebie na Krzyżu, doznamy również współcierpienia z Tobą, współukrzyżowania, a to jest najwyższa łaska. Dziękujemy Ci, Boże, za to, że jesteśmy Twoimi maleńkimi dziećmi, że możemy Ciebie adorować i, jako maleńkie płomyki, przyczyniać się do rozwoju Kościoła.
Stacja dwunasta
Pan Jezus umiera na Krzyżu
Kiedy Jezus wisiał na Krzyżu, a Jego cierpienie dochodziło do szczytu, Maryja słyszała Jego jęki. Słyszała Jego oddech, tak bardzo nierówny, przypominający bardziej jakieś charczenie, a potem rzężenie. Widziała, z jakim trudem oddycha, a skurcze przepony wciągają Jego skórę między żebra, by potem znowu mocno wypchnąć. I kiedy Jezus w swoim cierpieniu mdlał, kiedy rany na rękach rozdzierały się coraz bardziej, Jego Matka sama już nie wiedziała, o co ma się modlić. Czy o to, żeby mógł umrzeć jak najszybciej, by nie czuć tego cierpienia? Ale Jej serce mówiło: Nie, mój Syn nie może umrzeć. To moje życie. Bez Niego nie będę żyła. A jednak patrząc, jak cierpi, nie mogła tego znieść.
Jednak nadszedł ten moment, kiedy cały ból, wielkie cierpienie dopadło członki Jezusa, wzmogło się straszliwie. To był ten ostatni atak. Kiedy Jego ręce drętwiały, bo krew już nie dochodziła do dłoni. Kiedy paraliż następował od stóp do góry. Kiedy płuca nie mogły już pracować i tlen nie mógł być doprowadzany do wszystkich członków. Kiedy powoli przestawały pracować Jego narządy. Serce nie miało siły pompować krwi. Kiedy ból, straszliwy ból całego ciała i wszystkich wnętrzności, doprowadzał Jego umysł niemalże do szaleństwa, a opuszczenie przez ludzi i samotność od Boga – Jego Ojca – była tak straszliwą, że doprowadzała Go do śmierci. W tym momencie jeszcze straszliwe konwulsje targały ciałem Jezusa; skurcze poszczególnych partii mięśni, które rzucały Nim, wyginając okropnie, niemalże wyginając gwoździe, rozrywając jeszcze bardziej dłonie, rzucając Jego głową o krzyż, wbijając ciernie coraz bardziej w Jego czaszkę. Mało było cierpienia… Jeszcze ta ostatnia sekunda. Te dwie ostatnie sekundy musiały dopełnić całości. A potem ten ostatni oddech i Jezus powoli skłonił głowę. I opadła na ramię.
Maryja patrzyła i nie wierzyła. Nie wiedziała, co się dzieje. Nie mogła oddychać. Otwartymi oczami patrzyła, myśląc, że swoim wzrokiem poruszy Jego piersi, doda Mu oddechu, doprowadzi tlen do Jego krwi i pobudzi ją do krążenia. Ale Jezus odszedł, a na krzyżu wisiało Jego bezwładne ciało, niczym sucha gałąź. I choć na zewnątrz rozszalała się burza i ludzie z krzykiem uciekali, padali, krzyże chwiały się, to Maryja stała bez ruchu. A kiedy dotarła do Niej ta świadomość, że Jej Syna już nie ma, Jej serce pękło. Gdyby nie Jan, upadłaby.
Duszo maleńka, tutaj, w tej stacji, Maryja potrzebuję ciebie. Ona, Matka, potrzebuje swego dziecka, aby tak jak Jan podtrzymywało Ją, osuszało Jej łzy i łagodnie tłumaczyło Jej, co ma robić. Bowiem Ona wtedy stała się jak dziecko, które trzeba prowadzić, któremu trzeba powiedzieć, co dalej, co ma robić. Niezdolna była do życia. Jan był Jej dzieckiem i inne niewiasty były Jej podporą. I to oni decydowali przez jakiś czas co ma robić. Oni pocieszali Maryję. Ocierali Jej twarz z łez. Oni dali / złożyli w Jej ręce Jej w ręce Jezusa. Oni mówili Jej, że teraz ma odpocząć, teraz posilić się, bo w Niej nie było Jej Życia. Jej życiem był Chrystus.
Duszo maleńka, choć to może ci się wydać dziwne, to jednak uwierz, że w tej stacji Maryja prosi ciebie, byś był Jej podporą, Jej Janem, który będzie Ją podtrzymywał, choć sam ocierał łzy i płakał jak dziecko. Bądź podporą dla swojej Matki, która kocha, bardzo ciebie kocha.
Stacja trzynasta
Ciało Pana Jezusa zdjęte z Krzyża
Mężczyźni delikatnie zdejmowali Ciało. Czynili to delikatnie, aby nie urazić, nie zadać bólu, choć wiedzieli, że przecież Jezus już nie czuje nic. Czynili to z ogromnym szacunkiem, z miłością. A potem, gdy Maryja usiadła pod krzyżem, dali Jej Jezusa, Jej Dziecko. Mogła znowu mieć swojego Synka na kolanach, mogła Go w końcu przytulić i powiedzieć: „Synku mój! Syneczku!”
Kiedy Maryja patrzyła na to ciało, trudno było je poznać. Znała ciało swojego Syna. Znała przecież Jego twarz, tak piękną, twarz o regularnych rysach, pociągłą. Miał bardzo piękną twarz. Chociaż była to twarz mężczyzny, to miała w sobie delikatność. A Jego oczy, błękitne jak lazur, w które patrzyła z wielką ochotą, miały w sobie tyle miłości. Ale teraz nie mogła rozpoznać w tej twarzy obrzękniętej, straszliwie porytej, zapuchniętej, swojego Jezusa. Co zrobiono z Jej Jezusem?! Jego usta jakże były wyschnięte, popękane, zakrwawione. Z jednej strony tak strasznie zapuchnięte, zniekształcone, wykrzywione, otwarte i widać, że Jezus musiał bardzo cierpieć z powodu pragnienia, wysuszenia warg i języka. Również i to cierpienie musiało być.
Maryja delikatnie zdjęła koronę, cierń po cierniu. Z niektórych ran sączyły się jeszcze resztki Krwi. Chciała ułożyć włosy, tak strasznie były potargane, sklejone – potem, krwią, brudami. Co oni wylewali na Jego głowę, Boże! Maryja próbowała czynić to rękami, tak jak umiała, tak jak Jej się udawało, ale te włosy, które dawniej były takie miękkie, lekko falowały, błyszczały w słońcu, teraz sztywne, nie dawały się już tak ułożyć.
Maryja wzięła Jego dłoń do ręki. Jego dłonie zawsze Ją obejmowały, gładziły po twarzy, kiedy się czymś martwiła. Kochała te dłonie. Jego pierwsza praca stolarska to stołeczek dla Niej, gdy był jeszcze dzieckiem i pod okiem Józefa uczył się. Trochę krzywy był ten stołeczek, ale Maryja kochała go, bo zrobiły go dłonie Jezusa. Zawsze były smukłe – długie, piękne palce. W ogóle nie przypominały dłoni rzemieślnika. Przytuliła policzek do tych dłoni. Całowała rany, każdy palec, a one, bezwładne, leżały w Jej dłoni. Próbowała obmyć, Jej łzy kapały, rąbkiem swego welonu wycierała, ale nie dało się oczyścić. Delikatnie położyła jedną dłoń na drugiej.
Potem spojrzała na Jego bok. Nie sądziła, że ta rana jest tak wielka. Kiedy się pochyliła, aby ją ucałować – same obrzeża, żeby nie zadać bólu, choć wiedziała, że On już nic nie czuje – (zobaczyła, że) ta rana była bardzo głęboka. Dłoń Maryi mieściła się w tej ranie i dochodziła do koniuszka serca Jezusa. Przypomniała sobie, że kiedy Jezus był mały, przykładał rączkę do swojej piersi, a potem kazał Jej dłoń przyłożyć. W porównaniu z Jego ciałkiem, Jej dłoń była duża, przykrywała cały tułów. Kazał słuchać bicia swego serca i śmiał się. Potem pytał czy Jej też tak bije. Wtedy Maryja przykładała Jego malutką dłoń do swojej piersi a On cieszył się, że biją tak samo.
Kiedy znowu poczuje bicie Jego serca? Czy prawdziwie, tak jak obiecał, za trzy dni? Jak długo będzie czekać? To będzie wieczność, w ciągłym udręczeniu, w ciągłym bólu, w ciągłym wspominaniu Jego męki. A wspomnienie Jego dzieciństwa będzie jeszcze większą udręką dla Jego Matki!
Duszo maleńka, niech ta stacja będzie również twoją stacją, kiedy ty adorować będziesz ciało Jezusa. Kiedy będziesz patrzeć na Jego rany, dostrzegając kolejne i kolejne. Kiedy będziesz kochać to ciało, zasypywać je pocałunkami, obmywać swoimi łzami, namaszczać swoją miłością. Kiedy będziesz patrzeć i przypominać sobie tego Chrystusa, który chodził w całej swej okazałości, pięknie, a potem, kiedy widzieć będziesz to, co z Nim uczynił człowiek, adoruj, a wtedy miłość zalewać będzie twoje serce. Twoja miłość będzie wzrastać. Wiedz, że adoracja ciała Jezusa przynosi duszy wielki wzrost, daje jej miłość do Boga. Uczy ją miłości. Często adoruj Jezusa, Jego ciało. Nie czekaj do piątku. Nie czekaj na Drogę Krzyżową. Możesz tę stację częściej rozważać, osobno, poświęcić na to nawet chwilkę. Może to być podczas cogodzinnej modlitwy. Chociaż na moment przytul się do Jezusa, do Jego ciała, do Jego ran. Zanurz się w tych ranach. Kochaj Jezusa.
Stacja czternasta
Pan Jezus złożony do Grobu
W końcu musiał nadejść ten moment, gdy Maryja musiała oddać ciało swego Syna. Nie wystarczyło, że Jego duch Ją opuścił. Teraz to, co z Niego zostało, musiała również oddać i został zamknięty w pustym, zimnym grobie. Nie mogła pozostać z Nim. Nie mogła towarzyszyć Mu dalej. Pamiętała, jak tłumaczył Jej, że będą to tylko trzy dni, a wcześniej opuszczał Ją przecież, wędrując i nauczając, nieraz na całe miesiące. Ona odliczała każdy dzień, tłumacząc sobie, że każdy dzień to sekunda i zamieniała miesiące na godziny. I łatwiej było Jej doczekać przyjścia Syna. Wtedy jednak wiedziała, że żyje, że chodzi, że jest, że oddycha. I czuła Jego oddech. Czuła, wiedziała, co się z Nim dzieje. Czuła w sercu Jego zmęczenie i Jego radość, Jego smutek, wszystko. Teraz nic nie czuła.
Jan i pozostali mężczyźni oraz niewiasty tłumaczyli Maryi łagodnie i cierpliwie, że nie może pozostać, bo się zanieczyści i choć Ona nie rozumiała, jak może opuścić swoje dziecko i jak może się zanieczyścić własnym Synem, będącym Bogiem, będącym samą czystością, to jednak powoli dała się wyprowadzić i zasunięto kamień. A serce Maryi zalewały kolejne fale. Na przemian uspokajała się patrząc tępo na ten kamień, który odgrodził Ją od Syna, a potem znowu przychodziła fala rozpaczy, bólu, cierpienia. I rzucała się na ten kamień, chcąc go odsłonić, chcąc znowu przytulić swojego Syna, zobaczyć Go. Ale nie dawała rady, a oni nie chcieli Jej pomóc. To rozpacz, to ból przyprawiał Matkę o utratę zmysłów. To on sprawił, że mówiła coś, czego być może nie powinna, ale to prawo matki, by tak tęsknić i tak cierpieć.
Maryja zgodziła się na te długie dnie i noce do zmartwychwstania Jezusa, ale prosiła Boga o umocnienie, bo wiedziała, że Jej serce było słabe i bardzo zbolałe, i że nie miała siły opierać się pokusom szatana, który w to serce wsączał wątpliwość w Jego zmartwychwstanie. Prosiła o siły, by móc dopełnić cierpienie Syna, by dopełnić zbawienie i wyjednać duszom wierność w chwilach najtrudniejszych, wiarę i ufność w ciężkich sytuacjach. I choć modlitwa nie przynosiła ukojenia a serce Matki Bożej bardzo cierpiało, to jednak Ona wierzyła i ufała miłości Ojca. Wierzyła i ufała słowom Jezusa. Wierzyła, że Jej Syn zmartwychwstanie i przyjdzie do Niej. Pochwyci Ją za ręce i powie „Matko! Jestem. Jako Zwycięzca. Jako Król.” I będzie mogła przytulić Go znowu do siebie, a On przytuli Ją do siebie. Obejmie ramionami i cała zniknie w Jego ramionach. A potem na pewno Matka usiądzie a Syn uklęknie. Położy głowę na Jej kolanach. Ona będzie głaskać Jego włosy, a On mówić będzie o swoim królestwie, o Kościele, o duszach, które przyjmą z wiarą wieść o zbawieniu, o Jego zmartwychwstaniu.
Czerp, duszo maleńka, z tej stacji siły dla siebie. W przeróżnych sytuacjach i chwilach życiowych czerp wiarę i ufność. I pamiętaj, że zanim ty, Matka Boża wcześniej zaznała tego cierpienia, wątpliwości straszliwych, które dopadły Ją, bo szatan chciał zniweczyć wszystko. I poprzez swoje cierpienie wyjednała dla ciebie siły, wytrwałość, wiarę i zaufanie. Powracaj do tej stacji, szczególnie w takich chwilach, których w życiu jakże jest dużo.
Maryja kocha ciebie, duszo maleńka. Jest Matką twoją i zawsze jest przy tobie. W każdej stacji, w każdym momencie, w każdej chwili, w każdej sekundzie, każdego dnia, jest przy tobie, boś Jej dzieciątkiem, które trzyma na kolanach i tuli do serca. A potem prowadzi do Ojca.
Zakończenie
Dusze maleńkie, dusze jakże umiłowane przez Boga, który jest Miłością. Dusze, które prawdziwie jesteście dziećmi, Jego dziećmi, On powołuje was. Zaprasza was na tę drogę, drogę miłości. Na drogę wiecznego szczęścia, wiecznego umiłowania. Na drogę, która jest najpiękniejszą, a zarazem najkrótszą drogą do Nieba. Bóg zaprasza was na drogę, która będzie podobna do Jego drogi, która też była drogą miłości, ale On jest Bogiem, zatem Jego droga była o wiele trudniejsza. Wasza zaś będzie maleńką drożyną. Będzie dróżką, którą Bóg przygotował dla was – wyrównał i oczyścił. Będzie drogą, po której kroczyć będziecie razem z Nim i z Matką – jako małe dzieci, za rękę z Ojcem i z Matką. Pamiętajcie, że dziecko samo iść nie może, bo pobłądzi, przewróci się, pokaleczy się, zapłacze. Dziecko musi iść z matką i z ojcem. Dajcie zatem swoje dłonie Matce i dajcie Bogu. I razem będziecie iść tą małą drożynką, przygotowaną dla was. Będziecie iść prosto do Nieba, ku Słońcu, które jest celem. Ku Jasności. Ku Świętości. Ku Miłości. Nie lękajcie się, bowiem On jest z wami. Cały czas, po wieczność. Matka Boża was również prowadzi. Jest też na zawsze i wspólnie ze swoim Synem błogosławi was na tę drogę, na przyjęcie tego powołania.